Miesiąc: listopad 2013
Świąteczna wystawa
Ten budynek to luksusowy dom towarowy.
Nazywa się Nordiska Kompaniet, ale znany jest jako NK. Jest ogromy, stary, (ma niemalże sto lat), zaprojektowany został przez Ferdynanda Boberg oraz Josefa Noren z myślą o handlu detalicznym dla najbogatszej i spragnionej luksusu klienteli. Urządzony z przepychem lśni złoceniami, kryształami, marmurem i lustrami oraz kusi obłędnie pięknym towarem – kolekcjami znanych projektantów mody, biżuterii i wnętrz, kusi też luksusowymi zapachami.
Poszłam tam dziś – nie na zakupy, (jeszcze do grona tej klienteli nie należę) – żeby zobaczyć zmianę wystawy. Co roku, około miesiąca przed Bożym Narodzeniem Nordiska Kompaniet uroczyście odsłania swoją nową wystawę. Na tę świąteczną odsłonę czeka wiele osób, bo to jest dość duże wydarzenie, można powiedzieć, że taka mała tradycja, do której Szwedzi mają sentyment.
Cała wystawa to ciąg kilku okien wystawowych – zrobiona w sposób przemyślany i bardzo efektowny. Można dostrzec w niej fragmenty baśni a także kawałek zwykłego przedświątecznego życia a wszystko to najczęściej w wykonaniu… zwierząt!
Niektóre elementy są ruchome co przypomina nasz przedświąteczny rozgardiasz i krzątaninę, sprawia, że cała wystawa żyje. Do tego znad wystaw dobiega nastrojowa słodka muzyka…
W niektóre pomysły zawsze są wplecione szwedzkie tradycje, np. Lucia. (poniżej).
Są życzenia świąteczne, masa prezentów, która nakręca pośpiech w szukaniu upominków dla najbliższych, jest rok, który odchodzi….
Drobne elementy są prześliczne i bajkowe, budzą fantazje, przypominają własne dzieciństwo.
Dzieci te wystawy uwielbiają , ten mały chłopiec biegał od wystawy do wystawy i krzyczał: Oh my God, oh my God!
Ja trochę spokojniej obejrzałam całą wystawę i sfotografowałam ją dla Was.
Trochę to trwało, bo musiałam cierpliwie czekać na „wolną chwilę”, żeby zrobić zdjęcie, bardzo dużo ludzi przechodzi i wszyscy się zatrzymują z uśmiechem. Wystawy są naprawdę piękne!
Weszłam na chwilę do środka – oto choina (tak, to nie choinka, to choina), przeszłam się trochę po piętrach, powzdychałam do płaszczy i torebek, wyszłam bogatsza o parę marzeń…
Tych, którzy w Sztokholmie mieszkają zachęcam do zobaczenia wystawy na własne oczy. Większość wystaw jest już bardzo świąteczna, ale ta jest naprawdę bajkowa i wprawia w przyjemny i radosny nastrój oczekiwania na najpiękniejsze święta w roku.
A ja już mam właściwie weekend, sączę czerwone wino i włączam ulubiony film…
Wasze zdrowie!
Julbord
Niedzielny wieczór spędziłam w Ratuszu (Stadshus).
Miałam zaszczyt być zaproszoną do restauracji Stadshus Källaren na Świąteczny Stół (Julbord). Zanim opowiem Wam o tym wieczorze, chcę Wam przedstawić sam Ratusz.
Widuję go czasem gdy jadę metrem czy pociągiem i zawsze podnoszę głowę znad książki, by na niego spojrzeć. Czy jest skąpany w słońcu, czy spowity ciężkimi chmurami, w dzień czy wieczorem – zawsze wygląda pięknie i imponująco. Na jego najwyższej wieży błyszczą się Trzy Korony, które symbolizują Szwecję.
Przy okazji tego wpisu pojechałam tam również i dziś, by obejść Ratusz dookoła i przyznam, że oczarował mnie jego wewnętrzny dziedziniec. Odkryłam Ratusz od nowej strony! Ciepłe złote światło popołudniowego słońca padało na kolumny, które rzucały długie cienie. Obrazek ten sprawił, że poczułam miły dreszcz wzruszenia, że mieszkam w takim pięknym mieście!
