Miesiąc: lipiec 2013

Blog Off

Czas na przerwę:-)

Zamilknę na miesiąc ale będę o Was myślała, moi drodzy czytelnicy.

IMG_4297

Życzę Wam wszystkim słonecznych, radosnych i przyjemnych wakacji. I życzę Wam też czasu dla siebie – dla ciała i duszy. Ładujcie  Wasze życiowe baterie wszystkim, co kochacie:-)

Do zobaczenia za miesiąc!

Ściskam Was mocno,

Monika

Rowerem przez Möja

Wczoraj spędziliśmy dzień w pięknym zakątku na Skärgården  – na wyspie Möja.

To jedna z większych wysp i na zwiedzenie i nacieszenie się nią całą potrzeba dwóch dni, dlatego chcemy tam wrócić. A właściwie wracać, bo wyspa jest niezwykle osobliwa i bajecznie piękna.

Zabraliśmy ze sobą rowery składane. Takie rowery (poskładane) można zabrać na autobus i na statek, bez opłaty. Cała podróż od wyjścia z domu do Möja zabrała nam 4 godziny.

IMG_4498

To początek wycieczki, ruszamy rowerami pod górkę, ja oczywiście co chwilę się zatrzymuję, żeby zrobić zdjęcie, irytując tym Adama, bo ileż można! Kilka metrów dalej skręciliśmy w las, bo strzałka mówiła, że tam będzie kąpielisko i kawałek plaży.

IMG_4507

Zrobiliśmy sobie tam pierwszy piknik. Słońce jak na zamówienie. Prawie żywej duszy dookoła.

IMG_4531

IMG_4542

IMG_4568

Po krótkim, słodkim i przyjemnym odpoczynku  wróciliśmy i pojechaliśmy dalej, aż trafiliśmy do wsi Hamn.

IMG_4635

IMG_4593

Dech mi tam zaparło w piersiach, bo to tak, jak by cofnąć się w czasie i zobaczyć Szwecję 50 lat wcześniej! Obrazki jak z planu filmowego Dzieci z Bullerbyn, prawdziwie idylliczne widoki. I taki spokój, cisza, i tylko od czasu do czasu słychać śmiech małych dzieci bawiących się na górce.

IMG_4595

Ktoś siedzi na ganku i czyta książkę. Ktoś prawdziwą kosą kosi trawę. Kobieta wiesza pranie na sznurze. Czułam zapach poziomek. Docieram na koniec wsi, staję na brzegu kamienia, nad wodą i czuję jak oczy wypełniają mi się łzami ze wzruszenia.

IMG_4623

Ten widok wydał mi się tak romantyczny, jak ze starego filmu…

IMG_4621

IMG_4604

IMG_4626

IMG_4599

Nie widzieć takiej wsi to nie widzieć Szwecji w ogóle. Nie zobaczyć tych ludzi to nie poczuć szwedzkiej duszy i jej pragnień znalezienia się na odludziu, tak blisko natury, gdzie nikt nie przeszkadza…. Boże kochany, jak pięknie! Opuszczałam wioskę ze ściśniętym gardłem. Trzeba jechać dalej, jeśli chcemy zwiedzić wyspę.

Mieliśmy do wyboru wrócić tą samą drogą do Berg i potem jechać prawą stroną w górę wyspy, do portu Ramsmora albo pójść przez las na przełaj i wtedy z Ramsmora jechać na południe z powrotem do Berg. Wybraliśmy drogę na „skróty”. Na mapie wydawało się niedaleko, a droga okazała się długa,  choć na początku przyjemna, z czasem trudna i coraz bardziej uciążliwa.

IMG_4639

IMG_4650

Zabraliśmy te rowery na wyspę, żeby na nich wyspę objechać,

IMG_4666

ale rowery miały z nas ubaw, bo przez ponad dwie godziny prowadziliśmy je po tych kamieniach i korzeniach. Gdy momentami opuszczały mnie siły, mój mąż prowadził oba rowery i niósł oba plecaki.

