Miesiąc: marzec 2014
Zegary naprzód!
Czas zimowy już za nami!
Dziś w nocy przechodzimy na czas letni. Przesuwamy wskazówki zegara o godzinę do przodu, z drugiej na trzecią. Noc będzie krótsza ale potem dni będą coraz dłuższe, coraz jaśniejsze… Choć zima nie była taka zła, mam jej dosyć, mam dosyć tych ciemnych wieczorów, mglistych zimnych poranków. Choć jeszcze w kwietniu nie raz będzie paskudnie i chłodno, wiatr będzie pachniał inaczej…. I zielenić się będzie!
I do lata będzie coraz bliżej. Och, tęskno i śpieszno mi do lata.
Już wyobrażam sobie te wycieczki, te pikniki, rejsy, grilowanie i w słońcu wygrzewanie.
Czy czekacie i tęsknicie, tak jak ja?
Fredagsmys
Choć za oknem piękna pogoda, siedzę w domu i kuruję się.
Choroba dopadła mnie już we wtorek wieczorem, (po roku super zdrowia!) ale spodziewałam się tego, po ostatnich przeżyciach. Ciało powiedziało mi stop! i zażądało odpoczynku. W środę spałam prawie cały dzień a wczoraj poczułam się lepiej i zniosłam sobie do łóżka to, co lubię najbardziej:
Świece, zielona herbata, książki, czasopisma. Bycie ze swoimi myślami, ze sobą samą, bez musu i pośpiechu, z dala od wszystkiego, co nieprzyjemne, codzienne i przyziemne jest takie…. mysigt. Nie ma chyba polskiego słowa, które oddałoby dokładnie to, co ono oznacza, podczas gdy po szwedzku jego brzmienie oddaje ten stan, ten nastrój, ten urok. Przytulny, cieplutki, milutki, przyjemny…. A może ktoś z Was ma swoje tłumaczenie słowa mysig? Ostatnio delektuję się tym słowem i trochę go nadużywam, szczególnie w piątki…
Piątek jest ulubionym dniem tygodnia dla każdego rzecz jasna, ale Szwecji urósł do rangi mini święta – fredagsmys (piątkowe przytulności?) to chwile, na które wszyscy czekają i do których odliczają piątkowe godziny. Piątkowy wieczór musi być mysig, czy to z przyjaciółmi w głośnym klubie, czy z rodziną na sofie przed telewizorem. I klub musi być przyjemny i sofa miękka. Cokolwiek by nie wybrać, ma być przytulnie! Żeby móc w tej miłej miękkości i przyjemności nabrać sił do zmagania się z kolejnym tygodniem.
Ja piątki spędzam spokojnie, relaksuję ciało i duszę. Staram się mieć mysigt… Od czasu do czasu zaparzam sobie moją ulubioną herbatę – kwiat, (tea flower). To taka niepozorna kulka, która po zalaniu wrzątkiem pomalutku rozwija się i przekształca się w piękny kwiat. Podobno dawno dawno temu takie herbaty przygotowywano w Chinach dla cesarzy.
Piątki są przyjemne. A takie luksusowe piątki – kilka dni pod rząd nie trafiają się mi często, więc leniwię się ile mogę. Ale od poniedziałku zabieram się do pracy, sesja się zbliża!
Mam nadzieję, że też macie przyjemnie w ten piątkowy wieczór. Życzę Wam leniwego weekendu!
Dzień gofry!
Dziś jest święto Zwiastowania Marii Panny, (dokładnie 9 miesięcy przed narodzeniem Chrystusa w religii chrześcijańskiej), obchodzony w Szwecji jako Våffeldagen czyli…. Dzień Gofra.
Dlaczego gofra?
Marię Pannę nazywano Vår Fru – Nasza Pani a Dzień Zwiastowania nazywano Vårfrudagen – Dzień Naszej Pani i tak poprzez przesłyszenie się (głodnemu chleb na myśli) zaczęto mówić zamiast Vårfrudagen – Våffeldagen.
