Nie wiem, kiedy, i czy w ogóle, wybrałabym się do Göteborga, gdyby nie finał Volvo Ocean Race.
Mój mąż, dawniej zapalony żeglarz, zapragnął zobaczyć zakończenie słynnego rejsu i już kilka miesięcy wcześniej zaplanował długi weekend w Göteborgu. O tym mieście wiedziałam niewiele, a może i dobrze, bo pojechałam bez żadnych uprzedzeń i bez specjalnych oczekiwań.
Największym zaskoczeniem byli dla nas ludzie. Zupełnie inni niż Sztokholmianie. Przemili, serdeczni i co najciekawsze – rozmowni! I nawet nie zatopieni w swoich telefonach komórkowych, uśmiechnięci, rozmawiający ze sobą. Ludzie sami też podchodzili do nas stojących z nosami w mapie, pytając, czy nie pomóc. Jakby nie Szwedzi!
Może w Göteborgu żyje się Szwedom inaczej?
Sercem Göteborga jest jego dzielnica portowa. Dzięki dogodnemu położeniu miasto zapewniło sobie status największego skandynawskiego portu morskiego, obsługującego ponad 10 tysięcy statków rocznie.
Jedną z najbardziej charakterystycznych budowli jest Lilla Bommen, lub inaczej Göteborgsutkiken, 86 m., biało – czerwona wieża, wznosząca się obok mostu Götaälv. Z tej wieży, pieszczotliwie nazywanej „Szminką”, roztacza się wspaniała panorama miasta i portu.
Port w Göteborgu pełni rolę głównego portu handlowego i pasażerskiego, a znaczenie Göteborga od wieków z tego względu było duże. W tym ruchliwym porcie roiło się od statków wypływających lub powracających z rejsów do najdalszych zakątków świata.
Dla milionów Szwedów, którzy w XIX w. masowo emigrowali do Ameryki, Göteborg był ostatnim skrawkiem ojczystej ziemi, który widziały w życiu.
To tutaj w porcie obserwowaliśmy wielki finał rocznego rejsu dookoła świata Volvo Ocean Race.
Siedem jachtów paradowało przed zachwyconymi widzami. Mój mąż i setki spotkanych tu osób przez cały rok obserwowało zmagania zawodników płynących dookoła świata.
Choć żeglarstwo nie pociąga mnie tak bardzo jak mojego męża, nawet dobrze się na tej imprezie bawiłam. Tym bardziej, że (co było absolutną niespodzianką), uwieńczeniem wydarzenia był koncert Loreen.
W tym samym porcie, który ma nazwę Lilla Bommens Hamn stoi gmach opery, który z wyglądu przypomina statek, a po przeciwnej stronie stoi restauracja i szereg biurowców.
Z tego portu odchodzą mniejsze statki, które kursują na wyspy archipelagu.
Archipelag göteborski też różni się od sztokholmskiego. Udało nam się wyskoczyć na krótką wycieczkę na wyspę Styrsö. Jeśli wierzyć towarzyszowi wycieczki, że wszystkie wyspy w tym archipelagu są do siebie podobne, to można sądzić, że tutejsze wyspy mają urok… miejski. Na Styrsö widzieliśmy asfaltowane i oznakowane ulice, supermarket, salon fryzjerski, szkołę z boiskiem, a nawet szpital.
Wracamy do Göteborga. Interesującym uzupełnieniem pieszego zwiedzania miasta jest zwiedzanie z perspektywy żabiej, czyli z płaskodennej łodzi zwanej Paddan (Ropucha). Trasa spokojnej wycieczki prowadzi wzdłuż starej fosy i XVII-wiecznych kanałów oraz przez port. Przewodnik na łodzi opowiada o mieście, jego historii i architekturze, szczególnie o mostach, pod którymi się przepływa. A jest ich 20.
Dwa z mostów są tak niskie, że trzeba się schylić, gdy się pod nimi przepływa. Jeden z nich ma imię Osthyvel (Nóż do sera), a drugi Frisören (Fryzjer). Podobno, jak się człowiek pod Fryzjerem nie schyli, to ma potem nową fryzurę.
Miasto może się pochwalić rozbudowaną i doskonale funkcjonującą siecią tramwajów i autobusów, ale za to nie ma metra, bo jego budowę uniemożliwiają niekorzystne warunki geologiczne.
Niektóre tramwaje są zabytkowe i bardzo romantyczne, gdzie pan motorniczy zapyta cię o zdrowie.
A mieszkańcy Göteborga mówili nam, że oni, w przeciwieństwie do mieszkańców Sztokholmu nie mają nic do ukrycia, dlatego nie potrzebują kolejki podziemnej. Między mieszkańcami Göteborga a Sztokholmu toczy się niepisana walka na argumenty, które miasto jest lepsze. Taki złośliwy docinek o tym, dlaczego w Göteborgu nie ma metra jest świetnym przykładem tego, co Göteborg sądzi o Sztokholmie.
Przez trzy dni próbowaliśmy zobaczyć jak najwięcej i przemierzyć miasto wszerz i wzdłuż.
c.d.n…
Świetny wpis! Co prawda na myśl o Szwecji wąż kieszeń mi gryzie ale jak czytam twojego bloga, to jakby mniej… Udanych wakacji! 🙂
To na pewno Duńczycy są przyczyną zmiany w mentalności miejscowych szwedów …
Kusisz! 🙂 Goteborg mam w planach od wieków, tylko jakoś zawsze nie po drodze 🙁
tyle razy byłam w Goteborgu a nie widziałam tych atrakcji :/ zawsze tylko trasa dworzec – biuro – dworzec… ze dwa razy tylko byłam w centrum
niebieskie tramwaje bardzo mnie wzruszają, bo przypominają Wrocław…
musimy się wybrać na ten rejs pod mostami!! (Wrocław ma ponoć 100!)
Mieszkalam przez 9 miesiecy z dziewczyna z Gotenburga i ona mowila dokladnie to samo co zaobserwowalas. Ze ludzie w tym miescie sa zupelnie inni niz w Sztokholmie (pewnie dlatego po skonczeniu studiow zdecydowala sie wrocic do rodzinnego miasta)
Ah super !
Super fotki ,piękne miasto
Monika, faktycznie pobyt mieliście napięty:) fajne zdjęcia
Jestem za to bardzo zaskoczona tym co napisałas o rozmowności mieszkańców tego miasta:) ALe masz skalę porównaczą, której ja nie mam.Dla mnie to miasto i podejrzewam,że cały kraj to niekończące się milczenie, lodowatość emocjonalna….szwedzka cisza:) pozdrawiam:)