Miesiąc: październik 2014
Globen jako Wielka Dynia
Na ferie jesienne arena Globen w Sztokholmie zamieniła się w wielką świecącą halloweenową dynię.
Największa na świecie dynia, nazwana Herr Stor Pumpa zaaranżowana została przez organizację Shockholm (Szokholm) – Największą Skandynawską Paradę Halloweenową.
Shockholm wspiera organizacje ideowe takie jak Suicide Rescue, fundację przeciwdziałającą samobójstwom, Barncancerfonden, fundację walki z rakiem u dzieci oraz Ecpat, fundację zwalczającą pornografię dziecięcą.
Ideą tego halloweenowego przedsięwzięcia jest symboliczna walka ze strachem, który siedzi w człowieku. Każdy z nas ma jakieś obawy, nieznaczne i takie, które paraliżują człowieka i mogą mieć na niego destrukcyjny wpływ.
Organizacja Shockholm przygotowuje w nadchodzący weekend i zaprasza wszystkich na wielką paradę halloweenową, która przejdzie ulicami Sztokholmu. Więcej szczegółów możecie zobaczyć na shockholm.se
Problem żebractwa w Szwecji
Od jakiegoś czasu Szwecja boryka się z problemem narastającego żebractwa.
Jeszcze całkiem niedawno widok człowieka żebrzącego na ulicy był sporadyczny. Dawniej, gdy spotykałam na sztokholmskich ulicach osoby wołające o pieniądze, dawałam im drobne, pamiętając, jak kiedyś sama byłam bez grosza przy duszy. Dziś żebrzących jest dużo, dużo więcej, wydawać by się mogło, że są wszędzie i gdybym chciała każdemu dać datek, musiałabym wydać po drodze całą swoją pensję. Czasami pomagam, chociaż zdaję sobie sprawę, że dawanie pieniędzy jest drogą donikąd. Z zajęć z socjologii na studiach pamiętam, że branie jałmużny uczy człowieka, że żebranie się opłaca i niweluje chęć szukania innego sposobu na życie.
Najwięcej tutaj żebrzących jest z Rumunii i wydaje mi się, że są to niestety grupy zorganizowane. Bo przecież w innym przypadku najwięcej byłoby ich w samym centrum miasta. Widać ich jednak prawie wszędzie, nawet tam, gdzie zazwyczaj przechodniów jest niewielu. Siedzą w strategicznych miejscach przy wejściach do metra, kolejki podmiejskiej, przy wejściach do sklepów i wszędzie tam, gdzie mogą spodziewać się jałmużny.
Coraz więcej staje się natrętnymi i zaczynają wchodzić między ludzi na ulicach, zaglądać matkom do wózków; coraz częściej wchodzą do sklepów potrząsając swoimi kubkami z monetami przed uchem i odważają się łapać za ramię. Często w pociągach chodzą i kładą na siedzeniach kartki z opisem ich tragicznej sytuacji życiowej oraz prośbą o drobny datek. A mieszkańcy Sztokholmu coraz bardziej obojętnieją, nikt już tych kartek nie czyta a wielu udaje, że ich w ogóle nie widzi.
Myślę, że większość ludzi w Szwecji jest już zmęczona i zarazem coraz bardziej niechętna do tego masowego żebractwa. Widzę i obserwuję narastającą obojętność, ale i niekiedy zirytowanie ludzi na żebraków oraz na władze, które robią zbyt mało, żeby rozwiązać ten palący problem. A tłumiona obojętność i bezradność rośnie i pęcznieje pod skórą. Coraz częściej słyszy się o aktach przemocy skierowanych do żebrzących. Pod koniec lipca w Göteborgu starszy mężczyzna skopał młodą żebrzącą kobietę raniąc ją poważnie. O tym pisze dzisiejsze Metro.