Do tematu Ratusza wrócę jeszcze, bo przecież niedługo, 10 grudnia, w jego największej „Niebieskiej” Sali odbędzie Noblowski Bankiet. O tym wkrótce a teraz przejdźmy do restauracji ratuszowej. To wejście do Stadhus Källaren, w którym odbyło się owo niedzielne przedświąteczne przyjęcie.
Restauracja jest elegancka, ma swój styl, jest ozdobiona rzeźbami i malowidłami i już jest świątecznie przystrojona.
Przy samym wejściu, na stole zobaczyłam ten sam ratusz, tylko w słodszej wersji.
Przyjęcie, o którym mowa to Julbord, w wolnym tłumaczeniu Świąteczny Stół. Tradycja Świątecznego Stołu w Szwecji sięga swoimi korzeniami do czasów Wikingów, którzy urządzali sobie taki Stół w środku zimy. Kobiety chciały urządzać coraz piękniejsze przyjęcia chcąc tym samym rozciągnąć w czasie ten świąteczny nastrój. A coraz lepsze sposoby konserwowania żywności pozwalały im na to, by na stole znajdowało się coraz więcej różnych przekąsek.
Dawniej urządzany był Julbord w domach a po I Wojnie Światowej popularne stało organizowanie Julbord w restauracjach. Niektóre firmy i przedsiębiorstwa zapraszają swoich pracowników do restauracji, a niektóre urządzają przyjęcie w miejscu pracy. Również w wielu szkołach organizowany jest poczęstunek i przyjęcie zarówno dla nauczycieli jak i uczniów.
Potrawy są oczywiście typowo szwedzkie, urozmaicone w zależności od regionu. Na pewno nie może zabraknąć świątecznej szynki, to absolutna podstawa!
Nie sposób wymienić wszystkiego, co wczoraj znajdowało się na stole, wybór był ogromny a wszystko było tak ładnie ułożone, przyozdobione i pachnące!
Szwedzkie delicje to oczywiście śledziki, sałatki, łosoś, pasty rybne, marynowane śledzie i warzywa.
Spróbowałam pierwszy raz śledzia w jarzębinie, bardzo smaczny!
Wędzony łosoś, tak jak większość potraw była na zimno, ale są były również potrawy na ciepło.
Parówki, grzyby w cieście, różne kiełbasy, wędliny, pieczenie, żeberka… Bardzo smakowało mi mięsko z dzika (uwielbiam!), polubiłam także wędzonego renifera. I pierwszy raz w życiu skosztowałam kiełbasę z niedźwiedzia.
Wybór miałam naprawdę trudny!
Nie chciałam się najadać ale jednocześnie spróbować wszystkiego! A na koniec jeszcze posmakować słodkości!
Z napojów podawanych przy tej okazji to zwykle rozgrzewający glögg (on zasługuje na osobny wpis, który niebawem), julmust – gazowany napój świąteczny oraz julöl (piwo świąteczne). Oczywiście serwowano nam też mocniejsze drinki.
Śmiech, gwar i śpiew mówił mi, że nie tylko mnie jest przyjemnie.
To było bardzo miłe i ciekawe doświadczenie. Ale ociężały powrót do domu i podskok wagi zmusił mnie do obiecania sobie, że następnym razem będę starała się jeść więcej oczami.
God Jul – Wesołych Świąt! Życzy się w Szwecji już od końca listopada.
PS. Pierwsze zdjęcie w tym wpisie jest z Internetu.
Pieskie życie
Mija kolejny rok bez psa.
Już, już go prawie miałam w domu, zamówiony był i zaklepany, ale pewnego poranka w dniu odebrania pieska pomyślałam, że ja tak łatwo nie będę chciała zwlec się z łóżka, żeby wyprowadzić psinę na spacer, oj nie. Dotarło do mnie, że już od jutra, deszcz nie deszcz, trzeba będzie tak wychodzić nawet kilka razy dziennie, może nawet przez 15 lat. Do tego doszłyby jeszcze spacery do psiej przychodni i masa innych obowiązków, które miałyby wkroczyć (wbiec) w moje życie, zostawiając ślady brudnych łap na czystej podłodze. Wystraszyłam się tych zmian i odpowiedzialności i tak, po raz kolejny strach i niepewność, czy temu podołam, wygrały z pragnieniem posiadania psa.
