Jeszcze się dobrze tydzień nie rozkręcił, a już jestem strasznie zmęczona i marzę, żeby był już piątek. To moje dzieci, (osiemnaścioro!) wyciskają ze mnie całą energię, wysysają spokój, burzą równowagę i co gorsza wpędzają mnie czasami w myśli o tym, by się przekwalifikować. Może na cukiernika? Przynajmniej życie byłoby codziennie słodkie.
A tak poważnie. I krótko mówiąc. Praca z dziećmi to w Szwecji praca dla superludzi. Musisz być super: silny psychicznie i fizycznie, wyrozumiały, interesujący i przede wszystkim musisz mieć autorytet. Inaczej dzieci wejdą na głowę i wygonią ze szkoły na zawsze.
Nie twierdzę, że wychowywane w Szwecji dzieci są niedobre albo, że to diabły wcielone. Nie twierdzę też, że ja jestem super. Wręcz przeciwnie w obu przypadkach. Dzieci tutaj wzrastają w nieograniczonej wolności. Niczym nie skrępowane błyszczą inteligencją, kipią fantazją i mają poczucie własnej wartości i wspaniałości. Nie boją się mówić, co myślą, nie wahają się walczyć o swoje prawa. Są samodzielne i świetnie sobie prawie we wszystkim radzą. Nie boją się wyzwań i nie będą się bać wyzwań w dorosłym życiu.
Ta bezbrzeżna przestrzeń i brak granic sprawiają, że dzieci te są także uparte, decydujące, władcze, pyskate oraz… wymagające. Wymagają, by świat, (a w nim i nauczyciele) kręcił się wokół nich. Pracuję na najwyższych obrotach, dwoję się i troję, by utrzymać swój autorytet, gasić konflikty, spełniać wymagania. Nie da się dzieci uciszyć, uciszane buntują się jeszcze bardziej. Trzeba wymyślać zabawy, stawać na przysłowiowych rzęsach, żeby zainteresować je na tyle, by uzyskać upragnioną ciszę.
Na krótko. Bo, gdy już się uspokoją, wyciszą i poinformuję je, że „w nagrodę” idziemy na plac zabaw, już wszystkie dzieci są na korytarzu.
Jest mi trudno. Naprawdę. Nie pragnę być super nauczycielem, chcę być dobrym nauczycielem. Chcę czuć zmęczenie co najwyżej w czwartek wieczorem….
Ja uczę się swojego fachu na nowo. Uczę się od kolegów i koleżanek i wiem, że można można mieć lekko, wystarczy umieć „ułożyć” sobie dzieci. Widzę spore postępy we własnej pracy, przede wszystkim dlatego, że próbuję szwedzkie wychowanie zrozumieć i zobaczyć w nim pozytywne strony. Ciągle jeszcze się nie do końca z nim zgadzam i mam wielką nadzieję, że coś się w tym kierunku zmieni. Chociażby to, że będę mogła liczyć na wsparcie rodziców w wychowywaniu. Że ja, jako nauczyciel będę mogła spokojnie powiedzieć, że dziecko było niegrzeczne i poprosić o rozmowę z dzieckiem w domu. Tego najbardziej mi w mojej pracy brakuje.
Na koniec dodam, że nie chcę wkładać wszystkich dzieci, jak Szwecja długa i szeroka, do jednego worka. Są dzieci świetnie wychowane, usłuchane i bardzo przyjemne. Są też mądrzy rodzice, którzy z dziećmi rozmawiają i między słowami, albo i wprost mówią, że pani należy słuchać. W takich rodzinach cała moja nadzieja.
Tak więc zawód mój tutaj smakuje czasem gorzko. Częściej słodko, bo niestety kocham wszystkie moje dzieci. Nie wiem, czy tych, które najbardziej zszarpały mi nerwy nie kocham najmocniej. Są dla mnie jak wyzwanie. Jak próba charakteru i próba kwalifikacji. Nie mniej jednak są w tym swoim łobuzerstwie cholernie słodkie.
A miłość moją odwzajemniają bez reszty.
Myślę, że na całym świecie zawód nauczyciela wiąże się z wyzwaniami i pokonywaniem barier własnej cierpliwości… 😉 Dzieci są takie, jak dorośli- autorytet to nic innego, jak osobowość nauczyciela, którą chce przejąć uczeń. Co do przebojowości dzieci wychowywanych w wolności: niestety, czasem to czysty, podsycany właśnie myślą o samodzielności, egoizm. Nas uczono dzielenia się, częstowania i choćby tego, że częstowanie zaczynasz od innych. Tutaj: JAG jest najważniejsze. Zwykły przykład: na kartce z życzeniami „Od Xxxxx dla Nauczycielki” zamiast „Dla Nauczycielki od Xxxxx”- jaki język, takie społeczeństwo.
Dokładnie tak, fajni nauczyciele mają fajne dzieciaki.
Masz rację mówiąc o tym, że za tym łobuzerskim zachowaniem kryje się egoizm, i faktycznie, dostaję malunki z podpisem, od xxx dla Moniki. Na szczęście to zaczyna się zmieniać, bo sami rodzice są już dziećmi zmęczeni a ponadto przybywają ludzie z całego świata, mający inne poglądy na wychowanie. Ludzie uczą się od siebie:-)
Bardzo dobry wpis Monika.
Jak wytrzymasz (coby nie) to na końcu tej mordęgi czeka ogromna sytysfakcja z bardzo pożytecznego życia. Ja bym nie dała rady. Nie ma mowy. Więc szacunek, Miła.
Dziękuję Ci, Aniu, niezmiernie!
Właśnie dziś dostałam kwiaty od rodziców chłopca, który przenosi się do Norwegii. Kwiaty, jak kwiaty, ale w bukiecie znalazłam liścik: „(…)Twoje serce jest pełne złota. X miał szczęście, że trafił pod Twoje skrzydła(…)”. Łzy i wzruszenie towarzyszące takim chwilom są dla mnie wielką nagrodą.
Cała przyjemność w zawodzie nauczyciela skrywa się właśnie w takich słowach. Gdy przybiega maluch i dziękuje w najprostszych słowach za to, że nas spotkał. Nagle zapomina się o zmęczeniu i stresie, którego nam przysporzył. Praca, która nie jest doceniana, nigdy nie będzie przyjemna
Pani Moniko! Proszę się trzymać! Jestem mamą przedszkolaka i nie ma słów na opisanie mojej wdzięczności dla osób, które zajmują się moją, jeszcze bardzo malutką córeczką na codzień. Nie mam zbyt dużej wiedzy ani możliwości porównania podejścia do dzieci w PL i SE ale cieszę się bardzo z tego ile uwagi, czasu i wysiłku wkładają codziennie nauczycielki i opiekunki w to aby moja dziewczynka czuła sie tam dobrze i bezpiecznie a także zwracaja niesamowitą uwagę na rozwój jej umiejętności przy poszanowaniu jej osobowości. Piszę to wszystko aby nie traciła Pani swojego entuzjazmu i miłości do dzieci. Ręczę, że większość rodzicow, nawet jeśli w codziennym zagonieniu nie napisała Pani kartki z podziękowaniami, jest naprawdę wdzięczna za pracę Pani i wszystkich pedagogów.