Nie można jednak zapomnieć, że Szwecja, jako państwo pomaga bardzo dużo bezdomnym i żebrakom. Organizuje dla nich przytułki i myśli też o dodatkowych łóżkach w tych przytułkach oraz o postawieniu w mieście toalet dla żebrzących. Trzeba także przyznać, że Szwecja należy do czołówki narodów chętnie i hojnie pomagających ekonomicznie krajom dotkniętym biedą, katastrofami czy innymi nieszczęściami.
Myślę, że Szwedzi prawdopodobnie woleliby dawać datki dla jakiejś organizacji, która sensownie pomagałaby tym ludziom niż widzieć ich na ulicach i rzucać im drobne do kubeczka. Czytałam o propozycjach, by utworzyć specjalne konto bankowe dla przybyłych z Rumunii, po to, by nie stygmatyzować ludzi dawaniem jałmużny na ulicy.
Dla Szwedów było wygodne do tej pory, że spotykając się z nędzą i ubóstwem w wielu innych krajach, do których często podróżują nie musieli odczuwać tego problemu u siebie, w Szwecji. Tym bardziej problem żebractwa i nędzy na szwedzkich ulicach jest dla nich nowy, nieprzyjemny i bardzo kłopotliwy.
Dlaczego w Londynie, gdzie jest dużo więcej imigrantów nie widziałam tak wielu żebraków jak w Sztokholmie? I dlaczego, odwrotnie, w Paryżu problem ten jest tak zwielokrotniony? Na te, i wiele innych związanych z tą kwestią pytań nie potrafię znaleźć odpowiedzi i nie potrafię też przewiedzieć, jak to wszystko będzie wyglądało w przyszłości. Może tak długa nieobecność w Szwecji tych problemów oddali się na zawsze i taki stan rzeczy będzie się pogłębiał? Może sielankowy obraz ulic szwedzkich miast będzie powoli ulegał nieodwracalnym zmianom?
Należałoby pomyśleć też o drugiej stronie tego medalu. Reporter z Dagens Nyheter próbował rozpracować niepisane „prawa”, które panują w tym świecie żebraków i dowiedział się, że niektórzy muszą płacić haracz swojemu „szefowi” za swoje miejsce w danym rejonie, ile kosztuje „bilet” na upokarzającą podróż z Rumunii do Szwecji, w jakich podłych warunkach koczują w lasach, ile za taki „dach nad głową” muszą zapłacić itd.
Cała ta nabrzmiewająca sytuacja jest bardzo przykra. Nie wszystkim możemy pomóc. Nie wiem, jakie rozwiązanie byłoby najlepsze. Pracy w Szwecji także zaczyna brakować, nie mówiąc już o wielkim problemie mieszkaniowym. Dla nikogo nie jest przyjemnym widok śpiącego na ziemi człowieka. Ja mijając tych biednych ludzi myślę tylko, jakie upokarzające musi być tkwienie w takim miejscu i co oni zrobią tutaj podczas nadchodzącej srogiej i długiej szwedzkiej zimy.
Zastanawiam się też nad tym, jak będzie zmieniał się mój stosunek do tych ludzi, kiedy problem ten będzie narastał i nie zostanie rozwiązany. Czy wtedy moja empatia i chęć pomocy wygaśnie i czy nie będzie powoli przechodziła w zimną obojętność?
Lördagsmys i czas zimowy
Mija nam ostatni dzień czasu letniego, w nocy przechodzimy na czas zimowy.
Barwna i słoneczna jesień zamieniła się szybko w ponurą, przenikliwie chłodną i złowrogą porę deszczową. Powietrze jest już zimne i światła coraz mniej. Tylko patrzeć jak lada dzień spadną z nieba pierwsze płatki śniegu…
Szwecja ma taki (psi) urok, że zima przychodzi tu szybciej i zostaje na dłużej. Ciemności zapadają już o czwartej po południu a widno robi się dopiero o 8 rano i na samą myśl o tej nieuchronnie zbliżającej się porze roku wpadam w dołek. Pocieszająca jest dla mnie tylko myśl o grudniu, który lśni czarem Adwentu i Bożego Narodzenia. W tym roku, mam nadzieję, przyjadą do nas moi rodzice, o ile mama dostanie urlop. Och, jak bardzo bym chciała! Drugą moją dodatkową pociechą na tę zimę będzie… mruczący kot.
