Miesiąc: styczeń 2014
Aquaria Vattenmuseum
Trzecia oaza zimowego Sztokholmu to Aquaria Vattenmuseum.
Nazwa jest krótka – Muzeum Wody, a tak naprawdę to muzeum tajemniczego podwodnego świata, kawałka tropikalnej dżungli, akwaria pełne ślicznych rybek, wąsatych sumów i paskudnych piranii.
W muzeum znajduje się kilka mniejszych i większych akwariów, w których możemy obserwować fascynujące podwodne życie. Jest akwarium ciepłych mórz tropikalnych i chłodniejszych mórz skandynawskich.
Wśród pięknych raf koralowych chowają się ciekawe żyjątka, małże, krewetki, dziwne ogórki morskie, znana dzieciom z widzenia ryba klaun…
W drugiej części muzeum znajduje się akwarium z chłodną górska wodą, pełnej pstrągów, wirujących kaskad troci oraz mieszkańców szwedzkich jezior – ryb i skorupiaków.
W mini akwariach można zobaczyć koniki morskie, jest ich kilkanaście odmian, jedne ładniejsze od drugich! Ośrodek ten zajmuje się te z dużym powodzeniem rozmnażaniem tych „baśniowych” stworzeń.
W trakcie zwiedzania podwodnego świata można zrobić sobie przerwę na chwilę odpoczynku i usiąść w dużej, oszklonej kawiarnio-restauracji.
Choć cały ośrodek jest stosunkowo niewielki to kawiarnia jest duża i przestronna a z jej okien rozciąga się widok na wodę i wyspy Kastellholmen…
… i Skeppsholmen.
Pragnący spokoju powinni raczej wybrać się w ciągu tygodnia, po południu, (uwaga, w poniedziałki zamknięte), a dla rodzin z dziećmi mają ciekawą ofertę zabaw i konkursów, a także oferują możliwość urządzenia dziecku przyjęcia urodzinowego.
Zwiedzanie muzeum zaczyna się i kończy w tropikalnym lesie deszczowym, gdzie temperatura sięga +28 st. i w którym panuje wysoka wilgotność powietrza, (obiektyw zachodził mi mgłą i musiałam go stale wycierać).
Bardzo przyjemny tam jest moment tropikalnej burzy i dźwięki, jakie można usłyszeć w takiej dżungli. W tym zakątku jest parno, ciepło, wilgotno i tak zielono… Zapomniałam o zimie! Mogłabym tam siedzieć godzinami. Widziałam mamy, które wentylowały swoje maluchy tym wilgotnym czystym powietrzem, to prawdziwa kuracja tlenowa.
Pod zadaszonym tarasem, na którym odpoczywałam, pływają wąsate sumy i płaszczki o koronkowych brzegach.
Pomyślałam o rocznej karcie do tego muzeum, bo bardzo dobrze się czułam w tym lesie. Jedyną rzeczą, jaka mnie w muzeum zaskoczyła to jego wielkość, a właściwie niewielkość. Z tych 3 oaz Aquaria jest zdecydowanie najmniejsza, ale na pewno warto do tego muzeum pójść, szczególnie gdy ma się dzieci. Dla dzieci Aquaria to wielka frajda i ciekawa atrakcja, nawet dla tych najmłodszych.
Muzeum znajduje się w pobliżu Gröna Lund. Można dojechać tramwajem 7 albo autobusem linii 44 i wysiąść na przystanku Liljevalchs – Gröna Lund.
Muzeum jest otwarte od wtorku do niedzieli, od 10.00 do 16.3o. Ceny biletow: dorośli 100 kr, dzieci 5-15 lat 55 kr, a do 5 lat 30 kr. Za darmo wchodzi się z kartą Stockholm Visitors Board.
Więcej informacji: www.aquaria.se
Życzę Wam przyjemnego weekendu!
Śladami Astrid Lindgren – Norröra
Dziś mija 12 rocznica śmierci Astrid Lindgren.
