Nieodłącznym elementem adwentu w Szwecji jest bożonarodzeniowy targ – julmnarknad.
Julmarknad to targ, czy jak ktoś woli, bazar gdzie można kupić różne tradycyjne regionalne wyroby spożywcze oraz rękodzieła. I to jest właśnie priorytetem, aby wyroby były od drobnych producentów, najchętniej domowej roboty i także oczywiście w bożonarodzeniowym klimacie. Przedświąteczny radosny nastrój podniecenia i uśmiech na twarzy są najważniejsze!
Rok temu byłam w Överjärvagård, niedaleko mojego miasta Solna, w tym roku wybrałam się do Skansen.
Samo wyjście na targ i spotkanie miłego towarzystwa (poszłam tam razem z koleżankami ze studiów) było bardzo przyjemną „rozrywką”, a Skansen, czyli dawna Szwecja w miniaturze tylko dodało mu uroku. Widzieliśmy np. jak dawniej robiono bożonarodzeniowe kartki albo jak wyglądała izba przystrojona do wigilii.
Zanim przeszliśmy do Bollnästorget czyli placu, na którym odbywał się targ, pozwiedzaliśmy trochę. Byłam zdumiona tłumami turystów, (zimą? urlop w Szwecji?) ale przypomniałam sobie, że za chwilę uroczystości noblowskie, na pewno wielu przyjechało specjalnie na tę okazję.
Tutaj zwiedzający mogą posilić się i rozgrzać gorącą zupą albo kawą.
Jest już bardzo zimno, spadł już pierwszy śnieg, dlatego na targu nie może zabraknąć ognia, przy którym można się ogrzać, wszak „zwiedza się” targ godzinami, więc nawet Szwed zdąży porządnie zmarznąć. Ja stałam przy ogniu chwilę ale strasznie mnie odymiło i potem długo jeszcze pachniałam jak wędzonka. A kurtka jest do prania.
Już jesteśmy na targu. Stoisk tutaj jest bez liku, a na tych stoiskach masa mniej lub bardziej urokliwych przedmiotów. Świece, mikołajki, skrzaty, aniołki, serca, wianuszki i ozdoby choinkowe.
Taki bazar to też okazja, by się pochwalić własnym pomysłem na ozdoby, co jest swoją drogą bardzo inspirujące.
Można też kupić tekstylia, wyroby z wełny, koce, pledy, (piękne i przytulne!) a także wyroby ze skóry, drewna czy mosiądzu.
Jedynym minusem, jaki tam odczułam były tłumy. Ten tłum tworzył pewien radosny gwar, ale julmarknad w mniejszym wymiarze jest dużo przyjemniejszy, spokojniejszy. Targi organizowane są w różnych miejscach, w całej Szwecji, na pewno na każdym jest nieco inaczej, ale jedno jest pewne – zawsze bije od ludzi radosny nastrój. Idą święta!
Poza świątecznymi zakupami do domu, można oczywiście zjeść coś na miejscu. Na kawę, rozgrzewający glögg, świeże acz już zimne bułeczki nie brakowało chętnych.
Zanim coś się kupi, warto posmakować, tutaj śledziki w jarzębinie.
Dałam się poczęstować kawałkiem wędzonego renifera.
Miałam bardzo miłą pogawędkę z kobietą z Hälsingland, która ubrana była w odziedziczony po mamie strój z tamtego regionu i który zawsze zakłada na Julmarknad. Zimno jej było, ale zdjęła ciepły szal, żeby pięknie, jak powiedziała, wyglądać do zdjęcia. Widoczne na zdjęciu skrzaty robi oczywiście sama, przez wiele miesięcy, żeby były gotowe na Jul.
A obok – Cepeliada. O Cepeliadzie powiedziała mi już wcześniej pani Joanna, Pani od teatru dla Polonii. Cieszyłam się, że znalazłam ich stoiska w tym gąszczu.
Na stoisku Cepelii widziałam figurki z motywem stajenki. No właśnie, w Szwecji nie ma stajenek z Jezuskiem! Zatęskniłam!
A to Pan Andrzej i Pani Eulalia z Giżycka. Ta przesympatyczna para prowadzi na Mazurach firmę agroturystyczną Agromargot i przyjechali z Polski tylko na Julmarknad na dwa dni, razem z własnymi wyrobami: wędliną, chlebem, pierniczkami i słoiczkami z przetworami własnej roboty. Podobały nam się Wasze dynie w gwiazdki!
Pani Eulalia opowiedziała mi, skąd się wzięło powiedzenie „stary piernik”. Za dawnych czasów, kiedy rodziła się dziewczynka, robiono ciasto piernikowe, zawijano w lnianą serwetę i chowano w piwnicy na lata. Kiedy dziewczynka dorosła i miała zostać wydana za mąż, robiono z tego ciasta ciasteczka. Dobrze zapamiętałam? Co się z tymi ciastkami dalej działo, nie dowiedziałam się, bo zlecieli się klienci.