Våffeldagen świętowany jest więc goframi – zwykle z bitą śmietaną i owocami. Dawniej jadano gofry dopiero na wiosnę, kiedy już było więcej dostatku pod postacią mleka i jajek. Odbijano sobie nimi ubogą kulinarnie zimę. Poza tym, kiedyś Dzień Zwiastowania uznawano za początek wiosny i zarazem początek przygotowań do pracy na roli i w gospodarstwie.
Dzisiejsza Szwecja jada gofry okrągły rok, a w prawie każdym szanującym się szwedzkim domu jest gofrownica, (våffeljärn). Jednakże dzisiaj, w Våffeldagen delektuje się goframi szczególnie, pielęgnując tradycję i oczekując nadejścia wiosennych dni.
To trochę takie symboliczne pożegnanie tych „chudych”, ciężkich miesięcy i radosne rozpoczęcie tych jaśniejszych i bardziej obfitych.
Kocia pociecha
W tą nieszczęśliwą niedzielę, późnym już wieczorem przyszła do mnie koleżanka.
Przyniosła blachę tiramisu i…
…malutkiego kotka. Wraz z całym jego wyposażeniem.
– Ten kotek nie pozwoli ci się smucić. – Powiedziała.
I rzeczywiście. Kot sprawia, że ja się śmieję, uśmiecham, cieszę. Bawi się, skacze, biega; mruczy rozrzewniająco a do drzemki wybiera sobie dziwne miejsca.
Jest bardzo towarzyskim pieszczochem. Przemiłym i rozbrajającym. Czasem mi tylko skoczy znienacka na plecy, ale rzadko.
Większość dnia przesypia ale kiedy jestem w domu łobuzuje aż miło.
W nocy zaś śpi ze mną mrucząc i wiercąc się, czym wytrąca mnie co rusz z objęć Morfeusza. Nie wysypiam się, ale nieważne. Kocię jest słodkie! Zawładnęło moim sercem na tyle, że postanowiłam sprawić sobie własnego kotka.
Koleżanka wyjechała na tydzień i oddała mi tego kotka na przechowanie. (Sylwio, dziękuję, że go przyniosłaś!) Ale już widzę, że sporo bym za niego dała, bo drugi taki sam się chyba nie trafi… No ale w każdym razie MÓJ kotek już jest zamówiony. Przywiozę go po świętach.
To niesamowite, że takie malutkie, nic nie ważące zwierzę może aż tak pocieszyć! Jestem w okresie żałoby i aż czasem mam wyrzuty sumienia, że się śmieję ale usprawiedliwiam się, że Babcia właśnie roześmianą chciałaby mnie widzieć.
….
Dzisiaj zaczyna się astronomiczna wiosna, ale do Sztokholmu tymczasem, w poniedziałek, po kilkunastu wiosennych dniach wróciła zima. Taka ze śniegiem po kostki. To zdjęcie zrobiłam po drodze na uczelnię w czwartek tydzień temu,
a to w tym samym miejscu w poniedziałek. W ciągu dnia jest na plusie i ten śnieg topnieje tworząc mało elegancki widok. Zapomniałam, że mieszkam w Szwecji i że wiosna przychodzi w maju. A jednak nie ma wyjątków!
Taka pogoda nie pomaga, ale na szczęście są bliscy, są przyjaciele, jest kot i jesteście Wy.
Martwicie się o mnie i pytacie. Wasza obecność, choć wirtualna, bardzo mi pomaga, wierzcie mi. Wy tego nie widzicie, ale wzruszam się do łez, gdy czytam Wasze maile i komentarze i czuję wtedy Wasze ciepło, wsparcie i sympatię. Naprawdę! Chcę, żebyście wiedzieli też, że jestem spokojna, nie płaczę. To chyba świadomość, że Babcia już nie cierpi przynosi mi ulgę. Jutro lecę do Polski, w sobotę jest pogrzeb. Wiem, że wtedy będę płakać strasznie.