Na pewno już wiecie, jak bardzo lubię i cenię Astrid, dlatego jej imię pojawia się na moim blogu stosunkowo często i na pewno będę do jej osoby wracać. Latem pisałam o wyprawie w jej strony – do miasteczka Vimmerby i do Świata Astrid Lindgren. Dziś wspomnienie wycieczki poprzedniego lata do Norröra, wyspy leżącej w północnej części Skärgården, gdzie przez kilka lat nagrywano film dla dzieci Vi på Saltkråkan.
Wycieczka ta była zorganizowana, z przewodnikiem, który opowiadał historię powstawania filmu i o samej wyspie.
Wyspa nazywa się Norröra ale w filmie nosiła nazwę Saltkråkan. Przez kilka lat Norröra przeżywała „najazdy” ekipy filmowej, małych i dorosłych aktorów, psa bernardyna i samej Astrid, która była scenarzystką i reżyserem filmu wespół z Olle Hellbom. Podczas kręcenia Astrid często odwiedzała dzieciaki z pysznym tortem dla poczęstunku.
Sam film, Vi på Saltkråkan to właściwie serial 13 odcinkowy. Opowiada on o dziewczynce Tjorven, która mieszkała na Saltkråkan ze swoimi rodzicami, siostrami i psem Bosmanem. Pewnego lata cała rodzina przenosi się do domku – warsztatu ciesielskiego (Snickargården). W nim poznaje Tjorven chłopca Pelle, który mieszka tam z rodziną. Cały film to oczywiście seria wspaniałych przygód, cudowna, szwedzka przyroda, tradycje, sielski nastrój i oczywiście także dziecięce psoty i intrygi dorosłych.
Gdy poruszyłam dziś na uczelni temat filmu, na twarzach moich koleżanek pojawił się uśmiech i westchnienie. To film ich dzieciństwa, uwielbiali go i czekali na każdy odcinek z niecierpliwością. Ja filmu nie widziałam, ale zamierzam to niezwłocznie nadrobić.
Nazwę Saltkråkan Astrid nadała na pamiątkę łodzi, którą posiadała jej rodzina. Typowe dla Astrid było zapożyczanie dla powieści nazw z jej prawdziwego życia. Ulica z tego filmu – Båtsmansgatan to prawdziwa ulica w Vimmerby a jedna z bohaterek nosiła imię malutkiej wnuczki Astrid, Malin.
Praca nad filmem była bardzo żywa i zespół filmowy wynajął wiele domów i domków na potrzeby scenerii. Reżyser miał często urwanie głowy z dziećmi, one chciały się kąpać w przerwach w kręceniu a sceny następowały jedna po drugiej i trzeba było szybko suszyć dzieciom włosy. Gdy jeden z chłopców nabił sobie wielkiego guza na czole, wymyślano na poczekaniu scenę, że chłopca użądliła pszczoła.
Poza aktorami przy filmie pracowało prawie 40 osób, które spędziły ze sobą mnóstwo czasu przez te 5 lat. Przywiązało się do dzieci, pokochało psa. To była dla wszystkich wspaniała przygoda, ale kiedy główna bohaterka Tjorven zaczęła nabierać kobiecych kształtów zrozumiano, że nadszedł tej przygody kres.
Saltkråkan pozostał wspomnieniem utrwalonym na taśmie filmowej, ale Norröra trwa i tętni sielskim spokojnym życiem. Można ją odwiedzić – wystarczy wziąć statek ze Sztokholmu.
Latem organizowane są wycieczki z przewodnikiem, ale można też samemu, z książką, kocem i dużym koszykiem na piknik. Warto mieć ze sobą pojemnik, bo nigdzie indziej nie widziałam tylu poziomek.
Prawdziwe smultronställe!* A sama myśl, że było to jedno z ukochanych miejsc Astrid dodaje tej przepięknej wyspie jeszcze większego uroku.
Strona, na której znajdziecie wszelkie informacje na temat statków do Norröra oraz wycieczek to www.waxholmbolaget.se
smultronställe – „tam, gdzie rosną poziomki”, czyli miejsce sielskie, anielskie, ukochane.
Oranżeria w Bergianska Trädgården
Kiedy poczujemy się zmęczeni zimą, bielą i chłodem możemy nacieszyć się zielenią, kolorami i ciepłem oraz poczuć się jak na tropikalnych wakacjach – w jednej z oranżerii Ogrodu Botanicznego (Bergianska Trädgården).