IMG_4652

Ta droga przez las miała swój urok – urok przygody, niewygody i minimalnego wysiłku jaki człowiek musi od czasu do czasu z siebie dać. A kontakt z surową naturą, zapach rozgrzanego runa leśnego, smak spotkanych po drodze poziomek oraz przede wszystkim towarzystwo kochanego człowieka sprawia, że całość daje poczucie prawdziwego szczęścia.

Gdy już ukazała nam się droga i zabudowania, dostrzegliśmy w oddali maleńki port – Fiskehamn. Tam zrobiliśmy sobie drugi piknik, który smakował jeszcze lepiej. Obeszłam port dookoła uwiecznić go na zdjęciach:

IMG_4679

IMG_4698

IMG_4707

IMG_4710

IMG_4711

Nasz czas na Möja dobiegał końca, za chwilę ostatni statek. Pokochaliśmy tę wyspę, mało nam było i wiemy, że tam wrócimy.

Samozbiory – självplock

Dziś skąpemu słońcu wtórował chłodny wiatr. Ja jednak nie lubię siedzieć w  domu i ciągnie mnie na włóczęgi bez względu na pogodę. Najchętniej rowerem. Dziś koła poniosły nas parę kilometrów na północ. Pomyliły nam się drogi i bardzo dobrze, bo dostrzegliśmy niewielkie pole uprawne a na nich ludzi z koszami w rękach. Do tego pola prowadziła alejka z jabłonek, a przy nim rosły krzaki czarnych porzeczek!

IMG_4367

No nie sposób nie przykucnąć i nie spróbować!

IMG_4351

Okazało się, że to pole to självplock, co w wolnym tłumaczeniu oznacza samodzielne zbiory, dawniej popularne i cenione w Szwecji.

IMG_4374

To może być uprawa prywatna, najczęściej ekologiczna, na którą właściciel zaprasza (ogłasza się w prasie, przez Internet) klientów do zbierania owoców lub warzyw na własne potrzeby. Postanowiliśmy skorzystać z okazji i zebrać małe co nieco. Każdy może użyć przygotowanych koszyczków, miseczek, noży, wózków i torebek foliowych.

IMG_4381

Nam zależało najbardziej na wielkich, dojrzałych i boskich w smaku czarnych porzeczkach.

IMG_4356

Szwedzi bardzo lubią taką formę zakupów. Szczególnie ci, którzy starają się jeść zdrowo.

IMG_4391

Mniam, kalafiory i rzepa…

IMG_4415

Marchewka…

IMG_4424

Tabliczka ej klart informuje, że te warzywa nie są jeszcze w pełni dojrzałe.

IMG_4426

Samozbieranie było bardzo przyjemne i przywodziło mi na myśl czasy, kiedy dawno temu w babcinym sadzie zrywałam maliny, zbierałam ogórki i pomidory. Te tutaj warzywa są uprawiane ekologicznie i przez to trochę droższe niż w sklepie. Ale zdarzały się też ceny niższe. Najfajniejsze jest w tym wszystkim to, że wybierasz sam i to, czego tylko dusza zapragnie!

IMG_4428

Można tam było nazbierać przede wszystkim warzyw, ale nie brakowało też kwiatów.

IMG_4412

Jak ktoś zmęczony, to może odpocząć, w bardzo przyjemnym miejscu.

IMG_4405

Na koniec idzie się ze swoim koszyczkiem do kasy, a po drodze można nawet wybrać krzewy do posadzenia w ogrodzie, jak ktoś ma. Donice, ziemię, sadzonki poziomek, a nawet gotową sosnę. Nikt za nikim nie chodzi, nikogo nie kontroluje i nikt nie próbuje też pójść sobie nie płacąc.

IMG_4449

Ludzie stoją w długich kolejkach, dzieci łobuzują na wózkach i taczkach…

IMG_4442

A to koszyczek przed nami:-)

IMG_4443

Dobrze, że miałam ze sobą pojemny plecak! Wracamy do domu prędko, wstawić botwinkę na kolację.