Ale póki co, jestem spokojna i uśmiechnięta. Nie martwcie się:-)
Do usłyszenia w przyszłym tygodniu, przytulam mocno!
Język szwedzki
To mój drugi post dla Klubu Polek na Obczyźnie.
Tym razem ja i inni Klubowicze mamy za zadanie rozprawić się z kwestią języka kraju, w którym przyszło nam mieszkać. Ja mieszkam w Szwecji, więc będzie o języku szwedzkim.
Zanim przyjechałam do Szwecji nie miałam żadnego kontaktu z tym językiem, nie wiedziałam nawet jak on brzmi. Dlatego pierwsze spotkanie z językiem szwedzkim wpędziło mnie w popłoch i prawie się załamałam. Brzmiał on dla moich uszu jak gruchanie gołębia. Takie wydobywające się z głębi gardła, zdławione kluskami. Chroboczące i mlaszczące. Okraszające język szwedzki westchnienia i zachłyśnięcia się powietrzem doprowadzały mnie do szału i tupiąc nogami broniłam się przed rozpoczęciem nauki. Wszechobecna znajomość języka angielskiego pogłębiała tylko moją niechęć.
Jednak bardzo szybko zrozumiałam, że muszę pójść na kurs jeśli chcę zostać w Szwecji na stałe i zacząć pracować w swoim świeżo upieczonym zawodzie nauczyciela. Nauka szła szybko, bo na szczęście wchłanianie nowych języków przychodzi mi stosunkowo lekko (co odziedziczyłam po ojcu). Szybko przechodziłam kolejne etapy nauki, ale uczyłam się, bo… musiałam. Dopiero, kiedy usłyszałam pieśń Du måste finnas w wykonaniu Heleny Sjöholm, coś we mnie pękło i pokochałam ten język. Teraz nie tylko nim mówię, ale i delektuję się nim.
Teraz garść informacji:
Szwedzki (svenska) wywodzi się od języka staronordyjskiego, zapisywanego pismem runicznym. Jeśli ktoś z Was spotka na swojej drodze taki kamień, to niech mu się przyjrzy, bo te znaczki, to właśnie pismo runiczne.
Język szwedzki należy do grupy języków germańskich. Ma on dziesiątki dialektów, ale urzędowy szwedzki oparty jest na dialekcie sztokholmskim. Szwedzkim posługuje się około 9 milionów ludzi, najwięcej w Szwecji oraz w niektórych rejonach Finlandii, najwięcej na Wyspach Alandzkich.
Liter w szwedzkim alfabecie jest 29. (Na obrazku brakuje litery W, która występuje rzadko). Na pewno zauważyliście 3 ładne literki, których my nie mamy: å, ä i ö. Koleżanka pięknie powiedziała, cytuję: Ale ładnie ten szwedzki wygląda! Tyle w nim och-ów! I te znaki diakrytyczne, kropeczki, kółeczka, jak wyhaftowane na płótnie!
Rzeczownik
Język szwedzki ma tylko dwa rodzaje rzeczownika – ogólny en i nijaki ett oraz tylko dwa przypadki – mianownik i dopełniacz.
Deklinacje rzeczownika obejmują nie tylko tworzenie liczby mnogiej, ale także form określonych rzeczowników i rzeczownika trzeba się właściwie uczyć wraz z jego rodzajem, formą określoną i formą liczby mnogiej. Możliwe końcówki liczby mnogiej to: –or, –ar, –er, –r, –n, ale ok. 1/4 rzeczowników ma taką samą formę zarówno w liczbie pojedynczej jak i mnogiej – np. ett hus – två hus, czyli: jeden dom – dwa domy. Najczęściej są to rzeczowniki, które mają rodzajnik ett.
Określoność
Przykład na rzeczownik ogólny en:
(róża) en ros (ta konkretna róża , ta o której mówimy) rosen
(róże) rosor (te konkretne róże, te o których mówimy ) rosorna
Rzeczownik ett:
(dom) ett hus (ten konkretny dom) huset
(domy) hus (te konkretne domy) husen
Uff.