Oranżeria to zespół sześciu szklarni odpowiadających klimatom z różnych części świata – w jednej królują paprocie, w innej roślinność śródziemnomorska, zaś w pozostałych kolejno australijska, pustynna kalifornijska, tropikalna a także południowo afrykańska.
To, co uderza po wejściu to temperatura, soczysta zieleń, bogactwo kolorowych, egzotycznych kwiatów oraz wysoka zawartość tlenu. Bardzo miłe doznania o tej porze roku.
Można pozwolić stęsknionym za latem dłoniom znów poczuć zielone liście i trawy a spragniony kwietnej woni nos zanurzyć w świeżych pąkach kamelii.
Skąd mamy tę oazę?
W Sztokholmie żył w latach 1865 – 1936 niejaki Edvard Anderson, wielki miłośnik roślin (szczególnie tych z regionu Morza Śródziemnego), który postanowił utworzyć dostępną dla wszystkich dużą oranżerię – otwartą przez cały rok. Między innymi również dla tych, którzy nigdy nie widzieli takiej roślinności i których nie było stać na kosztowne podróże do cieplejszych krajów. Zapisał więc w testamencie dużą fortunę właśnie na ten cel i nie wiadomo dlaczego, bo dopiero w 1995 roku jego wola i pragnienie zostało zrealizowane.
To zakątek kalifornijski, nieco chłodniejszy ale piękny. Budzi moje marzenia o dalekiej podróży…
Tu chłodna szklarnia z pustynną roślinnością.
A to widok, jaki możemy zobaczyć w krajach śródziemnomorskich.
A nam jest ciepło, coraz cieplej…
W powietrzu czuć zapach cytrusów…
Te duże (na pewno soczyste) owoce skusiły mnie do oszacowania wagi. Ale jeden z nich musiał być bardzo dojrzały bo po zważeniu został mi w ręce. Wymowne spojrzenia niezadowolenia innych zwiedzających sprawiły, że prawie zapadłam się pod tą wilgotną ziemię. Poczułam zęby sumienia i poszłam do kasy przyznać się do zerwania owocu i zapytać czy mogę go kupić. Pani powiedziała mi, że nie sprzedają owoców i żeby spokojnie odłożyć pomelo pod drzewem.
Kiedy tu jestem, staram się pobyć długo, pooddychać życiodajnym tlenem, wilgotnym powietrzem, zrelaksować się.
Po całej oranżerii robię dwukrotną rundę, każdą ze szklarni odwiedzam dwa razy, by po pewnym czasie zacząć czuć, że odpływa ze mnie cały stres, czuć, że naprawdę odpoczywam..
Zaczynam marzyć i tęsknić za dalekimi wojażami, szczególnie o podróży do Australii…
na Malediwy, pięknej Tajlandii, Seszele….. Daleko, w każdym razie.
Czas spędzany w oranżerii mija bardzo szybko, ale zawsze chcę pobyć tam jak najdłużej. Z myślą o dzisiejszym wpisie, postanowiłam zrobić do niego notatkę jeszcze tam, wśród zieleni i pachnącej upojnie roślinności.
Lubię zimę i jednocześnie tęsknię za latem, wizyta w takiej oranżerii jest więc miłą i przyjemną odskocznią dla zmęczonych bielą i chłodem zmysłów. To także duża sprawa dla zdrowia ze względu na dawkę tlenu dla płuc i odpoczynek dla oczu. Koi zmysły, rozgrzewa i relaksuje jak gorąca aromatyczna kąpiel po całym męczącym dniu pracy…
Dla zainteresowanych garść informacji: bilety są w cenie 60 kr od osoby dorosłej a dzieci do 15 lat wchodzą bezpłatnie.
Wskazówki, jak tam dojechać znajdziecie na stronie www.bergianska.se
Najbliższy przystanek metra to Universitetet a oranżeria leży w dzielnicy Frescati ok 800 m od i prawie naprzeciwko Naturhistoriska Museet oraz Cosmonovy. Bardzo blisko staje tam autobus linii 40 (przystanek Bergiusvägen) i 540 (przystanek Frescati). Najwygodniej jednak jest dojechać tam samochodem. Blisko oranżerii jest dobry parking z opłatą 10 kr za godz.