Ze smutkiem i wstydem odwołałam odebranie szczenięcia i postanowiłam jeszcze raz gruntownie przemyśleć całą sprawę. Najlepiej byłoby poczekać, aż dorobię się domu z ogrodem. (Tym bardziej, że pies ma być DUŻY). Żeby tylko psu drzwi otworzyć i on sprawę sam załatwi. Ale czekać tak mogę jeszcze długo, więc zaczęłam na poważnie przygotowywać się do przyjęcia psa.
Dużo ostatnio rozmawiam z ludźmi spacerującymi z psami i tak nagle olśniło mnie, przy tej okazji, że droga do Szweda prowadzi przez psa! Tak jak Szwedzi nie lubią rozmawiać z obcymi, unikają kontaktu i przemykają drogą zdobywając się na krótkie hej!, tak ze swoimi pieskami Szwedzi są jakby odrębną grupą społeczną! Dają się bardzo chętnie zatrzymać na nieśpiesznym spacerze, pozwalają rozpłynąć się z zachwytu nad czworonogiem, cieszą się, że ich pies wzbudza takie zainteresowanie i wywołuje ochy i achy. Odpowiadają na wszystkie pytania, udzielają dobrych rad i serdecznie polecają tę rasę, którą on właśnie posiada.
Swoją drogą, trudno jest się zdecydować na rasę, wszystkie pieski są takie piękne!
Życie psa w Szwecji jest bardzo wygodne, tak sądzę. Z moich obserwacji wynika, że psy są przez właścicieli bardzo rozpieszczane, szczególnie przez singli czy bezdzietne pary. Ich pieskom niczego nie brakuje, są wypielęgnowane a niektóre tak zadbane i lśniące, jakby właśnie były w drodze na konkurs psiej piękności. Noszone na rękach, czule głaskane, pieszczone, szczepione i wytresowane są w życiu swoich właścicieli prawdziwą dumą. Nie uważam, że ważne są tylko dla Szwedów, bo z reguły wszyscy właściciele kochają i dbają o swoich pupili, ale widzę że Szwedzi na punkcie swojego psa mają przysłowiowego kota.
Miłość do psa doprowadziła do zrodzenia się w społeczeństwie pomysłu na psią przechowalnię (tutaj nazywa się to hunddagis, czyli przedszkole dla psów, ja zaś nazywam to po swojemu – psiechowalnia). Ludzie pracujący i przebywający całymi dniami poza domem prowadzą rano pieska do psiechowalni. I kurczę pies chętnie idzie! Tam ma swoich psich kumpli, atrakcyjne zabawy i ćwiczenia, codzienne spacery całą gromadą do lasu i przede wszystkim kochające opiekunki!
Czasami spotykam takich opiekunów z gromadą podopiecznych i czasem zadaję im pytanie, co się dzieje jak nagle wszystkie psy zaczną biec. Na szczęście psy w grupie zachowują się bardzo grzecznie, tak jak dzieci w przedszkolu są inne i w domu inne. Psiechowalnia otwarta jest zwykle od poniedziałku do piątku, od 6.30 do 18. Cena za cały miesiąc (gdy piesek jest na cały dzień) to ok. 2800 koron. Mają swoje boksy, jeden dla trzech piesków, mają też oczywiście przerwę na lunch! Do takiej psiechowalni przyjmowane są psy powyżej 6 miesiąca życia, zdrowe, ubezpieczone i zaszczepione. Można w nim również zapisać psa na tresurę.
Kira, pies rodzinki Ananasów.
Wydawać by się mogło, że w psim przedszkolu pies czuje się samotny, ale samotny jednak bywa zostawiony na pół dnia sam w domu. Tego też obawiam się bardzo – nie chciałabym, by mi pies zwariował z samotności. Szczęśliwe psy tych, którzy pracują w domu! Albo są na urlopie rodzicielskim;-)
Skoro już o psie mowa, bardzo fajną rzeczą, która w Szwecji mi się podoba, jest to, że człowiek może z psem prawie wszędzie wejść. Do kawiarni, do centrum handlowego, do urzędu. Tylko w szpitalu i przychodni nie widziałam psa. Przedszkola i szkoły wpuszczają pieski, ale raczej niechętnie. Pies przewodnik cieszy się w Szwecji ogromnym poważaniem. Kolejna rzecz – na chodniku i na trawnikach nie leżą psie kupy, (przepraszam za wyrażenie!). Jest we właścicielach silne poczucie obowiązku podniesienia tego, co zostawił jego pies. W wielu miejscach w mieście stoją skrzyneczki z woreczkami i nie ma zmiłuj się, kupkę trzeba podnieść i wyrzucić do kosza.