Dziś sobota, posprzątałam całe mieszkanie, zrobiłam wielkie pranie, ugotowałam obiad, napracowałam się bardzo. Teraz czas na lördagsmys – ciepły, przyjemny, przytulny i spokojny sobotni wieczór przy kawie, książce i czekoladkach.
Przyjemnego wieczoru, kochani i… byle do świąt!
Kraj w sam raz
Jest w szwedzkim słowniku pewne słowo. Lagom.
W wolnym tłumaczeniu słowo lagom oznacza akurat, czyli ani za dużo ani też za mało, bez przesady, dostatecznie, właściwie, tak jak powinno być czy po prostu… w sam raz.
Bardzo trudno wyjaśnić znaczenie i używalność tego słowa. Jest to osąd, opinia dotycząca rzeczy lub sytuacji i odnosi się nie do tego, co jest (choć może), ale raczej do tego, jak być POWINNO, jak byłoby najlepiej. To, co już zaistniało, minęło, zostało zrobione, czy też rzecz, którą Szwed właśnie widzi, może ocenić albo negatywnie, albo pozytywnie, ale gdyby zapytać Szweda, jak być powinno, jak jest najlepiej – odpowie: „najlepiej jest w sam raz” (lagom är bäst). Na swój kraj też mówią czasem „kraj w sam raz” (Landet Lagom).
Określanie czegoś lagom tkwi głęboko w szwedzkiej mentalności, jest związane z konsensusem, pragnieniem równości i poczuciem umiaru oraz z płynącym we krwi unikaniem skrajności.
Lagom pogoda jest wtedy, gdy nie jest ani za gorąco, ani za zimno. Lagom bukiet nie ma ani za dużo kwiatów, ani za mało. Gdy nie mamy pojęcia, jak się ubrać na przyjęcie, najbezpieczniej będzie lagom. Szwedzi generalnie nie lubią skrajności, nie lubią przesady w żadną stronę, na przykład gdy coś jest krzykliwie kolorowe lub zbyt mdłe i szare, nie lubią ekstremalnego bogactwa lub skrajnej biedy; ludzi, którzy zbyt szybko awansują i tych, którzy wloką się w ogonie.
Ach, przykłady można mnożyć, ale myślę, że wszyscy już wiedzą, o co chodzi.
Pewni siebie Szwedzi mówią, że w żadnym innym kraju nie istnieje słowo o takim znaczeniu, ale czyż to nie jest arystotelesowski złoty środek?
Oda do jesieni
Mówi – już jestem! w narzuconych na kawiarnianych krzesłach pledach do okrycia kolan przy ostatniej być może kawie na świeżym powietrzu, krzyczy żółtą barwą dyń i liliową wrzosów w wystawowych szybach. Odzywa się nieśmiało w rozpiętym na poręczy babim lecie i blasku świeżo wyklutego kasztana.
…
A za miastem, bliżej natury, która tutaj gra pierwsze skrzypce jesień ukazuje się nam w najpiękniejszym wydaniu. W wachlarzu ciepłych barw w niezliczonych koronach drzew, w magicznie unoszących się mgłach nad polami i jeziorami, w szosie otoczonej lasami, jak kolorową koronką; w szumiących szuwarach i w miedzianych polach, na których pasą się gniade konie; w uginających się pod słodkim ciężarem jabłoniach, w brzozach, które wyglądają, jakby rosło na nich złoto. Za miastem jesień wydaje się być prawdziwsza, raduje i porusza do głębi. Tu, bliżej natury, w objęciach tych kolorów i ciszy bardziej odczuwa się melancholię i potrzebę refleksji nad przemijaniem.
…
…
Dlatego, jak co roku, wyjeżdżamy na drugi lub trzeci weekend października za miasto, żeby nacieszyć oczy pięknem jesiennej, zamykającej się przed zimą natury.