Czasownik
Czasowniki nie odmieniają się przez osoby ani przez liczby, tzn. wszyscy: ja ty, on, ona, my,wy, oni går (idzie). To w czasie teraźniejszym. Natomiast odmienianie w czasie przeszłym, zaprzeszłym i przyszłym to prawdziwe wyzwanie dla uczących się szwedzkiego. (Ja uczyłam się tabeli czasowników na pamięć, ponieważ jest morze wyjątków).
Określona czynność może zostać wyrażona w następujących czasach:
infinitiv (bezokolicznik) – att dansa (tańczyć)
presens (czas teraźniejszy) – Jag dansar (tańczę)
perfekt (przeszłoteraźniejszy) – Jag har dansat (tańczyłam)
preteritum lub imperfekt (czas przeszły) – Jag dansade (tańczyłam)
pluskvamperfekt (zaprzeszły) – Jag hade dansat (tańczyłam)
futurum (przyszły) – Jag ska dansa (będę tańczyć)
O tym jak sobie pomóc w nauce języka pisałam tutaj.
Junibacken
Jednym z miejsc, które w Sztokholmie warto odwiedzić, zwłaszcza, gdy ma się dzieci jest Junibacken.
Junibacken stworzone zostało z myślą o skupieniu w jednym miejscu postaci z książek dla dzieci, głównie autorstwa Astrid Lindgren. Otwarte zostało w 1996 r. przez rodzinę królewską, w towarzystwie samej Astrid, której pomnik stoi przed muzeum.
Najważniejszą atrakcją Junibacken jest Plac Opowieści Książkowych (Sagotorget). Na placu tym stoją domki, z których każdy pochodzi z książek autorów innych niż Astrid Lindgren. To są swoiste mini place zabaw, które pochłaniają dzieciaki bez reszty.
To salon w Domu Muminków, który znamy z książek Tove Jansson.
Na końcu bajkowego placu jest stacja kolejowa, z której kolejka zabierze nas w podróż do świata literatury Astrid Lindgren. Kolejka przystaje chwilę przy miejscach charakterystycznych dla najbardziej znanych prac Lindgren.
Nie może zabraknąć też willi Pippi Pończoszanki! Stoi ona na stacji końcowej.
Poza tym, że Junibacken jest fantastycznym placem zabaw dla dzieci…
… jest także miejscem, w którym dzieci przesiąkają kulturą, miejscem, w którym rodzi się w dzieciach miłość do czytania książek. Zaszczepienie dzieciom zapału do czytania jest bardzo ważne jeśli chcemy, by dzieci się rozwijały i żeby coś w życiu osiągnęły. Są tu kąciki do czytania książek, mini teatr (przedstawienia są codziennie) a także ogromna księgarnia z książkami dla dzieci, w której znajdziecie każdy tytuł.
Jest tutaj też duża, kolorowa restauracja, z widokiem na wodę.
Dzieci niechętnie opuszczają Junibacken, dlatego warto być na to przygotowanym. Gdy patrzyłam na bawiące się dzieci i na czekających rodziców, pomyślałam, że gdybym miała dzieci, zwiedzanie muzeum zajęłoby mi zdecydowanie więcej czasu niż godzinę.
Ceny za bilety są stosunkowo wysokie (dorośli 145 kr, dzieci 125 kr (do 2 roku za darmo) ale są dwa rozwiązania – pierwszy to bilet roczny (dorośli 345 a dzieci 295), na który wchodzimy przez cały rok ile chcemy. A drugie rozwiązanie to bilet „w środku tygodnia” (mitt-i-veckan kort). To też rodzaj rocznego biletu ale ważnego tylko we wtorki, środy i czwartki (ceny: dorośli 295 kr a dzieci 195 kr – ale jeśli wypadnie tak, że będziecie chcieli pójść w weekend, dopłaca się tylko 50 kr od osoby).