Fakt, pieskie życie w Szwecji nie jest takie pieskie. A mój pies, gdy już wreszcie go DOSTANĘ, będzie miał jak w puchu. Nie mam dzieci, więc instynkty opiekuńcze wyładuję na psie. Ja też będę coś z tego miała, bo ktoś powiedział, że nie można kupić miłości, a przecież kupując psa kupuje się bezwarunkową i bezbrzeżną miłość, czyż nie? Myślałam, że w tym roku moje wielkie marzenie o psie w końcu się spełni ale już się chyba nie zdąży. Może w przyszłym?
Imię i miska już czeka.
Panduro Hobby
Prosicie mnie w swoich listach (głównie oczywiście kobiety), abym napisała coś o szwedzkich sklepach.
Sama też lubię pewne sklepy, których nie znałam w Polsce i które wydają mi się ciekawe. Wybrałam kilka i każdy z nich będzie miał swój osobny odcinek. Dziś, na początek tej serii jeden z moich faworytów – Panduro Hobby. Ktoś, kto uwielbia tworzyć sklep ten jest wymarzonym miejscem, gdzie może zaopatrzyć się w potrzebne rzeczy.
Ten, kto lubi malować, szkicować czy rysować kupi tutaj różnego rodzaju farby, kredki, ołówki, płótna, papier, szablony a także rzeczy, które może w dowolny sposób pokryć kolorami.
A to efekt zakupu pewnej palety barw. Z malowaniem jednak przystopowałam od momentu, kiedy mój mąż nazwał tego ptaszka kaczopingwinem. Czekam więc na przypływ nowej weny twórczej…
Dla tych, którzy chcą zająć się czymś, ale nie są w stanie stworzyć od początku do końca swojego dzieła, kupią tu tzw. półgotowce, które wystarczy tylko dowolnie przyozdobić, nadać im barw i życia.
Szkatułki, świeczniki, koszyczki…
Panie (czy są też panowie?) uwielbiające szyć znajdą w Panduro Hobby spory wybór materiałów, nici, dodatków. Guzik też znajdą!
Szyć niestety nie umiem, druty doprowadzają mnie do szewskiej pasji (no nie mogę wszystkiego!). Te zaś panie, które druty i igłę akceptują, też poczują się w PH jak w domu. Można tu kupić filc, z którego robi się zabawki, maskotki czy ozdoby.
Pokusiłam się raz o robienie biżuterii, ale szybko przy tym usypiałam. Wybór do tworzenia naszyjników, kolczyków, bransolet, jest imponujący.
Świetnie czują się w tym sklepie dzieci, bo ich małe twórcze rączki mają do wyboru masę przedmiotów, z których mogą zrobić coś swojego. Mogą sobie majsterkować, dłubać i tworzyć do woli, nawet na miejscu!
Jest takie wdzięczne szwedzkie słowo pyssla, które znają wszystkie dzieci, całe przedszkola oraz dorośli, którzy lubią mieć coś home made. Pyssla jest trudne do przetłumaczenia na polski, ale w szwedzkim brzmieniu świetnie oddaje nastrój tego zajęcia.
Zrobionymi przez dzieci czy przez siebie cudownościami można pięknie przyozdobić dom, nie tylko od święta.
No właśnie! Do tego kuszącego magazynu ze skarbami przychodzę zazwyczaj wtedy, gdy najdzie mnie wena na tworzenie i zawsze, co roku przed świętami.
Zwykle po to, by wykonać własnoręcznie świąteczne kartki oraz adwentowy świecznik (co roku inny, a co!)
Kreatywni pracownicy PH robią dekoracje, które są inspiracją dla klientów.
Do wszystkich przykładowych „dzieł” wystawionych w sklepie można kupić potrzebne materiały. Obok jest zawsze lista z podanymi numerami artykułów. Bardzo wygodnie!
