Niedzielny wieczór spędziłam w Ratuszu (Stadshus).
Miałam zaszczyt być zaproszoną do restauracji Stadshus Källaren na Świąteczny Stół (Julbord). Zanim opowiem Wam o tym wieczorze, chcę Wam przedstawić sam Ratusz.
Widuję go czasem gdy jadę metrem czy pociągiem i zawsze podnoszę głowę znad książki, by na niego spojrzeć. Czy jest skąpany w słońcu, czy spowity ciężkimi chmurami, w dzień czy wieczorem – zawsze wygląda pięknie i imponująco. Na jego najwyższej wieży błyszczą się Trzy Korony, które symbolizują Szwecję.
Przy okazji tego wpisu pojechałam tam również i dziś, by obejść Ratusz dookoła i przyznam, że oczarował mnie jego wewnętrzny dziedziniec. Odkryłam Ratusz od nowej strony! Ciepłe złote światło popołudniowego słońca padało na kolumny, które rzucały długie cienie. Obrazek ten sprawił, że poczułam miły dreszcz wzruszenia, że mieszkam w takim pięknym mieście!
Do tematu Ratusza wrócę jeszcze, bo przecież niedługo, 10 grudnia, w jego największej „Niebieskiej” Sali odbędzie Noblowski Bankiet. O tym wkrótce a teraz przejdźmy do restauracji ratuszowej. To wejście do Stadhus Källaren, w którym odbyło się owo niedzielne przedświąteczne przyjęcie.
Restauracja jest elegancka, ma swój styl, jest ozdobiona rzeźbami i malowidłami i już jest świątecznie przystrojona.
Przy samym wejściu, na stole zobaczyłam ten sam ratusz, tylko w słodszej wersji.
Przyjęcie, o którym mowa to Julbord, w wolnym tłumaczeniu Świąteczny Stół. Tradycja Świątecznego Stołu w Szwecji sięga swoimi korzeniami do czasów Wikingów, którzy urządzali sobie taki Stół w środku zimy. Kobiety chciały urządzać coraz piękniejsze przyjęcia chcąc tym samym rozciągnąć w czasie ten świąteczny nastrój. A coraz lepsze sposoby konserwowania żywności pozwalały im na to, by na stole znajdowało się coraz więcej różnych przekąsek.
Dawniej urządzany był Julbord w domach a po I Wojnie Światowej popularne stało organizowanie Julbord w restauracjach. Niektóre firmy i przedsiębiorstwa zapraszają swoich pracowników do restauracji, a niektóre urządzają przyjęcie w miejscu pracy. Również w wielu szkołach organizowany jest poczęstunek i przyjęcie zarówno dla nauczycieli jak i uczniów.
Potrawy są oczywiście typowo szwedzkie, urozmaicone w zależności od regionu. Na pewno nie może zabraknąć świątecznej szynki, to absolutna podstawa!
Nie sposób wymienić wszystkiego, co wczoraj znajdowało się na stole, wybór był ogromny a wszystko było tak ładnie ułożone, przyozdobione i pachnące!
Szwedzkie delicje to oczywiście śledziki, sałatki, łosoś, pasty rybne, marynowane śledzie i warzywa.
Spróbowałam pierwszy raz śledzia w jarzębinie, bardzo smaczny!
Wędzony łosoś, tak jak większość potraw była na zimno, ale są były również potrawy na ciepło.
Parówki, grzyby w cieście, różne kiełbasy, wędliny, pieczenie, żeberka… Bardzo smakowało mi mięsko z dzika (uwielbiam!), polubiłam także wędzonego renifera. I pierwszy raz w życiu skosztowałam kiełbasę z niedźwiedzia.
Wybór miałam naprawdę trudny!
Nie chciałam się najadać ale jednocześnie spróbować wszystkiego! A na koniec jeszcze posmakować słodkości!
Z napojów podawanych przy tej okazji to zwykle rozgrzewający glögg (on zasługuje na osobny wpis, który niebawem), julmust – gazowany napój świąteczny oraz julöl (piwo świąteczne). Oczywiście serwowano nam też mocniejsze drinki.
Śmiech, gwar i śpiew mówił mi, że nie tylko mnie jest przyjemnie.
To było bardzo miłe i ciekawe doświadczenie. Ale ociężały powrót do domu i podskok wagi zmusił mnie do obiecania sobie, że następnym razem będę starała się jeść więcej oczami.
God Jul – Wesołych Świąt! Życzy się w Szwecji już od końca listopada.
PS. Pierwsze zdjęcie w tym wpisie jest z Internetu.
Restauracyjne Julbordy są eleganckie i wykwintne, mnie zdarzyło się brać udział w pracowniczym. Atmosfera że tak to grzecznie nazwę była bardzo „luźna”, ciekawych rzeczy można się o tych naszych (cichych i skromnych) Szwedach dowiedzieć :))))
Poza tym takie uroczystości scalają grupę, ludzie ze sobą ciężko pracują a w takich momentach mogą się razem pośmiać, pojeść, może nawet zakochać…
haha szczególnie to pierwsze:)))))
A jaki piękny budynek!! 🙂
No właśnie – zapomniałam dodać, że budynek ten jest dziełem architekta Ragnara Ösberga.
Aż załuje , że nigdy nie weszłam do środka – cudowne miejsce, magiczne z specjalną atmosferą, nieco zamkową 🙂
Widzę, że słoiczki na dobre zagościły się nawet na restauracyjnych stołach:)
Pozdrawiam gorąco i serdecznie
Marysia
Tak, te słoiczki tworzą taką domową atmosferę, są jak frykasy ze spiżarni Babuni:-)
Witaj na blogu, Marysiu!
Gdybym chciała podsumowac jednym słowem, powiedziałabym, że wszystko, co przedstawiłaś w tym wpisie jest bezpretensjonalne. I budynek ratuszu, i potrawy na przyjęciu i same dekoracje stołu. Bardzo mi się to podoba!
I skromnie i z przepychem jednocześnie:-)
Dokładnie tak, a to prawdziwa sztuka 🙂
Piękne miejsce, niezwykły budynek, rewelacyjnie spędzony czas, tak lubię i ja 🙂
Samych radości i sukcesów w Nowym Roku życzę :)))