IMG_4454

Siła słów i moc zmieniania świata

Mama mojej byłej, pięcioletniej uczennicy, pisze na Facebook tak:

„Jestem nieziemsko dumna z mojej małej gwiazdki! Dziś powiedziała mi, że jakieś dziecko w przedszkolu nazwało inne dziecko określeniem mającym coś w sobie negatywnego do koloru skóry. Freya popatrzyła na to dziecko i powiedziała: „To nie jest miłe!!!” Po czym powiedziała mi, że „ona by tak nie zrobiła. Mamy różny kolor skóry ale takie samo serce.”

Moje serce zaś, kiedy to przeczytałam zabiło mocniej z radości i dumy.

Freya dokładnie powtórzyła słowa, które zawsze mówiłam do dzieci, próbujących dyskryminować innych. Uczyłam szacunku i sympatii do inności, odmienności, głosiłam tolerancję oraz siałam miłość w tych dzieciach. Dziś dostałam niezbity dowód na to, że moja praca nie poszła na marne! Czy to nie wspaniałe?

???????????????????????????????

Dzieci rodzą się tolerancyjne. Akceptują otoczenie, traktują odmienność jak coś oczywistego. To my dorośli uczymy je uprzedzeń i niechęci. Słowo „czarny” nie pochodzi z głowy dziecka, ono najpierw pada z ust dorosłego. Dlatego z moich ust padają słowa: „Nieważny jest kolor skóry, ważne jest serce”.

Siłą mojego zawodu jest siła słowa. Czuję, że mam moc kształtowania i wychowywania. Słowem formuję moje dzieci tak, by stali się cudownymi dorosłymi. Ludźmi tolerancyjnymi i pełnymi szacunku.

Wiem, że to kropla w morzu, ale takie jest moje zmienianie świata na lepsze.

Moje Stare Miasto

Gdy coś mi jest i nie wiem, co…

IMG_4261

Gdy czegoś chcę i sama nie wiem, czego, wybieram się na Stare Miasto.

IMG_4207

Tam czuję się wyjątkowo dobrze, napełniam się dobrymi myślami, pomysłami i radością.

Jestem sama ze sobą i wracam do równowagi.

IMG_4230

Mam na Starym Mieście swoje ulubione zakątki…

IMG_4227

Pewne uliczki wprawiają mnie w dobry nastrój….

IMG_4271

Sprawiają, że czuję się jak turystka zwiedzająca jedną z piękniejszych stolic Europy.

Czuję się jak na wakacjach!

IMG_4242

Spacerując marzę o podróżach, wspominam podróże.

Tutaj w ryneczku girlanda z bluszczu przywodzi mi na myśl Italię.

IMG_4265

Nogi niosą mnie do głównej atrakcji Starego Miasta, Dużego Rynku (Stortorget).

IMG_4212

Potem do miejsca wzbudzającego ogólny zachwyt – najwęższej uliczki w Szwecji, Måtren Trotzigs Gränd.

IMG_4254

Ja za tą uliczką nie przepadam, ale idę tam popatrzeć na zachwyconych nią turystów.

Lubię za to cieszyć oczy tym co ładne, ciekawe, sielskie.

IMG_4262

Odnajdywać za każdym razem nowe uroki Starego Miasta.

IMG_4273

Zauważać kwiaty, oglądać wystawy,

IMG_4260

rozglądać się dookoła i… zawsze zobaczę coś nowego.

IMG_4290

I zawsze też, tradycyjnie na koniec, idę do lodziarni, na lody. W pysznym, świeżo upieczonym wafelku.

IMG_4285

Koniecznie o smaku Polka, a co!

IMG_1649

Zadowolona i odprężona wracam do domu. Tak na mnie działa. Moje Stare Miasto.

Znajdź dziesięć różnic

Jestem z powrotem! Cieszyłam się, że lecę do Polski i cieszyłam się, że wracam do domu!