Można, a nawet trzeba dać się ponieść własnej fantazji. Niektóre drobiazgi same podpowiadają, co robić!
W Panduro Hobby organizowane są od czasu do czasu „warsztaty twórczości”, może przyjść każdy kto chce, to nic nie kosztuje, a bardzo pobudza wyobraźnię i przynosi wenę. Ja korzystam też ze strony internetowej Panduro Hobby (klik), gdzie zaglądam na prowadzonego przez Helene bloga, z którego czerpię pomysły jak przyozdobić dom czy dodać uroku przedmiotom osobistym.
Mówi się, że kobieta jest ogniskiem domu. Można kupić piękne rzeczy, meble, dodatki, ale to, co zrobi się samodzielnie, poświęci się temu czas i uczucie, sprawia, że dzięki tym rzeczom dom staje się cieplejszy, przytulniejszy. Tam, gdzie kocha się swój dom chce się włożyć w niego całe serce.
Zdjęcia zrobiłam w Panduro Hobby na Hörtorget w Sztokholmie, za zgodą szefowej sklepu i oczywiście we własnym domu.
Hotel za kratami
Jest w Sztokholmie pewien hotel, który przyciąga turystów z całego świata swoją nietuzinkową formą.
To Långholmen Hotel, który został stworzony na miejscu dawnego więzienia. Znajduje się on na pięknej i ciekawej wyspie Långholmen, do której można dojść od stacji metra Hornstull, kierując się w stronę Långholmens Fängelsemuseet. Z zewnątrz wygląda poważnie i smutno, stoi za murem a z drugiej strony otoczony jest wodą. Okna są małe i oczywiście zakratowane.
Nad wejściem widnieje wciąż napis Areszt Królewski.
Podchodzimy do wrót, te otwierają się przed nami na oścież i zaraz mamy recepcję. Spragniony atrakcji turysta może uregulować rachunek za pokój (a pokoje są z racji owej atrakcyjności bardzo drogie) a zwykły odwiedzający może kupić bilet do muzeum (tylko 25 koron). W recepcji można też kupić „pamiątki” np. pasiastą czapkę więźnia czy książkę o historii więziennictwa w Szwecji. Idąc korytarzem do hotelu na lewo jest muzeum (o nim za chwilę),
a na prawo smutna acz elegancka poczekalnia.
Znaleźć przydzieloną celę, przepraszam, pokój, nie jest trudno.
Korytarz hotelowy nie zmienił swojego kształtu i formy, jest tylko oczywiście pięknie odrestaurowany, cały aż lśni.
Zachowany został również pasaż, przy którym toczyło się dawniej towarzyskie życie więźniów.
Przy tych stolikach zapewne toczyło się życie towarzyskie, może też zabawy krawieckie*
Ciężkie łańcuchy przypominają, gdzie się znajdujemy.
Hotel jest piętrowy, ma również rzecz jasna restaurację, w której, jak obiecują w ofercie karmią nie tylko chlebem, wodą i berbeluchą* ale wyśmienitymi i wyszukanymi potrawami.
Miałam wielką nadzieję, że jakiś pokój będzie otwarty, żebym mogła zajrzeć do środka, ale niestety nie doczekałam się. Na stronie internetowej widziałam, że pokoje wyglądają rzeczywiście jak cele, ale z wszelkimi wygodami.
Z zewnatrz nic nie wskazuje na to, ze w srodku jest tak ladnie….
Opuszczając hotel weszłam do muzeum, dowiedzieć się więcej o więzieniu.
Muzeum opowiada o ludziach, którzy w tym więzieniu odsiadywali swoje wyroki,
O tych, którzy byli „po drugiej stronie”,
o twórczości, jaka powstawała w tym smutnym miejscu,
o codzienności przeciętnego więźnia…
Widok tej celi oddaje przygnębiający nastrój, jaki tam panował i jaki mi się udzielił. To ja, Polka za firanką*
Nie chcę opowiadać wszystkiego tak jak nie opowiada się całego filmu, zachęcam Was do odwiedzenia Långholmen. Miejsce ze swym melancholijną atmosferą jest doskonałe na listopadowe dni.
