Mój blog zatrzymał się na chwilę.

Odpoczęłam od pisania i znów poczułam nieodpartą ochotę na ponowny kontakt z Wami oraz na dokumentowanie mojego życia tutaj, no i, nie da się ukryć, na zaspokojenie mojej kipiącej potrzeby ekspresji.

Moja klubowa koleżanka, Dorota, autorka bloga Nie zawsze poprawne zapiski Dee miała ciekawy pomysł na projekt: Alfabet emigracji. Pomysł ten podchwyciły inne klubowe blogerki, postanowiłam dołączyć i ja. Wygląda to tak, że idąc zgodnie z literami alfabetu, opisujemy odczucia, wrażenia i refleksje związane z naszą imigracją do nowego kraju. Przemyślenia moje będą, ma się rozumieć, zupełnie subiektywne i mam nadzieję, że zachęcą Was one do podzielenia się ze mną Waszymi odczuciami i spostrzeżeniami.

***

Zdecydowałam się zacząć od pojęcia ASYMILACJI, dlatego, że to nieodłącznie wiąże się z przeniesieniem się na nowy grunt życia.

IMG_8273

Ja mojego początku w Szwecji właściwie nie pamiętam, ale za to świetnie pamięta mój mąż, który przypomina mi od czasu do czasu, jak się kiedyś denerwowałam, kiedy coś nie tak się mówiło o Polsce, albo nadto wychwalało Szwecję. – Co mi tam będziesz opowiadał, Polska jest (w tym i w tym) lepsza! Ostentacyjnie „nosiłam się” po polsku, a na to, co szwedzkie prychałam pogardliwie, kiwając przy tym głową. Opowiadałam, że my Polacy to i to, że u nas w Polsce to mamy fajniejsze społeczeństwo itd. Szłam do totalnie zaskoczonej sąsiadki z ciastem w ręku, przykro mi było, że znajoma z pracy nie rozmawia ze mną poza pracą, a szklane, niewidzące spojrzenie Szwedów przyprawiały mnie o dreszcz zgrozy.

IMG_2843

Myślałam, że znając angielski dam sobie radę bez szwedzkiego, że zagadując sąsiadów zjednam ich sobie, że ubierając się „po polsku” (czyt. kobieco) pokażę tym biednym Szwedkom, jak powinno się wyglądać, itd., itd.

Aż powoli zaczęłam czuć, że z moim wszystkolepiejwiedzącym nastawieniem i odmiennym zachowaniem zaczynam odstawać i że źle się w tym otoczeniu czuję. Zrozumiałam (dosyć szybko), że bez szwedzkiego daleko nie zajdę, że siedzących cicho w pociągu nie powinnam zaczepiać, a sąsiadka przeżyje na samym „hej, hej”.

Z okien zdjęłam zasłony, powoli wymieniłam całą garderobę na biel, szarości i bezkształtności, zaczęłam uczyć się intensywnie szwedzkiego, zamknęłam buzię na kłódkę i obserwowałam, obserwowałam, obserwowałam, biorąc sobie do serca przysłowie, że jak weszłam między wrony, muszę krakać, jak i one.

I to faktycznie pomogło mi poczuć się lepiej.

Nie od razu rzecz jasna, ale z czasem. Widzę do dziś rodziny polskie, naprawdę fajnych ludzi, ciężko pracujących, schowanych w swoich domach za gęstymi firankami aż do podłogi i siedzących przez telewizorami z tylko i wyłącznie polską telewizją. Gdy próbuję coś powiedzieć o chociażby pięknej szwedzkiej tradycji Midsommar, patrzą na mnie, jakbym była przybyszem z kosmosu, a moje namowy na naukę języka i walkę o pracę w swoim zawodzie kwitowane są machnięciem ręki.

O asymilacji mogłabym pisać jeszcze wiele. Ale nie chcę nikogo pouczać. Wiem tylko jedno, że to proces trudny i długi. Koniec końców, człowiek zasymilowany zaczyna się czuć lepiej w nowym kraju, chociażby poprzez to, że rozumie, jakie jest to społeczeństwo i jak ono funkcjonuje.

Jeśli chcesz poczytać więcej o tym, jacy są Szwedzi, pozwól, że skieruję Cię do zakładki Szwedzka mentalność.

A ja już dziś zapraszam na kolejną literę alfabetu.

Do miłego zobaczenia!

<3

14 thoughts on “A jak asymilacja

  • agra77pl28 lutego 2016 at 20:16

    Kochana, witam w Alfabecie. Asymilacje kazdy ma swoja. Ja np ogladam glownie polska tv, ale szwedzkie filmy i programy w necie jak Sofias Änglar czy na Netflix jak Bron. Szwedzki jak wiesz umiem od poczatku i syn tez. Maz troche spoczal na laurach, ale dostal ostatnio Sapkowskiego po szwedzku, moz w koncu sie zmobilizuje… Buziaki z Norrland i czekam na kolejne wpisy. Ja utknelam na D wiec masz spora szanse przegonic szybko zapiskiszwedzkie 😉 Do zobaczenia niedlugo

    Odpowiedź
  • Anna Maria Boland28 lutego 2016 at 20:16

    Już się nie mogę doczekać reszty alfabetu, a w między czasie wracam do swojego. 🙂