Junibacken leży na wyspie Djurgården, stoi praktycznie obok Muzeum Vasa (Vasamuseum). Dochodzi tam tramwaj 7 z Sergels Torg (wysiąść na przystanku Nordoska Museet) oraz autobusy: 69 z T- Centralen (wysiadamy na przystanku Djurgårdsbron) i 44 z Karlaplan, (wysiąść przy Nordiska Museet).
Junibacken jest pomniejszoną wersją Świata Astrid Lindgren w Vimmerby, które odwiedziłam latem. Byłam ciekawa Junibacken w Sztokholmie, odwiedziłam więc i mogę polecić wszystkim, nie tylko rodzicom. Ale opisanie wrażeń, jak to wygląda i funkcjonuje od strony rodziców z dziećmi, zostawiam do opisania blogującym w Szwecji mamom.
Sztokholmskie scenerie
Jak każdy z nas czekam na wiosnę i lato z wielkim utęsknieniem.
Nie tylko dlatego, że latem jest ciepło, słonecznie i zielono, ale przede wszystkim dlatego, żeby móc zwiedzać Sztokholm, który jest dla mnie najpiękniejszy właśnie latem. Co roku letnie wakacje spędzam w Sztokholmie, by jak turystka chodzić, oglądać i odkrywać nowe zakamarki i perełki tej nadmorskiej stolicy.
W tym roku wiosna przyszła dużo wcześniej i choć zieleń jest jeszcze skąpa, słońce wydobywa cały urok miasta i wyciąga mnie z domu. Na zwiedzanie!
Chcę przejść Sztokholm, wzdłuż i wszerz zabierając Was ze sobą w ten wirtualny spacer. Zakiełkowała we mnie myśl, żeby stworzyć na blogu przewodnik po Sztokholmie i okolicach, zarówno dla tych, którzy tu mieszają jak i dla tych, którzy planują Sztokholm odwiedzić.
Sezon „turystyczny” otwieram zawsze, symbolicznie już spacerem wzdłuż ulicy Katarinavägen i Fjällgatan. Trzeba wysiąść na stacji metra Slussen, wyjść w kierunku Södermalmstorg i pójść w stronę Windy Katarzyny (Katarinahissen). MAPA
Ta winda jest zabytkowa, pochodzi z XIX w. i została odrestaurowana w 1935 r. W chwili obecnej winda jest znów w remoncie i jest nieczynna ale można od drugiej strony ulicy wejść na taras po schodach (Mossebacke Trappor) i potem przejść nad ulicą.
Dojdziemy schodami (lub dojedziemy windą) na taras widokowy. Z tarasu tego roztacza się jeden z piękniejszych i ciekawszych widoków na Sztokholm.
Widzimy Ratusz, wieże kościołów i sylwetki innych dzieł architektury. Widzimy też jak miasto tętni życiem.
W dole mieniący się od kwiatów i owoców kolorami plac targowy przy Slussen.
Gdy już zejdę z tarasu, idę ulicą Katarinavägen, w górę, wzdłuż murku, do miejsca, które lubię najbardziej – miejsca, skąd jest widok na całą panoramę Sztokholmu. Tadam! No, czyż Sztokholm nie jest piękny?
Najlepiej jest pójść do południa, ponieważ wtedy słońce pada na miasto pięknie je oświetlając i podając jak na tacy w całej okazałości. Po południu patrzymy na miasto pod słońce i trudno wtedy zrobić zdjęcie.
Widok wody i tych stateczków nastraja mnie już wakacyjnie, rekompensując brakującą jeszcze zieleń. Gra światła nad powierzchnią wody sprawia, że miasto skrzy się i żyje.
Sztokholm jest położony na wyspach oraz na lądzie stałym między zatoką Morza Bałtyckiego (Saltsjön) i jeziorem Mälaren. Dlatego Sztokholm nazywany jest często Wenecją Północy.