Tym smutnym akcentem kończę mój dzisiejszy gryps* (pisałam dwa razy, bo mi wcięło, czy innym blogującym też się to zdarza?) i zapewniam Was, że mam się dobrze, zdrowa jestem i cierpliwie odliczam dni do naszego kolejnego spotkania. Pozdrawiam, Wasza M.
Słownik polskiej gwary więziennej:
* zabawy krawieckie – kradzieże kieszonkowe
* berbelucha – zupa podłej jakości
*firanki – kraty
* bomba – przesyłka z domu
* gryps – list z więzienia
Ostatni kawałek
Szwedzi proszeni na przyjęcie nigdy nie poczęstują się ostatnim kawałkiem.
I obojętnie, czy jest to doskonały tort czy też soczysta sztuka mięsa, ostatni kawałek pozostaje nietknięty. Dopóki goście są w domu, dopóty talerz z ostatnim kawałkiem tortu stoi na stole i nikt nie odważy się tego ostatniego kawałka sobie zwyczajnie nałożyć.
Ta silnie zakorzeniona cecha leży w szwedzkiej mentalności. Dlaczego tak robią i skąd w nich ta powściągliwość? To pytanie nurtuje mnie od niedawna i szukam na nie odpowiedzi. Ktoś ze znajomych Szwedów powiedział mi, że to ma związek z Jantelagen, o którym pisałam niedawno a ktoś inny, że: to wstyd najeść się tyle i jeszcze wziąć ostatni kawałek ale ta odpowiedź nie jest dla mnie do końca zadowalająca.
Może Wy wiecie coś na ten temat?
Dzień Wszystkich Świętych
Wczoraj, 1 listopada obchodziłam Święto Zmarłych w domu, myślami będąc w Polsce, z moją rodziną, która odwiedziła naszych bliskich pochowanych na cmentarzach. Myślami byłam też z tymi, którzy już odeszli.
Na cmentarz poszliśmy dziś, bo Dzień Wszystkich Świętych (Alla Helgons Dag) tu w Szwecji obchodzony jest zawsze w pierwszą sobotę listopada.
W Alla helgons dag tradycyjnie już chodzimy na pobliski cmentarz, najstarszy i drugi co do wielkości cmentarz w Sztokholmie, Norra Begravningsplatsen, (otwartym w r. 1827).
Cmentarz w Szwecji różni się od typowego cmentarza w Polsce, groby to najczęściej tylko płyta pamiątkowa stojąca u wezgłowia pochowanego.
Norrabegravningsplatsen to cmentarz protestancki, ale znajdują się na nim też bardzo zadbane dwa inne wydzielone mniejsze cmentarze: Żydowski oraz Rzymsko -katolicki.
Na zdjęciu poniżej kaplica katolicka, a przed krzyż, który otoczony był dziś zniczami ze wszystkich stron.
Wydawać by się mogło, że wokół krzyża zbierają się tylko Polacy, zewsząd słychać polski język. Polacy pamiętają o tym dniu i bardzo dużo odwiedziło dziś ten cmentarz i zapaliło symboliczny znicz.
Choć nikogo nie mamy na tym cmentarzu, odwiedzamy groby rodaków, których jest tu wielu pochowanych. Wiele jest grobów jeszcze sprzed II wojny światowej, w tym grobów patriotów i ludzi zasłużonych. Przybywa też grobów nowych.
Miłym akcentem tutaj są biało czerwone chorągiewki na wielu grobach.
Na tym cmentarzu pochowany jest Wilhelm Moberg, Alfred Nobel, August Strindberg. Interesujące nas groby możemy znaleźć na stronie Hittagraven (klik). Tu można dowiedzieć się nie tylko o numerze grobu ale również zobaczyć jego dokładne miejsce na mapie cmentarza, którą można dodatkowo jeszcze powiększać lub zmniejszać.
To ogromny, stary cmentarz. Miejscami piękny i zadbany, gdzieniegdzie zupełnie opuszczony i pusty. Grobów zapomnianych, takich jak ten, jest dużo i wciąż przybywa niestety.
Ten smutny widok skłania mnie ku myśli, że po śmierci chciałabym być skremowana. Zamiast zostawić po sobie obowiązek dbania o mój grób wolałabym pozostać tylko miłym wspomnieniem.
Ale póki co, żyję i mam nadzieję, że żyć będę jeszcze długo.
Najnowsze komentarze