Pobyt w Polsce, w trzech różnych miastach, podróż przez kraj oraz długie, spokojne chwile wytchnienia i ciepła w gronie rodziny dało mi masę wrażeń godnych podróży przez egzotyczny kraj i smak naprawdę ciekawych wakacji.  Odnajdowałam swoje przeżyte w Polsce życie, ale też spojrzałam na Polskę oczami „obcego”, turysty czy kogoś, kto zdążył od Polski trochę „odjechać”.

Dlatego też zobaczyłam rzeczy, których wcześniej nie widziałam, albo które wydawały mi się kiedyś oczywiste i do których byłam przyzwyczajona. Żyjąc Szwecją zobaczyłam inną Polskę. Nie szukałam ale napotkałam. Różnice.

Wybrałam 10.

1. Serdeczność. Polacy są bardzo rozmowni! Są ciepli i niesamowicie pomocni. Gdy tylko ktoś widział moje zagubienie na ulicy, natychmiast pytał: „Pomóc Pani?”, po czym wytłumaczył, a nawet odprowadził kawałek. Zaczepieni rozmawiają chętnie i otwarcie. Mężczyźni przepuszczali mnie w drzwiach:-))) Brakowało mi tylko ogólnie uśmiechu na twarzach.

2. Otwarty zakup i obsługa klienta. W sklepach smutni sprzedawcy i wciąż odstraszające tabliczki:

002.

W Szwecji istnieje coś takiego, jak otwarty zakup (öppet köp), coś co jest dobrym rozwiązaniem, i dla portfela i dla gospodarki. Mogę „szaleć” z zakupami, przymierzyć wszystko w domu, wybrać jedną rzecz i resztę odnieść do sklepu. Nikt mnie nigdy nie zapytał, dlaczego chcę to oddać. Mam do tego prawo i dostaję swoje pieniądze z powrotem od uśmiechniętego sprzedawcy, który zaprasza ponownie. Można oddać nawet kosmetyki czy bieliznę, pod warunkiem, że zostaną one „zalakowane” przez sprzedawcę. W Polsce jest to niemożliwe, nawet z reklamacją są trudności.

Handlowcy polscy nie wiedzą, że sprzedadzą więcej, jeśli dadzą klientowi prawo do żałowania zakupu. I spokojny o to klient raczej kupi, niż wyjdzie ze sklepu. Inna rzecz, to w Szwecji jestem obsługiwana ZAWSZE z uśmiechem, chętnie i profesjonalnie. W szwedzkich sklepach czuję się ZAWSZE mile widziana. Wybaczcie mi moją szczerość, ale polskich sklepach i urzędach wita mnie smutna, poważna twarz na której maluje się nieme pytanie: „Po co tu wchodzisz?”. Zapytałam raz sprzedawcę we wrocławskiej księgarni (uniwersyteckiej!) o pewną książkę. Młody człowiek myślał chwilę, po czym odpowiedział: „Wie pani co, powiem tak – nie chce mi się sprawdzać.” Na szczęście nie wszędzie jest tak nieprzyjemnie, w dużych galeriach handlowych obsługa jest prawdziwe europejska!

3. Ulica. Boję się w Polsce przechodzić przez ulicę nawet, gdy mam zielone światło. Nie czuję się w Polsce bezpieczna na ulicy. Kierowcy szaleją. Przez cały ten tydzień tylko RAZ ktoś dobrowolnie zatrzymał się przed przejściem dla pieszych i pozwolił mi spokojnie przejść na drugą stronę. Dziękuję.

IMG_4138

4. Wzrok i spojrzenia. Czułam jak wszyscy na mnie patrzą. Obcinają i gapią się. Krępowało mnie to i zastanawiało, czy ja mam coś na ubraniu, na twarzy? A może jestem już rozpoznawalna;-)? Żartuję oczywiście, ale przyznam, że to obcinanie i uporczywe gapienie się innych na siebie jest w Polsce wyjątkowym i ciekawym zjawiskiem. W Szwecji czuję się niewidzialna i sama z czasem przestałam patrzeć na innych. Patrzę tak jak Szwedzi: Nie patrzę, ale widzę. Daję innym spokój.