Stąd widać Stare Miasto, Skeppsholmen, Djurgården, Blassieholmen i Kastellholmen. Gdy spojrzeć w drugą stronę, zobaczymy w oddali wesołe miasteczko Gröna Lund. Tam jeszcze nie byłam, ale zamierzam pójść w tm roku. Czas najwyższy!
Gdy już się nacieszę tym widokiem, idę dalej ulicą Katarinavägen, która przechodzi niepostrzeżenie w ulicę Fjällgatan. Idę w kierunku szpitala Ersta Sjukhus i docieram do uliczki Folkungagatan, gdzie jest tak malowniczo, cicho i spokojnie.
Budynki są stare i kryją w sobie różne tajemnicze zakamarki.
Co roku zwiedzam na nowo Sztokholm, patrzę na niego nowymi oczami a on co roku na nowo mnie czymś przyjemnie zaskakuje.
Zawsze odkryję coś nowego, zawsze coś mi się innego spodoba… Tutaj maleńki teatr, Dur & Moll.
Cała ta trasa to niecałe dwa kilometry. Zmęczonym nogom można pozwolić odpocząć w którejś ze skrytych w ogródkach kafejek, czy przysiąść po prostu na ławce…
Tak było wczoraj, przyjemnie, słonecznie i… ciepło. Dziś nieco pochmurniej ale jednak wiosennie. Dni są coraz dłuższe, coraz jaśniejsze i cieplejsze. Głowa potrzebuje słońca, płuca lżejszego powietrza, a ciało potrzebuje marszu i ruchu. Tak więc, w trasę! Wyciągnę Was z domów, rozkocham w Sztokholmie.
Sezon turystyczny uważam za otwarty. To jak? Przyłączycie się?
Między ziemią a niebem
Wiem, że czekacie na wieści. Wiem, że wielu z Was martwi się o mnie i myśli.
Choć blogowy zapał opuścił mnie zupełnie, siadam przy kubku gorącej herbaty i już piszę, bo jestem Wam winna nowych wieści. W Polsce byłam 10 dni. W tamtą stronę leciałam w wielkim napięciu, bo jak wiecie, chciałam zdążyć zobaczyć Babcię. Babcia leży w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym na Kamieńskiego we Wrocławiu. (Jezu, już zaczynam płakać). Trafiła do niego w połowie lutego w bardzo złym stanie i lekarze nie dawali nadziei na to, że Babcia wyzdrowieje. Na początku jeszcze była świadoma, ale powolutku wszystko przestawało pracować i podłączona do aparatów podtrzymujących życie moja droga Babcia zamknęła oczy i do dziś ma je zamknięte.
W sobotę rano poszłam z moimi rodzicami i ciocią do szpitala i zastaliśmy na drzwiach kartkę, że jest zakaz odwiedzin, z powodu grypy. Lekarz ulitował się nade mną i pozwolił mi wejść do Babci na 5 minut. Babcia już była w śpiączce, a jej widok zza tych wszystkich rurek i kroplówek, takiej bezbronnej i owładniętej chorobą wywołał ogromny bolesny żal. Ale patrzyłam na nią i wydawała mi się piękna jak dawniej. Mówiłam do niej i wierzę, że mnie słyszała.
5 minut. Jedne z najcenniejszych 5 minut w moim życiu.
Spałam u Babci w pokoju, w jej łóżku. Pościel pachniała nią, a na stoliku stały zdjęcia wszystkich wnuków i drobne upominki, jakie przywoziliśmy jej z podróży. Leżałam i myślałam, o wspólnych chwilach, o tym, jaka była, a myśli szły ku zegarowi, który wisiał nad drzwiami i odmierzał Babciny czas. Pomyślałam, jak smutne i przygnębiające mogą być dni, tygodnie, miesiące, kiedy człowiek jest przykuty do łóżka, traci siły i może nawet chęci do życia.
Dużo płynęło łez, morze łez.