…
…
Pobyć blisko niej zanim zapadnie w zimowy sen.
Dni z nutą jazzu
Mojemu mężowi było smutno.
W Sztokholmie trwają właśnie Dni Jazzu (Stockholm Jazz Festival) a on nie mógł pójść na koncert ulubionego Jamie Cullum, bo zabrakło biletów.
Postanowiłam go pocieszyć i zaprosiłam go do pubu Louis na Södra na bezpłatny występ Blommans Dixieland Band, występującego w ramach festiwalu.
Oczywiście, to nie to samo, co Jamie Cullum ale koncert zdecydowanie poprawił mu humor.
Od czasu do czasu przychodzimy tutaj, bo grają tutaj często wpadający łatwo w ucho jazz tradycyjny jak na przykład Dixie, New Orleans czy Swing. Adam kocha jazz, ja nieco mniej, ale lubię przyjść tutaj posłuchać takiej muzyki i popatrzeć jak ludzie pięknie tańczą.
Chciałabym tańczyć tak jak ona… Nie mogłam oderwać od nich wzroku!
W całym Sztokholmie odbywają się obecnie różne koncerty jazzowe i każdy znalazłby coś dla siebie. Sporo koncertów, tak jak ten, jest bezpłatnych. Wystarczy zamówić kawę czy lampkę wina. Dla zainteresowanych oraz rzecz jasna kochających jazz podaję link do programu festiwalu – Stockholm Jazz Festival 2014.
A na dobranoc piękna melodia What A Difference A Day Made w wykonaniu Jamie Cullum.
Enjoy!
Wielka budowa w Sztokholmie
Sztokholm rośnie i rozbudowuje się na potęgę.
Filarem komunikacji jest tutaj metro i kolej podmiejska. Stale zwiększająca się liczba mieszkańców stolicy powoduje, że dzisiejszy główny węzeł komunikacyjny Centralen zaczyna już pękać w szwach. Najbardziej odczuwa się to w godzinach porannych, kiedy cała rzeka podróżnych przesiada się tutaj z kolejki na metro i odwrotnie. W tunelu łączącym kolej z metrem przesuwa się ta ludzka masa drepcząc powoli, ocierając się o innych i przepychając bez większych możliwości zmiany kierunku.
Urbaniści miasta zmuszeni byli znaleźć jakieś rozwiązanie tego problemu oraz problemu ”wąskiego gardła” – dwutorowej linii kolejowej przez Stare Miasto. Tym „wąskim gardłem” przeciskają się co chwila pociągi dalekobieżne, towarowe i kolejka podmiejska. Owo nieszczęsne ciasne „przejście” skutecznie blokuje narastające potrzeby przewozów pasażerów.
Z wielu różnych propozycji wyjścia z sytuacji wybrano projekt budowy pod miastem nowego tunelu przeznaczonego wyłącznie dla kolei podmiejskiej pozostawiając starą trasę dla pociągów dalekobieżnych i towarowych. Na mapce powyżej linią przerywaną oznaczona jest nowo budowana trasa a linią ciągłą trasa obecna.
Budowa ruszyła w styczniu 2009 roku, ale pierwszym pociągiem pojedziemy dopiero w 2017. Wywiercony już w skale tunel ma długość ok 6 km., położony jest pod miastem…
i na 300 metrowym odcinku pod wodą. Trudno sobie wyobrazić, że człowiek będzie podróżował tak głęboko pod ziemią i pod wodą…
Zbudowane zostały pod ziemią dwie całkowicie nowe, przestronne i wygodne stacje, jedna w centrum (w sąsiedztwie dworca centralnego) i druga w dobrze położonym miejscu w pobliżu stacji metra Odenplan.
Urząd Komunikacji (Trafikverket), który odpowiada za projekty i budowę tego wielkiego przedsięwzięcia umożliwił dzisiaj dla wszystkich zainteresowanych bezpłatny wstęp na teren budowanego nowego dworca kolei w centrum miasta.