5. Stragany, straganiki. Panie na stołeczku, a na chodniku w łubiankach uzbierane pieczołowicie jagody. Babunia ze zrobionymi zapewne przez siebie bukiecikami kwiatów. Mniejsze lub większe stoiska na świeżym powietrzu, prawie na każdej ulicy, z polskimi frykasami. Bo dla mnie taki pyszny pomidor, który smakuje jak pomidor i maliny, które są w Polsce stosunkowo tanie i na pewno nie pryskane;  nie prześwietlane czereśnie i ogórki z krzaka w ogródku to dla mnie już frykasy i rarytasy!

IMG_4104

Ponadto piekarenki ze świeżym chlebem i drożdżówkami, malutkie spożywcze sklepy osiedlowe, warzywniaki i wędliniarskie. Tego mi bardzo w Szwecji brakuje.

6. A przy okazji sklepów – alkohol. W Szwecji jest prohibicja. W Polsce zaś alkohol dostępny wszędzie i przez całą dobę! I co za tym idzie – powszechne pijaństwo. Niestety. Nie chcę pijących i pijanych ani obrażać, ani usprawiedliwiać, ja tylko zauważam w Polsce sporo pijących i pijanych. Nie tylko w Polsce, ale i w podróży do Polski i z Polski. Od początku do samego końca. W autobusie z lotniska do Sztokholmu / ze Sztokholmu na lotnisko zawsze gdzieś czuć mocno wódę i papierosy. Dla mnie, człowieka o wrażliwym węchu podróż taka (półtoragodzinna) jest prawdziwą męczarnią.

7. Matka z dzieckiem. Nadopiekuńcze mamy i niesamodzielne dzieci. Często słyszałam: „Uważaj!” „Przewrócisz się!”, „Nie rusz!”, „Przestań!”, „Bo ja tak mówię!”, „Daj, ja to zrobię, bo ty się upaprzesz.”, itd, itp. Widziałam duże dzieci, bojące się schodów ruchomych i duże dzieci karmione przez mamę (!). Ale w porównaniu ze szwedzkimi polskie dzieciaki grzeczne są:-) Mało widywałam ojców z niemowlakami na rękach. Słyszałam też raz, jak młody ojciec pytał żonę dźwigającą śpiącego dwulatka: „Może ja wezmę od ciebie tą kurtkę?”.

8. Forma Pan, Pani. Bardzo przyjemne i pożyteczne!

9. Rozwiązania przyjazne starszym, niepełnosprawnym i podróżnym. Brakuje bardzo wind i podjazdów, przycisków otwierających automatycznie drzwi. Podróżnemu, z walizą, Polska daje bardzo w kość. Niepełnosprawny zostaje w domu.

IMG_4124

10. A na koniec, coś absolutnie pozytywnego. Polki są kobiece! Na nogach mają szpilki albo prześliczne wymyślne sandały, kolorowe baleriny. Nie boją się barwnych, kobiecych sukienek. Polacy w ogóle mają coraz lepszy gust i smak, coraz bardziej są zadbani. Coraz więcej na ulicy ciekawych fasonów. Szczególnie w stolicy. Uderzający był dla mnie ogromny wybór obuwia, zwłaszcza szpilek, które w Polsce widać idą jak woda. Poza tym, CZYSTE buty. Bielusieńkie tenisówki, wypastowane pantofle. I coraz mniej skarpet w sandałach. W Szwecji dziewczyny noszą się sportowo, niedbale, a buty, im bardziej dziurawe i brudne tym modniej. Im większe oko w rajstopach, im większa dziura w swetrze czy jeansach, tym lepiej. Tak, my Polki, jesteśmy kobiece. I nie zatracajmy tego poza Polską! Na zdjęciu kolorowe pantofle, na które miałam ochotę, ale nie kupiłam, bo nie odważyłabym się takich nosić tutaj…. Pozdrawiam przemiłą dziewczynę, z Warszawy, która pozwoliła mi zrobić to zdjęcie.