Życzę Wam udanej wycieczki i… przyjemnej zimy!
Granit – butik przyjazny środowisku
Jednym z ciekawszych sklepów, jakie w Szwecji odkryłam jest sklep Granit.
Gdy po raz pierwszy do niego weszłam, byłam trochę zaskoczona – wydał mi się smutny. Praktycznie wszystko w tym sklepie było albo czarne, albo białe, albo szare. Albo zwyczajnie… przezroczyste i bezbarwne.
Jedyną żywszą barwą były tu złociste oleje, miody, drewno, wiklina, płyny do kąpieli, kolorowe przyprawy, przetwory i pomarańcze zamknięte w słoikach.
Sklep Granit oferuje nie tylko artykuły spożywcze, kosmetyki czy przedmioty potrzebne do wyposażenia kuchni, ale także elementy wyposażenia gabinetu, łazienki i garderoby. Wybór jest duży.
Można tu kupić także ceramikę, koce, ręczniki, artykuły biurowe, kalendarze, plecaki, torby i odzież. Wszystko oczywiście w tych czterech prostych kolorach.
Co jest w tym wszystkim szczególnego?
No właśnie, odpowiedź znalazłam na tym afiszu.
Butik ten ma swoją filozofię – życia prostego, z troską i myślą o naszej planecie. Wszystkie te produkty wykonane zostały z materiałów oraz w sposób przyjazny środowisku. Większość pochodzi od mniejszych i lokalnych producentów. Myślą przewodnią Granitu jest pragnienie czynienia świata lepszym i przede wszystkim, chronienia jego coraz bardziej niknących zasobów.
Ta filozofia jest bliska filozofii Skandynawów. Generalnie Szwedzi są wrażliwi na kwestię ochrony środowiska, a cały skandynawski design jest pełen prostoty i naturalności. Ten styl cechuje minimalizm oraz harmonia a ideą przyświecającą projektantom tworzącym w stylu skandynawskim jest właśnie wykorzystanie naturalnych materiałów – drewna, kamienia, skóry, metalu. „Ozdoby do domu przynoszę z lasu” czytam często w magazynach wnętrzarskich.
Tak więc, butiki Granit są nie tylko pochwałą skandynawskiego stylu ale też mocno stoją po stronie natury. Przekonują, że żyjąc prościej ma się więcej czasu na… życie właśnie a bycie modnym to bycie eko. Oby ta moda na prostotę i ekologię trwała jak najdłużej.
Butiki Granit są także w Finlandii i Norwegii, ale zakupy można robić również na stronie internetowej sklepu: www.granit.se
Zdjęcia zrobiłam za uprzejmym przyzwoleniem pracowników butiku Granit przy Hötorget w Sztokholmie, a ostatnie w domu.
Długo wyczekiwany poniedziałek
Na ten poniedziałek czekałam z wielką niecierpliwością.
Sam poranek nie był taki, jakie zwykły bywać poniedziałkowe poranki.
Chętnie wstałam i ledwo otworzyłam oczy, poczułam radość. Szykowałam się pośpiesznie chcąc popędzić zegar do przodu. Drogę przebyłam jak na skrzydłach i z uśmiechem na twarzy. Na miejscu radość powitań i długie rozmowy.
Przyczyna mojego wyśmienitego humoru wydaje się być banalna – przecież to tylko uczelnia! Jednak przerwa w nauce była długa – cały miesiąc, dla mnie to stanowczo za długo. Stęskniłam się za swoją grupą i za… przedmiotem swoich studiów.
Studiuję szwedzki język migowy na lingwistyce Uniwersytetu Sztokholmskiego. Zaczęłam dziś drugi semestr.
Trzy lata temu miałam praktykę w szkole dla niesłyszących dzieci i zakochałam się w ich języku. Język migowy nazywam językiem tańczących rąk.
Małe rączki formują swoje opowieści i skargi, wyrażają swoje smutki i radości. Niezdarnie jeszcze ale przez to niezwykle rozczulająco. Język migowy dorosłych jest dla mnie nie mniej urzekający. Mogę patrzeć na te tańczące ręce godzinami i popadam w rodzaj hipnozy. Odpływam.