Skorzystaliśmy z tej możliwości i po obowiązkowym założeniu twarzowych kasków i modnych w tym zawodzie odblaskowych kamizelek udaliśmy się w dół na 45 m pod ziemię.
Mogliśmy zobaczyć plac budowy, jego rozmach i przestrzeń wysadzonych tuneli i hal przyszłej stacji. Tutaj, na zdjęciu poniżej widać jak będzie ułożona trasa torów kolejowych.
Na tablicach można było znaleźć informacje, zdjęcia oraz szkice prowadzonego tego wielkiego przedsięwzięcia.
Pracownicy Trafikverket odpowiadali na pytania co dociekliwszych odwiedzających, ale na moje pytanie o to, czy na stacji będzie również galeria handlowa, nie dostałam odpowiedzi.
Można było sobie dokładnie obejrzeć zakamarki tuneli, by potem przemieszczając się nowo oddaną stacją móc powspominać jak wyglądała.
Albo wybiec wyobraźnią do przodu i zobaczyć na przykład schody na wyższy poziom, skąd będzie można przejść do stacji metra.
Jeśli ktoś jest zbyt zmęczony, by sobie wyobrażać, może spojrzeć na zdjęcie projektu. Wygląda to imponująco i dosyć elegancko, prawda?
Nieodzownym elementem budowy tunelu jest wysadzanie skał, dlatego bardzo miło było dowiedzieć się, jak budujący dbają o spuściznę kulturową i zabytki. Zadbano o ochronę narażonych na wstrząsy dziesiątki obiektów w centrum miasta. Tu na zdjęciu pokazano jak w stojącym nad tunelem kościele Klary zabezpieczono witraże i rzeźby przez ewentualnym zniszczeniem.
Na zdjęciu poniżej projekt budynku zewnętrznego, głównego wejścia do stacji.
A dzisiaj, w trakcie budowy wygląda on tak:
Na podziemną wycieczkę wybrało się dziś tysiące osób, na których pod koniec wycieczki czekała niespodzianka. Organizatorzy pokazu zaprosili zwiedzających na bezpłatną „fikę” czyli na kawę i ciacho. Kawa była mocna i gorąca a cynamonowe bułeczki wielkie i pyszne.
Tak pomyślałam sobie, ile razy przechodziłam tędy, ulicą na górze nad tym tunelem i nie przyszło mi do głowy, co i jak wiele dzieje się tam, pod ziemią i moimi nogami.
Obrazu dopełnić może poniższy film pokazujący najtrudniejszy, 300 m odcinek budowy tunelu pod wodą.
http://www.youtube.com/watch?v=S6_e3YG156s
Muszę się przyznać, że mąż pomógł mi w napisaniu tego artykułu.
Zakątki Södermalm
Södermalm jest jedną z czternastu wysp Sztokholmu.
Ta jedna z najstarszych dzielnic w Sztokholmie kryje w sobie różnorodne zakątki, od bardzo starych zabudowań, kamiennych i drewnianych domów, fabrycznych pozostałości; sadów i ogrodów ze stuletnimi dębami aż po młode, nowoczesne budynki, snobistyczne kafejki i galerie. Co parę ulic jest plac czy skwer, który ma swoją historię i jest poświęcony komuś, o kim ludzie chcą pamiętać.
Początkowo Södermalm był zamieszkany przez klasę robotniczą (tu było sporo fabryk tekstylnych i włókienniczych) i bardzo biednym rejonem, dziś jest jest jedną z najbardziej ekskluzywnych dzielnic. Niewątpliwe jest bardzo drogą, modną, miejscami bardzo magiczną i urokliwą dzielnicą.
W minione piątkowe słoneczne popołudnie zawędrowałam na Malmgårdsvägen (MAPA), ulicę, gdzie w starych domach z XVIII wieku wciąż jeszcze mieszkają ludzie. Uliczka ta jest jak wyjęta ze Skansenu, aż trudno uwierzyć, że jest zamieszkała.