IMG_4119

Oto moje spostrzeżenia. Spisane na gorąco i przyznam, że szczerze i odważnie.

Czy o czymś zapomniałam?

Blisko…

Życie na emigracji oznacza życie z dala od rodziny.

Z dala od narodzin, z dala od chrzcin, wesel i od pogrzebów, z dala od najważniejszych wydarzeń w rodzinie. Nie obserwuję, jak rośnie mi bratanek, nie mogę odciążyć rodziców, nie uczestniczę w ich codzienności i omijają mnie takie pozornie błahe rzeczy jak wspólny rodzinny obiad…

Dziś jest inaczej, jestem we Wrocławiu, jestem i pobędę trochę z rodziną.

Przyjechałam głównie po to, żeby zobaczyć moją 84 letnią babcię,  którą strasznie kocham a która ostatnio czuła się bardzo źle. Chcę nacieszyć się ciepłem najbliższych,  chcę dać im ciepło z powrotem. Naprzytulać się za wszystkie czasy i na zapas.

Żeby starczyło na długo, kiedy znów będę daleko od nich.

IMG_3977

Moje szwedzko-polskie serce

Miejscem, jakie dziś odwiedziłam był Urząd Migracyjny (Migrationsverket).

Poszłam tam, bo mogę już starać się o szwedzkie obywatelstwo i chciałam zasięgnąć wszelkich informacji, co mam robić, co złożyć, żeby to obywatelstwo dostać. Kolejki długie jak Mur Chiński, czekałam dwie godziny, siedząc, obserwując ludzi i snując wspomnienia o czasach, kiedy w tym samym urzędzie prawie cztery lata temu starałam się o przyznanie pobytu i numeru personalnego. Patrząc na tłum ludzi z całego świata, na twarze skupione w niecierpliwym oczekiwaniu na tę ważącą decyzję urzędu, pomyślałam, że oni tak bardzo chcą do Szwecji, jak ja bardzo NIE chciałam.

Jaka to parodia losu! Ja nie pragnęłam tu przylecieć, nie pragnęłam emigracji! Kochałam Polskę i wszystko, co polskie. Patrzyłam na kolejnych emigrujących z Polski i mówiłam: „Ja zostaję!”.

A jednak wyfrunęłam.

Przyjechałam do Szwecji, bo się zakochałam. Zakochałam się w człowieku, który tutaj mieszka od bardzo dawna i który długo musiał mnie przekonywać, żebym przyjechała do Szwecji. Właściwie było odwrotnie, to ja namawiałam go, żeby przyjechał do Polski. Koniec końców – zdecydowałam się wyemigrować. No dobrze, spróbuję. Uczucie do męża zwyciężyło. Przyjechałam i od początku miałam łatwo, co teraz dopiero widzę. Jako konkubina (tu się mówi sambo czyli współmieszkający) bez większych przeszkód dostałam numer personalny (personnnummer), i w Urzędzie Skarbowym (Skatteverket) bardzo szybko wyrobiono mi dowód osobisty (ID-kort). Po niecałym roku pobytu w Szwecji wyszłam za mąż, a kolejny rok później dostałam prawo do stałego pobytu. Dziś po trzech latach małżeństwa (z obywatelem Szwecji) mogę ubiegać się o obywatelstwo szwedzkie.

Mam ogromną pomoc w osobie mojego męża. Pomoc we wszelkich sprawach, związanych ze szkołą, urzędami czy pracą. Było mi łatwo. Nie musiałam pracować, znosić żadnych przeciwności, czy przykrości, nie musiałam chwytać się drastycznych środków ani drżeć o pozwolenie na pobyt. Nie musiałam chodzić od okienka do okienka i ponawiać moich podań. Nie musiałam znosić upokorzeń ani żyć w strachu, tak jak inni, którzy dostawali odmowę i w wielu wypadkach byli deportowani do swojego kraju. W czasie mojego pobytu w Szwecji spotkałam i nasłuchałam się powieści różnych osób, często ze łzami w oczach, jak wiele musiały znieść i przejść (szczególnie kobiety), żeby uzyskać swój pobyt. Poniżenie ze strony swoich „partnerów”,  niekiedy pobicia i upodlenia odcisnęły piętno na życiu tych ludzi. A wszystko po to, żeby poświęcając siebie wytrzymać dwa lata i w końcu uzyskać swój upragniony pobyt na stałe.