Odwiedziłam Babcię jeszcze kilka razy dostając w prezencie od lekarzy swoje 5 minut, które próbowałam naciągnąć w nieskończoność. Raz zostałam ponad kwadrans ale lekarz (dr Daniel Błaszczyk) podszedł i powiedział, że to bardzo dobrze, że ja jestem, bo dotyk bliskiej kochającej osoby jest zupełnie inny. A czy Babcia wie, że ja tu jestem? – zapytałam. Myślę, że tak – zobaczyłam w oczach lekarza odpowiedź. Babcia drżała i jej oddech był wyraźnie przyśpieszony.
Respirator za nią oddycha a inna maszyna zmusza jej serce do bicia. Przez moment miałam wrażenie, że Babcia prosi o odłączenie tego wszystkiego. Moje kłębiące się myśli weszły na teren etyki. Czy to, co robimy dla niej zmuszając ją do życia jest dobre? Czy jest dobre dla niej? Czy ona tego chce?
Nigdy się nie dowiemy. Lekarze z oddziału kardiologicznego robią co mogą, żeby ratować życie. Mówią, że nadzieję, że człowiek wyzdrowieje, zawsze trzeba mieć. Pielęgniarki opiekują się Babcią wspaniale. Odczułam na tym oddziale wielką serdeczność. Tylko serce pękało, że trzeba było wyjść i zostawić ją samą i że nic nie możemy zrobić. Wszyscy czekamy. Babcia śpi – pomalutku umiera, ale nie jest jeszcze gotowa, żeby odejść. Niezbadane są wyroki boskie.
Starałam się, będąc tam na miejscu żyć i funkcjonować normalnie (bo tak nas Babcia wszystkich prosiła). Chodziłam na spacery, na zakupy, cieszyłam się Polską, uśmiechałam się do ludzi. Byłam we Wrocławiu, Lubinie i na koniec w Warszawie. Wiosennie, słonecznie, ciepło, ładnie, coraz ładniej. Tak, Polska pięknieje. Coraz więcej odmalowanych budynków, coraz ciekawsza architektura, jest coraz przyjemniej. To rzuca się w oczy, szczególnie jak się długo w kraju nie było. Inna rzecz, którą zauważyłam, to smutek na twarzach ludzi. Bezdomni, dziesiątki bezdomnych. Bieda i pijaństwo. Mnóstwo bezpańskich psów. To bardzo, bardzo smutne. A ludzie? Zwykli ludzie, na przystankach, w sklepach, w pociągach? Cudownie serdeczni. Rozmawiali ze mną! Nieznajomi! No i ten wszechobecny język polski, kurczę, to wszystko siedzi głęboko w sercu i głowie. Polska.
Ale tęskniłam za Szwecją i za swoim tutaj życiem. Wracając do Sztokholmu, myślałam, że wracam do DOMU.
Do domu wróciłam w poniedziałek wieczorem a do codzienności we wtorek rano. Biegam na uczelnię, nauki mam ponad miarę. Moje koleżanki i koledzy z uczelni dopominają się o odwiedziny u mnie, chcą koniecznie lepić ze mną pierogi. Są ciekawi, jak mieszkają i co jedzą Polacy. Są mi bliscy i pomagają mi, tak jak wiele innych kochających mnie osób przerwać ten czas zawieszenia. Za to wsparcie bardzo WSZYSTKIM dziękuję. Dzięki całemu najbliższemu otoczeniu i dzięki Wam jestem trochę silniejsza, no w każdym razie staram się być silna, nie zamęczam nikogo swoją sytuacją, staram się funkcjonować normalnie, mimo, że smutek się za mną wlecze i przypomina od czasu do czasu, że w każdej chwili może zadzwonić TEN telefon. To taki stan zawieszenia. Trudno się tak żyje.
Póki co, jestem. Między ziemią a niebem ale jestem.
I też o Was myślę. Czy u Was wszystko dobrze, jesteście zdrowi, szczęśliwi?
Przytulam mocno i ślę pozdrowienia.
Wasza Monika
Najnowsze komentarze