Spacer nasz był długi, bo i sama ta ulica Malmgårdvägen jest długa a każda kolejna uliczka w jakiś magnetyczny sposób nas wciągała i nogi same niosły …
Na ulicy Malmgårdvägen mieszkali niegdyś pracownicy fabryki włókienniczej stojącej po przeciwnej stronie. Dawna fabryka (Malongen) dziś pełni rolę galerii sztuki i jest miejscem spotkań kulturalnych.
W dali ponad dachami domów widać wieżę kościoła Sofia, na Białej Górze (Vita Bergen).
Niedaleko stąd, na Nytorget, dawno temu linczowano do krwi niejakiego Anckarströma, mordercę króla Gustawa III.
Na tej samej ulicy, pod nr 53 mieści się wejście do dużego, starego i niezwykle pięknego ogrodu, Werner Groens Malmgården. (Otwarty tylko środy, czwartki i piątki od 11 do 15)
Ten najstarszy w Sztokholmie ogród założony został w 1670 przez Christiana Horlemana, wykwalifikowanego ogrodnika i handlarza win z Holandii. Posadził w nim prawie 300 drzew owocowych, zbudował szklarnie i oranżerie, w których do dziś uprawiane są owoce egzotyczne.
W jednej ze szklarni urządzono śliczną kawiarenkę i sklepik.
Kawą i szarlotką z tutejszych ogrodowych jabłek można delektować się w ogrodzie wystawiając twarz do słońca i chłonąc urok tego miejsca.
To tutaj, do ogrodu Wernera w roku 1879 zawędrowała Elsa Borg, pierwsza w Szwecji kobieta, która prowadziła działalność socjalną, przede wszystkim na rzecz dzieci będących w trudnej sytuacji rodzinnej, zakładając domy dziecka. Założyła również szpital i nieco później kilka domów krawieckich po to, by uczyć młode kobiety fachu.
Za ogrodem jest park a w nim stoi jej pomnik.
Cały ten teren nazywa się Vita Berg (Biała Góra) a Elsę Borg, która wniosła wiele dobrego w życie potrzebujących mieszkańców Sztokholmu, nazywano Królową Białej Góry.
Park ten, wyścielony już dywanem złotych szeleszczących liści wydał mi się niezwykle romantycznym miejscem. Okalany czerwonym płotem dawał uczucie odosobnienia i pełnego spokoju a barwne liście wirujące w powietrzu dopełniały ten nagle melancholijny nastrój. Chciałoby się usiąść na ławeczce, otworzyć książkę albo po prostu zanurzyć się we własnych myślach lub (a tak najlepiej!) zatopić w ramionach ukochanej osoby.
Ech… to nie było ostatnie miejsce tego spaceru.
Bo nie przysiedliśmy, powędrowaliśmy dalej, do innych miejsc urzekającego Södermalm, na którym pozostaje nam tyle jeszcze tyle do odkrycia…
Dojazd:
Do Malmgårdvägen dochodzi autobus 59 z Medborgarplatsen w kierunku Norra Hammarbyhamnen. Wysiąść na przystanku Malmgårdvägen.
Niespodzianki od życia
I znów przydarzyło mi się coś miłego.
Pewnie dlatego, że ja się niczego nie boję i korzystam z szans, jakie przynosi mi życie. Do Sztokholmskiego teatru Oscar przyjechał z Warszawy Teatr Ateneum ze sztuką Vebera Kolacja dla głupca. Ja do teatru szłam wielce podekscytowana, na bardzo miękkich nogach, bo na 2 godziny przed przedstawieniem umówiona byłam z … Piotrem Fronczewskim.
Przygotowywałam się do rozmowy kilka dni, wyczarowałam mnóstwo pytań. Czytałam dotychczas przeprowadzone z nim wywiady i artykuły o tym wielkim aktorze, obejrzałam fragmenty filmów i spektakli w jakich zagrał. Oglądałam też Pana Kleksa, a dźwięk piosenek z tego filmu przyprawił mnie o gęsią skórę i łzy wzruszenia, bo przypomniało mi się, kiedy jako dziecko zakochana bez pamięci w Panu Kleksie dawałam się mu porwać w świat bajki.