Dopiero teraz to wszystko wyraźnie widzę i rozumiem, jak było mi łatwo, gdy patrząc na te niektóre zagubione i niepewne osoby w Urzędzie wyobrażam sobie, jak mogą się czuć. Wcześniej o tym nie myślałam, bo byłam zajęta swoim bólem emigracji, za bardzo tęskniłam za Polską i nie bardzo chciałam w Szwecji żyć. Byłam na Szwecję zła! Za to, że mnie od Polski oderwała. I za to, że jest taka zimna, i dosłownie i w przenośni.

Pierwszy rok był straszny. Płakałam do poduszki i cierpiałam. Wiele razy miałam ochotę spakować się  i wrócić. Koleżanki z Polski topniały jedna za drugą, maile przychodziły coraz rzadsze. Byłam niechętna nauce szwedzkiego i niechętna ludziom trzymający taki chłodny dystans do mnie, obcokrajowca. Nie rozumiałam tego chłodu i brałam go sobie za bardzo do serca. Mąż tylko mnie pocieszał i czekał cierpliwie, bo wiedział, że to minie.

I rzeczywiście. Zaczynałam powoli czuć się lepiej. Szczególnie latem, kiedy było ciepło i pięknie wokół. Zaczynałam mieć nadzieję. Szwedzki szedł coraz lepiej, dostałam pierwszą pracę, w swoim zawodzie i towarzystwo dzieci rozjaśniło mi trochę życie. Czas mijał. A z czasem było coraz lepiej. Choć nie ukrywam, że wciąż tęsknię za Polską i że jestem ze swojej polskości dumna. I niestety muszę przyznać, że miłość do Szwecji kiełkuje coraz bardziej w moim sercu.

Obywatelstwa Polskiego nie zrzeknę się. Pozostawię sobie połówkę serca polską. Druga połówka samoistnie staje się szwedzka. Moje serce stało się szwedzko-polskie.

Życzę wszystkim imigrantom, na całym świecie, żeby ich proces adaptacji do życia w nowym kraju przebiegał możliwie łagodnie i bardzo szczęśliwie.

Ściskam Was mocno!

(fot. Jonna Jinton)

Landsort

Dziś był wspaniały dzień! Ani jednej chmurki na niebie. Udana wycieczka i przemiłe towarzystwo.

Wybraliśmy się razem ze znajomymi do Landsort, miejscowości, która leży na wyspie Öja, najbardziej wysuniętej na południe wyspie Sztokholmskiego Archipelagu.

IMG_3391

Przybijamy do portu, żeby za chwilę zacząć wędrówkę pełną wartych zapamiętania widoków.

IMG_3435

Już na lądzie…

IMG_3446

IMG_3476

IMG_3483

Landsort i Öja to surowa i nieurodzajna natura, malownicze widoki: skały, morze (Östersjön), domy i ogródki, labirynt,  kamienne ławeczki, rzeźby, marynarskie sklepiki, kafejki….

IMG_3489

Zapach morza, zapach wakacji:-)

IMG_3508

IMG_3521

ale przede wszystkim Landsort to latarnia morska, którą zbudowano w 1670 r i która odgrywała dużą rolę w nawigacji morskiej na wschodnim wybrzeżu Szwecji.

IMG_3560

Pod tą imponującą i piękną latarnią zrobiliśmy sobie piknik,

IMG_3544

Wenying, która pochodzi z Chin przygotowała dla nas pyszne chińskie danie, które bardzo nam smakowało i dodało nam sił na dalszą wędrówkę.