Moim wielkim marzeniem jest pracować z małymi, głuchymi dziećmi. Chcę tańczyć rękoma i słuchać oczami. Poza tym, praca w takiej szkole jest dużo łagodniejsza dla uszu, bo dzieci niesłyszące są cichsze i spokojniejsze. To jest zupełnie inny świat.
W tym świecie chcę pracować.
Czeka mnie mnóstwo pracy i nauki, bo wbrew pozorom nie jest to łatwy język. Ten semestr wydaje się być trudniejszy niż pierwszy i jest wypełniony po brzegi zajęciami, ale obiecuję nie zaniedbać Polki w Szwecji!
Ściskam Was mocno i życzę udanego tygodnia!
Pratar du svenska?
Dostaję od Was dużo, coraz więcej listów.
Chciałabym bardzo za nie podziękować i przeprosić, że odpisuję z opóźnieniem lub wcale, ja już teraz nie jestem w stanie odpowiedzieć na każdy list z osobna. Wiele z Was pyta mnie o pracę a drugi co do popularności temat Waszych listów to język szwedzki. Pytacie mnie, jak się uczyć i czy w ogóle warto się uczyć szwedzkiego.
Jeśli chodzi o pracę, to niestety, nie zajmuję się tego rodzaju pomocą, podobnie rzecz ma się z szukaniem mieszkania. Wiem tylko, że pomocna w pierwszych krokach w Szwecji odnośnie pracy i lokum może być strona www.poloniainfo.se
Jeśli zaś chodzi o naukę języka szwedzkiego, postaram się coś więcej na ten temat opowiedzieć.
Szwedzki nie jest łatwy. Ale jest możliwy do nauczenia. Wymaga jednak wiele wysiłku i stałego niemal kontaktu, i wzrokowego i słuchowego. Niezastąpiona jest w nauce języka oczywiście szkoła. Do takiej zapisuje się nowo przybyły do Szwecji w mieście/rejonie swojego zameldowania. Szkoła taka to Komvux a kursy to najpierw Sfi (Svenska för invandrare) a potem Sas (Svenska som andraspråk). Zarówno w Sfi jak i Sas trzeba przejść kilka poziomów, (Sfi A, B, C i D; Sas Grund, Sas A i B). Kiedy ja chodziłam na szwedzki, tak to wyglądało, teraz jest może trochę inaczej.
Ja chodząc do szkoły szwedzkiego przechodziłam bardzo szybko z „klasy do klasy”. Sas zrobiłam w Sas dla osób po wyższych studiach – Sifa (Svenska för akademiker), byłam w grupie pedagogów i nauczycieli i miałam tam także jeden ogólny przedmiot pedagogiczny. Całą szkołę szwedzkiego (od Sfi B do Sas B) zrobiłam w ponad półtora roku. Będąc jeszcze w Sfi pchałam się, gdzie się dało na praktyki w szkołach, przedszkolach i świetlicach. W każdej szkole jest osoba zajmująca się doradzaniem studiów (studievägledare) i ten powinien pomóc znaleźć praktykę, oczywiście adekwatnie do zainteresowań i zawodu.
Podczas studiów na Sifa zaczęłam pierwszą pracę (w swoim zawodzie) a na szkołę szwedzkiego brałam bezpłatne dni wolne. Praca ze Szwedami była rzecz jasna wielką trampoliną w nauce języka. Ale nie każdy się odważy. Ja rzuciłam się na głęboką wodę, stres miałam straszny, ale nie poddałam się! Zdaję sobie sprawę, że każdy uczy się w swoim tempie i każdy z Was ma inny rytm dnia, mniej lub więcej czasu na naukę. Nie zawsze ma się siłę i ochotę po pracy na ślęczenie nad książkami. Na szczęście są sposoby, żeby uczyć się języka jakby… mimochodem.