Nie mogłam się powstrzymać i również ze łzami w oczach podziękowałam mu za tamte chwile i za Pana Kleksa. Chyba ucieszyły go te słowa, choć pewnie słyszał to tysiące razy.
Wiem, że możecie pomyśleć, że zadzieram nosa, ale czuję się zaszczycona, że mogłam porozmawiać z tak wielkim aktorem jak Piotr Fronczewski, jestem z tego dumna i niesamowicie szczęśliwa. To moja miła niespodzianka od życia.
Sama sztuka (Kolacja dla głupca wg Francis Veber) była kapitalna! 700 osób miało dwie godziny śmiechu i uczty teatralnej na najwyższym poziomie. Poza panem Piotrem w sztuce wystąpiło jeszcze kilku znakomitych aktorów,
a jeden z nich, Krzysztof Tyniec po prostu rzucił publiczność na przysłowiowe kolana. Nigdy wcześniej nie widziałam go w takiej roli i muszę przyznać, że zakochałam się w jego kunszcie aktorskim, jestem nim absolutnie oczarowana.
Przedstawienie odbyło się dzięki wielkim wysiłkom pani Elżbiety i pani Joanny, o których pisałam już wcześniej (Teatr dla Polonii) i o których piszę kolejny wpis, ponieważ to, czego w ostatnich dniach dokonały zasługuje na to, by złożyć im hołd. O dzisiejszym przedstawieniu napisałam reportaż a oto wywiad z Piotrem Fronczewskim opublikowany już na stronie Poloniainfo.
Po przedstawieniu odprężony tłum wylał się na ulicę, radośnie wymieniając się wrażeniami, (widać było, że wszystkim się podobało!) a my i nasi znajomi, którzy nam towarzyszyli próbowaliśmy ochłonąć trochę z wrażeń, bo to było wyjątkowe wydarzenie, szczególnie dla mnie. Wspólne pamiątkowe zdjęcie, pożegnanie i spokojny powrót do domu.
I chwilę potem spada na głowę inne wydarzenie. Nie dotyczy nas bezpośrednio, a jednak kłuje w serce. Dociera do nas, jeszcze rozbawionych, smutna wiadomość o śmierci innego człowieka z aktorskiego świata – o śmierci Anny Przybylskiej.
Właściwie to nie chce dotrzeć, bo trudno w taką wiadomość uwierzyć.
Dzisiaj, przez cały, spędzony na pisaniu dzień słowa i obrazy o Annie powracały jak bumerang. Odwracały uwagę i kazały zapytać siebie: czy pamiętasz o tym, jak kruche jest życie? Tysiące myśli, uczucie żalu, bezsilna złość. Zaglądam na facebookową stronę Ani i widzę, jaką ciepłą i wrażliwą dziewczyną była. Patrzę na jej śliczne, małe jeszcze dzieci. Nie ma słów, w które można byłoby ubrać ten cały żal.
Zaczęłam radośnie, skończyłam smutno. Takie jest życie.
Cholerne życie.
Dzień o zapachu cynamonu
Czwarty października to w Szwecji dzień pachnący cynamonem.
Gwoli ścisłości powinnam powiedzieć, że Szwecja pachnie cynamonem przez cały okrągły rok, bo nadziewane tą przyprawą bułeczki (kanelbullar) są tu niezwykle popularne i najchętniej kupowane do kawy. Cynamonowa bułeczka urosła do rangi narodowego smakołyku i doczekała się własnego święta.
Święto to, nazywane Dniem Cynamonowej Bułeczki (Kanelbullens dag) obliguje do rozkoszowania się nimi (w zwiększonej ilości oczywiście) a tych nieco ambitniejszych do pieczenia takowych w domu. Cukiernie i piekarnie konkurują ze sobą i w ten dzień prowadzone są konkursy na tę, która robi najwyśmienitsze bułeczki cynamonowe.