IMG_3542

Starałam się nacieszyć widokiem, czułam się taka malutka przy tej bezbrzeżnej i surowej naturze. Chłonęłam Skärgården całą sobą.

IMG_3616

Po odpoczynku przy latarni i na skałach wróciliśmy ze wzgórza na spacer po Landsort,

IMG_3687

zaglądaliśmy w różne zakamarki i kąty,

IMG_3695

IMG_3710

wstąpiliśmy do maleńkiego białego kościółka,

IMG_3729

do morskiego butiku… Zwiedziliśmy wyspę wzdłuż i wszerz.

IMG_3658

Landsort jest piękny, ciągle tętni życiem, choć mieszkają tam 25 osób (na stale przez cały rok), jest najbardziej nadmorski z nadmorskich miejsc jakie znam. Po całym dniu wrażeń czas wracać, ostatni statek czeka…

IMG_3764

Droga do domu daleka, więc po drodze, tradycyjnie usiedliśmy w porcie Nynäshamn,

IMG_3789

na pyszne, świeżo uwędzone duże krewetki i wędzoną rybkę na kolację.

IMG_3787

Tak, to był bardzo wakacyjny dzień.

Gniazdowicie

Nareszcie mamy trochę czasu wolnego a właściwie duuuużo czasu wolnego.

Korzystam więc z okazji i wprowadzam kolejne zmiany w domu. Wracam do rozpoczętego dawno temu i przerwanego z powodu braku czasu mojego ulubionego zajęcia – wicia gniazda.

Zawsze miałam potrzebę urządzania wnętrz, z wielkim zamiłowaniem kupuję i przeglądam magazyny wnętrzarskie. Na „cudzym” zawsze mi mówiono: „Zostaw, nie rusz, będziesz miała swoje mieszkanie, to będziesz sobie ustawiać co i jak zechcesz.” To też, gdy wyszłam za mąż, zakasałam rękawy i zaczęłam wić nasze gniazdo po swojemu.

Wprowadziłam się do mieszkania już urządzonego, ale kompletnie nie w moim guście. Zdążyłam już sporo zmienić, udało mi się (z trudem) przekonać mojego męża, że tych mebli nie potrzebujemy, a te bardzo; że te fotele trzeba wyrzucić na śmietnik a te zasłony wołają o pomstę do nieba; udało mi się (Bogu dzięki!) przekonać go, że nasz dom no po prostu nie obejdzie się bez tej pięknej lampy, stołu, krzeseł, półeczek itd. itp… Znosiłam skrzętnie do domu różne rzeczy jak ta ptaszyna znosi źdźbła do gniazda, uśmiechałam się i argumentowałam, przykładałam przedmioty do ścian i mebli, dyskutowałam.  Pokazywałam zdjęcia w czasopismach i mówiłam: „Patrz! Och, my God, jakie piękne!” Gdy się przekonać nie udawało, odnosiłam te źdźbła z powrotem do sklepu (na szczęście w Szwecji mogę bez problemu prawie wszystko oddać za okazaniem paragonu) i szukałam dalej. Powoli zmieniałam nasz dom i mój mąż zobaczył, że robię to dobrze, dlatego też teraz zgadza się na wszystko, byle tylko nie było toto różowe.

Dziś pojechaliśmy do

IMG_3265

i moje stosy książek i albumów dostały nowy regał:-)

IMG_3271

Jutro będziemy mieć pełne ręce roboty!

IMG_3286

Specjalnie za stylem IKEA nie przepadam, choć często znajduję coś „ikeowskiego” dla naszego domu i lubię do IKEA jeździć, tak jak większość zresztą. Ja preferuję meble stylowe, lubię styl gustawiański, lubię meble eleganckie, a regał na książki wybrałam z IKEI, prosty, bo to książki będą grały główną rolę, nie sam regał.

Gdy już książki będą już pięknie poukładane, do domu przyjedzie nowa sofa, do której trzeba będzie dobrać stolik…..