Pozwólcie, że podzielę się dobrymi radami jak przyśpieszyć naukę i zwiększyć jej efektywność i jak lekko i szybko poszerzyć zasób słów:
- Wszystko ustawić sobie na język szwedzki. Poczta mailowa, Facebook, telefon, ustawienia w aparacie fotograficznym, wszystko to zawiera słowa, których nauczymy się jakby niechcący. Szybko nauczymy się, że skrzynka odbiorcza to inkorgen, polub stronę – gilla sidan, zapisz jako – spara som, a samowyzwalacz to självutlösaren itd itd…
- Nie oglądać a nawet nie instalować polskiej telewizji. Mając do wyboru kanał polski i szwedzki, naturalnie wybierzemy polski. Ja nie mam ani jednego polskiego kanału. Oglądając polską tv odkładamy szwedzki na później, na nigdy. Będąc zmuszeni do oglądania tv szwedzkiej będzie nam codziennie przybywać nowych szwedzkich słów.
- Czytać szwedzką prasę i książki, nawet jeśli nic kompletnie nie rozumiemy. Oczy i mózg przyzwyczajają się i uczą się, jak wygląda budowa zdania, ortografia i pisownia języka.
- Słuchać uważnie i powtarzać. Ja jeżdżąc metrem czy pociągiem podmiejskim uważnie wsłuchiwałam się w informacje podawane w głośnikach. Moim pierwszym całym zdaniem jakie powiedziałam po szwedzku, było: Tänk pa avståndet mellan vagn och platform när du stiger av! (dla nie znających sztokholmskiej komunikacji – to formułka z głośnika emitowana przed każdą stacją). Starałam się zawsze powtórzyć dokładnie tak, jak słyszałam. Pozwalałam się też korygować. Ćwiczyłam czytając dzieciom (i sobie samej też) na głos. Nuciłam pod nosem szwedzkie piosenki.
- Starać się pójść od czasu do czasu na jakieś spotkania, organizowane np. bibliotekach albo klubach. Każda biblioteka ma taką książeczkę, w której znajdziecie kalendarium spotkań, odczytów i imprez kulturalnych. Właściwie wszystkie tego typu spotkania są za darmo. Ja chodziłam, siadałam z boku i słuchałam pozwalając sobie na przesiąkanie szwedzką mową. Zawsze się czegoś nauczyłam.
- Słuchać radia. Jest taka ciekawa strona Klartext wiadomości po szwedzku w łatwiejszym do zrozumienia wydaniu. Pod wiadomościami są teksty i można słuchając jednocześnie czytać.
Powyższe punkty wprowadziłam w życie i zapewniam, że działają. Choć ma się rozumieć, wciąż jestem na etapie nauki i wciąż jeszcze nie znam języka perfekt. Moje teksty (jak słusznie zauważyła jedna z czytelniczek) ciągle jeszcze wymagają korekty i nie zawsze też jestem rozumiana.
Håll dig lugn och lär dig svenska!
Miałam z tym językiem wiele kłopotów i przygód. Przez pierwszy rok nie mogłam sobie kupić frytek, bo nie wiedziałam, jak się mówi po szwedzku frytki. Kupony ze zniżką na dam plagg wyrzucałam do kosza, bo byłam przekonana, że dam plagg to damski płaszcz a ja akurat żadnego płaszcza nie potrzebowałam (plagg to część odzieży). W czasie, gdy nie miałam praktyk, szukałam innych okazji i sposobu na trenowanie szwedzkiego. Szłam wtedy do centrum handlowego Solna Centrum i w różnych butikach brałam pierwszą lepszą sukienkę i szłam do sprzedawczyni zadać pytanie w rodzaju: „Czy jest taka sukienka, ale w mniejszym rozmiarze?” Po paru miesiącach panie znały mnie w każdym butiku i na mój widok uciekały na zaplecze.
Szwedzki jest karkołomny, ma trudną gramatykę ale to pryszcz w porównaniu z wymową. Wymowa szwedzka jest największym tego języka wyzwaniem. W dacie urodzenia mam 2 siódemki i długo zamiast sju mówiłam seven (ręka do góry, kto potrafi powiedzieć sju?). A że ja uparta jestem i chcę się nauczyć dobrze mówić, proszę dzieci w pracy, żeby mnie zatrzymały w trakcie głośnego czytania, za każdym razem, gdy wypowiem coś źle i żeby pokazały mi, jak wypowiedzieć dane słowo poprawnie. One mają z tego uciechę a ja wielką korzyść. Są mojego uporu efekty – dzieci poprawiają mnie coraz mniej a Szwedzi coraz rzadziej pytają: „Co mówisz?”