Pokazałam moim koleżankom polskie specjały. Nieśmiało spróbowały polskiego chleba i polskich pierniczków a potem zapytały, czy nie zaprosiłabym ich do domu na polskie potrawy lub ciasto, one chętnie pomogą mi przygotować, (no to wpadłam!). Przysłuchiwały się naszej rozmowie i mówiły potem: Jaki piękny język, taki pszyzyszzzszyzzyszzzy!
Och jak miło mi było odsapnąć od szwedzkiego i zamienić parę słów po polsku. I usłyszeć na szwedzkim targu:
Wesołych Świąt!
Zrobiliśmy się głodni, czas na coś gorącego!
Zupę kupiliśmy na stoisku, ale posililiśmy się w ciepłym miejscu, śmiejąc się i żartując. To część mojej kochanej klasy na lingwistyce, gdzie studiuję język migowy. Cała klasa (sami Szwedzi) jest niebywale serdeczna, wszyscy bez wyjątków się lubią, szanują i wspierają. Trzymają się mocno razem i pilnują się nawzajem. Są bardzo młodzi, mają po ok. 20 lat, więc ja jestem dla nich jak mama (tak mnie zresztą nazywają, ale najczęściej wołają na mnie Lilla Monika). Wypytują mnie czasem o polskie tradycje i mentalność, chętnie o Polsce opowiadam i zawsze tylko pozytywnie.
Mimo, że jestem obcokrajowcem, okazują mi szacunek i dużo serca. Jak tylko powiedziałam, że zmarzłam w ręce, natychmiast dostałam ciepłe rękawice.
Posileni i rozgrzani ruszyliśmy w dalszą drogę, to jeszcze nie koniec!
Tutaj, pod dachem można było kupić rzeczy, które są też dostępne w zwykłych sklepach – wyroby tzw. fabryczne – ozdoby, koce, świeczniki, kubki i wiele, wiele innych rzeczy utrzymanych w świątecznym klimacie.
To typowy świecznik, dziś już używany właściwie do ozdoby, marzę o takim, tylko… gdzie ja bym go powiesiła?
Już zaczęła grać muzyka i nogi mi drgnęły do tańca.
Stanęliśmy zaraz w kolejce na smakowanie glöggu. Znów trzeba się rozgrzać!
Dotąd znałam tylko jeden, tradycyjny, korzenny smak glöggu, ale w Skansenie spróbowałam innego glöggu, owocowego, bardzo słodkiego i aromatycznego. Koleżanki kupując po jednej butelce mówiły: Trzeba coś przynieść z Julmarknad do domu!
Zapach prażonych migdałów bardzo ucieszył moje towarzystwo, te specjały są kojarzone ze świętami, a ich zapach jest zapachem Julmarknad.
– Lilla Monika, tam jest coś do sfotografowania!
Ta muzyka, która stawała się coraz żywsza i głośniejsza ściągnęła nas do małej sceny, przed którą na środku „placu” stała wielka choinka. Wokół choinki tańczyli ludzie, i duzi i mali, wszyscy bardzo ochoczo.
Tak jak jeszcze pół roku temu tańczyli na łące wokół midsommarowego drzewka. Nawet melodia była ta sama, energia ta sama.
Nie wiem dlaczego, ale obrazek, kiedy zazwyczaj zdystansowani Szwedzi tak wspaniale się razem bawią, bardzo nie wzrusza. Tak jak wzruszają mnie ich piękne tradycje, i latem, i zimą.
Tak było wczoraj. Wróciłam do domu zmarznięta na kość, pełna wrażeń i szczęśliwa. A dziś druga niedziela adwentu, płonie druga świeca, do świąt zostało trochę ponad dwa tygodnie…
Przyjemnej niedzieli i spokojnego tygodnia życzę Wam wszystkim. Ściskam Was mocno i… do usłyszenia!
wow : ) ten na którym ja bylam ostatnio to rzeczywiscie byl bardzo ciasny! chatka w chatkę tu widzę więęęęęęększy! ; )
i co do glöggu lubisz? : ) bo ja nie probowalam a wiem ze tu to tez bardzo popularne natomiast postaram sie sprobowac w najblizszym czasie ;D
A ja wole te malutkie, kameralne jarmarki…
Do glöggu oczywiście migdały. I pepparkakor! O tych specjałach będzie osobny wpis:)
A widzisz, ja moglabym nasz Wiehnachtsmarkt opisac jednym zdaniem. Albo dwoma 😉 Jest malutenko wyrobow tradycyjnych i malo takich zabaw kolektywnych. Ludzie ida tam, zeby spotkac sie z rodzina i znajomymi, i zeby wypic cos cieplego 😉
Piekna relacja!
No właśnie to jest najważniejsze! Dobre towarzystwo!
Świetna relacja, świetnie się czytało i oglądało zdjęcia. Do Skansenu mam wielki sentyment, bardzo chciałabym sama dotrzeć na taki Julmarknad 🙂
Mmmm, bardo miła przechadzka i dobrze, że mogłam ją zrobić z odległości domowego komputera 🙂
Chętnie bym się zamieniła jarmarkami… 🙂