Ja uwielbiam te wypieki, i zarówno święto jak i własny blog zmobilizowały mnie do upieczenia moich pierwszych cynamonowych bułeczek. Kupiłam książkę z przepisami Caroline Ahlqvist, lauratki nagrody Cała Szwecja Piecze i bułeczki robiłam wedle jej przepisu. Pomagał mi w tym mąż, który jako dobrze rozeznany w pieczeniu okazał mi dzisiaj wielką cierpliwość i sporo mnie nauczył. Efekt naszej pracy jest naprawdę pyszny! Oto przepis.
Wykonanie:
1. Do naczynia wsypać mąkę, wbić jajko, dodać sól. 2. Postawić w garnuszku masło do ogrzania i rozpuszczenia. 3. Podgrzać mleko do temperatury pokojowej. Do dużej szklanki wsypać kardamon, rozkruszyć drożdże i wymieszać. Dodawać do tego stopniowo cukru, dolewać mleka i dobrze razem wymieszać. Tak rozpuszczone składniki wlać do naczynia z mąką, dolać rozpuszczone masło, resztę mleka i wyrabiać tak długo aż ciasto będzie odchodzić od ścianek naczynia, ok. 10 minut. (Ja wyrabiałam maszynką, co skraca i ułatwia pracę). Wyrobione ciasto przykryć ściereczką i zostawić na godzinę, żeby urosło. Unikać przeciągów i zimnego powietrza. 4. Wymieszać składniki na nadzienie. 5. Gdy ciasto wyrośnie podzielić je na dwie części. Rozwałkować pierwszą część na prostokąt o wymiarach ok. 35 x 60 cm, o grubości ok. 1 cm. Rozprowadzić nadzienie zostawiając jego jeden (szerszy) brzeg „czysty” do sklejenia. 6. Zwinąć wysmarowane ciasto w roladę wzdłuż szerszego brzegu w stronę drugiej, nieposmarowanej krawędzi. Pokroić roladę w ok. 2 cm paski, które potem ułożyć na foremkach do pieczenia. Uformowane bułeczki przykryć ręcznikiem i pozwolić im jeszcze godzinkę poleżeć i urosnąć. 7. Rozgrzać piekarnik do 25o st. Właścicieli kotów i innych ciekawskich zwierząt uprasza się o sprawdzenie czy piekarnik aby na pewno jest pusty. 8. Na chwilę przed pieczeniem posmarować bułeczki roztrzepanym ze szczyptą soli jajkiem i posypać grubym cukrem. 9. Piec ok. 10 minut w temp. 250 st. na środkowej półce. 10. Pozwolić bułeczkom ostygnąć, zaparzyć kawę i delektować się. Smacznego! Uff! Dobiegliśmy do mety. Kuchnia wygląda jak pobojowisko, ale kiedy dom wypełniał się powoli intensywnym zapachem cynamonu, bułeczki z foremkach nabrały złocistej barwy i pięknie urosły, moje serce urosło z dumy, że się udało.Upiekłam kanelbullar!
Z przepisu wyszło mi 55 bułeczek. Drugą porcję ciasta posmarowałam tą samą masą zmieszaną z jabłkiem, które starłam na tarce, poddusiłam w garnuszku i dodałam do reszty cynamonowego nadzienia. Te wyszły bardziej soczyste. Drożdży użyłam niebieskich, do pieczenia chleba, bo wtedy ciasto rośnie wolniej, ale za to zmniejsza się ryzyko przerośnięcia i później opadnięcia ciasta.
A na koniec ciekawostka! W szwedzkim świecie komputerowym znak @, (czyli naszą małpę), nazywa się a- trąbą (snabel -a), ale również cynamonową bułeczką (kanelbulle).
Słodkiego, cynamonowego święta Wam życzę!
Najnowsze komentarze