Język szwedzki wydaje się straszny, ale nie jest aż taki, jak go malują! I uważam, że warto się go uczyć, a mieszkając w obcym kraju mamy niczym niezastąpione naturalne źródło języka. Im szybciej opanujemy język tym szybciej znajdziemy pracę w swoim zawodzie i tym większą mamy szansę na sukces. Nawet ci, którzy nie planują zostać w kraju swojej imigracji na stałe, opanowując nowy język wzbogacają swoje przyszłe CV. Warto o tym pomyśleć.
Kochani, nie chciałabym, żeby ten wpis został odebrany jako mądrzenie się albo profesorski wykład. Chcę tylko zmotywować do nauki i dodać wiary tym, którzy nie wierzą, że szwedzkiego można się nauczyć. Mam nadzieję, że garstka moich porad się Wam przyda:-)
Na koniec – ciekawostka: znam pewną osobę, Polkę, która mieszkała w Szwecji parę lat i wróciła do Polski. Urodziła dzieci i nauczyła je w Polsce szwedzkiego. Dzieci dostały od niej język obcy w prezencie:-)
Miłego weekendu!
Lśnij i żyj!
Zimowe dni są tutaj krótkie, więc przez 3/4 doby jest ciemno i szaro.
Te ciemności i szarości zmuszają nas do bycia widocznym i chronienia się tym samym przed nieszczęśliwym wypadkiem na drodze. Sposobów na zalśnienie w oczach kierowcy jest mnóstwo, szczególnie tutaj widzę, że lśniący asortyment jest bardzo szeroki. Do wyboru mamy malutkie odblaski (reflexer), wieszane przy torebkach, kurtkach czy plecakach; kamizelki odblaskowe, kaski, opaski i nalepki, a wszystko to w rozmaitych kształtach i kolorach.
Odblaski nauczyłam się nosić tutaj, w Polsce o tym nie myślałam, a nawet nie mieliśmy kamizelek odblaskowych dla dzieci w przedszkolu. Ale to było parę lat temu. Z radością (i ulgą) zauważyłam w polskiej prasie internetowej, że coraz częściej robi się akcje wpajania dzieciom konieczności noszenia odblasków i że teraz wszystkie plecaczki dla dzieci mają wszyte odblaski, a świadomość wielkiej wagi leciutkiego odblasku jest coraz większa.
Lśniące refleksy to najprostsze i najtańsze ubezpieczenie na życie.
Idący poboczem człowiek w ciemnym ubraniu bez odblasków zauważony zostanie przez kierowcę z odległości 30 metrów, a opatrzony odblaskami widoczny jest nawet z odległości 1 kilometra. W całkowitych ciemnościach najbardziej niezawodne są oczywiście kamizelki. Tutaj w pracy zawsze ubieramy dzieci na wycieczkę w kamizelki, a ja dodatkowo brałam kilka kamizelek do plecaka, gdybym po drodze spotkała spóźnioną mamę z dzieckiem. Bałam się, że będzie mandat, więc zawsze byłam zabezpieczona.
Refleksy kupuje się również również pieskom, są też specjalne kamizelki dla koni. W Szwecji jest jakiś szczególny wewnętrzny przymus noszenia odblasków, który wpajany jest od dziecka. (W ogóle Szwedzi mają bzika na punkcie bezpieczeństwa). Prawie wszyscy noszą odblaski a ich brak, szczególnie na drodze jest odbierany jako czysta głupota.
Ja osobiście lubię nosić odblaski, mam trzy do wyboru i zawsze mam jeden przy torebce albo plecaku. Myślę nawet o kupieniu kamizelki, raz w końcu mogę zrobić wyjątek i podążyć za brzydką modą!
A czy Ty masz odblask zawsze przy sobie, czy raczej zostawiasz tę modę innym?
Tajemniczy przynosiciel
Jest w naszym bloku ktoś, kto od paru lat już przynosi i zostawia w windzie kilka numerów dziennika Metro.
Początkowo mnie to dziwiło i odrobinę irytowało, a z czasem przyzwyczaiłam się. Doceniałam ten gest najbardziej, kiedy miałam dni wolne od pracy, (tak jak dziś) albo gdy chora leżałam w łóżku cały tydzień. W naszym domu mieszka ze 20 rodzin, większość pracuje i wychodzi z domu, ale jest sporo osób starszych, samotnych i chorych.
To o nich myśli ten Tajemniczy Przynosiciel. Ja właściwie podejrzewam, kto to może być, ale pewności nie mam. Postanowiłam zrobić przyjemność tej osobie i zostawiłam jej w windzie taką oto kartkę:
Dla Ciebie, który przynosi każdego dnia Metro.
Chcę Ci podziękować, że myślisz o innych – o wszystkich tych, którzy siedzą w domu wolni od pracy, albo chorzy.
Dzięki Tobie mamy codziennie nowy numer do czytania!
Może tajemnica się wyjaśni?
Wiem na pewno, że Tajemniczy Przynosiciel będzie mieć dzisiaj dobry dzień. I uśmiech na twarzy!
Ja poczytam, co w Szwecji piszczy, a Wam życzę dobrego, pełnego uśmiechów tygodnia!
Do miłego:*
Wiśnie w śniegu
Ha! Wywołałam wilka z lasu!
Przyszła zima. Innymi słowy – spadł śnieg i zrobiło się zimniej. I jaśniej zarazem. Wybrałam się na spacer nacieszyć oczy tą jasnością i zobaczyć, jak się mają te przedwczesne pąki na drzewach.
W Ogrodzie Króla (Kungsträdgården) wiśniowa aleja wyścielona jest dziś białym dywanem. A kwiaty wiśni w białych czapeczkach smutno pozowały niejednemu do obiektywu. Biedne drzewa… Mam nadzieję, że nagła acz spóźniona wizyta zimy nie zaszkodzi im zakwitnąć jeszcze raz na wiosnę. Kungsträdgården jest taki piękny, gdy aleje toną w różu!
Co to, co to?
W miejscu ogromnej fontanny, tradycyjnie co roku urzadzane jest lodowisko. Ci, którzy kochają łyżwy pewnie już stracili nadzieję na tegoroczną jazdę na lodzie. I już dzisiaj, na lodowisku zapanowal ruch. Nie ma na co czekać!
Podziwiam te umiejętnosci, ja nie mam odwagi!
Spacer nie był długi, bo zimno! Zmarzłam. W końcu zmarzłam!
Jakże inaczej smakuje gorąca herbata w taki zimowy wieczór, i książki wydają się ciekawsze.
Dopada mnie zmęczenie po pracowitym tygodniu, odpuszcza stres ostatnich dni, teraz czas na słodkie lenistwo…
Miłego wieczoru i pięknej śnieżnej niedzieli!
Wywiad
Spotkał mnie zaszczyt udzielenia pierwszego w życiu wywiadu.
Pani Malwina Wrotniak – Chałada z portalu Bankier.pl, prowadząca projekt Tam mieszkam przysłała do mnie list z zapytaniem, czy zechciałabym opowiedzieć o tym, jak się żyje w Szwecji. Zgodziłam się i ochoczo zabrałam się do pracy. Pytania nie należały do najłatwiejszych, wymagały skonsultowania się z rodowitymi Szwedami, wyszukaniu informacji w szwedzkiej prasie, zastanowienia… To było dla mnie nowe i ekscytujące doświadczenie.Link do wywiadu: Szwecja, Sztokholm
Pisząc, dowiedziałam się nowych rzeczy na temat Szwecji, i nie tylko Szwecji. W projekcie Tam mieszkam udział wzięło już 120 osób z całego świata. Lektura tych opowieści z różnych zakątków świata jest bardzo przyjemna i interesująca. Polecam! A pani Malwinie dziękuję za tę przygodę i życzę realizacji planów i marzeń.
Zapraszam do lektury wywiadu i przyznam, że jestem bardzo ciekawa Waszych opinii o Szwecji.
Najnowsze komentarze