    Odpowiedź
  • Koza domowa29 lutego 2016 at 10:35

    To jest niesamowite, jak bardzo podobnie zachowywałam się przez pierwsze pół roku mieszkania w Niemczech. Owszem, doceniałam to, co u naszych sąsiadów zorganizowane jest lepiej, ale również próbowałam udowodnić sobie przede wszystkim, że Polska nie jest taka zła… 😉 To chyba taki mechanizm obronny. Co prawa Niemcy są – na pozór – nieco bardziej otwarci, niż Szwedzi, ale też nie było łatwo. Po powrocie do Polski natomiast doceniłam wszystko to, czego wcześniej nie zauważałam mieszkając w Niemczech. Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma? Jedno jest pewne, gdyby połączyć to, co najlepsze, z wielu krajów, powstałby najlepszy kraj na świecie. 🙂 Pozdrawiam!

    Odpowiedź
  • Viennese breakfast29 lutego 2016 at 10:41

    Mam wielką ochotę dołączyć do „alfabetu” po twoim wpisie. Czekam na kolejne literki!

    Odpowiedź
  • dee4di29 lutego 2016 at 17:43

    Monika bardzo się cieszę, że dołączyłaś do alfabetu. Cudownie się ciebie czyta, zmobilizowałaś mnie do napisania w końcu literki p, bo q czeka na publikacje i nie może się doczekać. A apropos asymilacji u mnie proces był odwrotny, dość szybko zraziłem się do naszych rodaków i chciałam być inna, na szczęście trafiłam na międzynarodowe towarzystwo więc krakanie moje było bardzo kolorowe. Dopiero teraz po latach odkrywam z powrotem Polaków i na szczęście to, co widzę, jest lepsze niż było, teraz uczę się „asymilacji rodzimej”. Haha choć ja chyba nigdy już nie będę się skłaniać tylko ku jednej stronie. Teraz jestem obywatelem świata i chyba dobrze mi z tym

    Odpowiedź
  • camo29 lutego 2016 at 20:09

    To bardzo radosna wiadomosc, ze ochota do pisania wrocila i bedziesz dalej tworzyc na tych stronach :). Po latach przychodzi refleksja jak dlugo proces asymilacji moze trwac i kiedy wlasciwie mozna uznac, ze czlowiek sie zasymilowal w nowym kraju. Nie mam dobrej odpowiedzi, wiem jednak, ze gdzies trzeba powiedziec stop. Ja to ja i nawet jezeli zyje tu to pewne obszary musza pozostac nienaruszone abym ja byla dalej soba. W pogoni za akceptacja, praca i innymi celami mozna sie zagubic. Pewne spotkanie z blogerka w stolicy zadzialalo na mnie jak dzwonek ostrzegawczy. Ladnie ubrana, zadbana, otwarte serce i umysl, serdecznosc, zainteresowanie druga osoba. Pomyslalam, mam nadzieje, ze ta mlodsza ode mnie osoba zachowa to co najcenniejsze, dusze slowianska, bezcenna, potrzebna jak skarb w tym szarym zagonionym, czasem izolujacym sie spoleczenstwie. To nie wyklucza akceptacji tutejszych regul, to nie jest stawianiem sie ponad , to jest pozostaniem wiernym sobie. 🙂
    Dziekuje.

    Odpowiedź
  • Maria1 marca 2016 at 22:11

    Monika, chyba zauwazylas ze w Szwecji sie nie mowi o asymilacji ale o integracji. Asymilacje uwaza sie za niepozadana. Tylko Szwedzcy Demokracji mowia o asymilacji.
    Tutaj holduje sie multikulturze. Elita polityczna, kulturowa i srodki masowego przekazu mowia o integracji, ale blizej nie definiuja na czy ona ma polegac. Czasem wspomina sie o tym ze integracja polega na wzajemnym dopasowaniu, czyli ze Szwedzi tez musza sie dopasowac do imigrantow. A jak ci imigranci maja byc czescia Szwecji i z nia sie integrowac jesli ta cecha ktora jest najbardziej szwedzka to jest zaprzeczanie ze w ogole jest cos szwedzkiego (oprocz barbarzynstwa, jak to stwierdzil byly premier). Szwedom nie wolno byc dumnym ze swoich korzeni albo tradycji. W ostatnim programie w TV – eliminacji do konkursu Eurowizji text hymnu narodowego zostal zmieniona i 2 tradycyjne piosenki ludowe zostaly zaspiewane przez prezenterki po hebrejsku i arabsku.
    W oryginalnym tekscie jest fraza „Tak, ja chce zyc, ja chce umrzec na Polnocy” . Polnoc zostala zmieniona na „ziemie”. Tzn ze obecni Szwedzi nie chca wlasciwie ani mieszkac ani umierac na Polnocy (Norden).

    Odpowiedź
    • Darek8 kwietnia 2016 at 15:34

      No cóż, oto i efekty lewackich rządów, kompletny idiotyzm, brak mi słów. Samozakłamywanie i bredzenie głupot, tragedia.

      Odpowiedź
  • Leon2 marca 2016 at 08:57

    Jak mieszka się w innym kraju powinno się znać ich język ojczysty i ich mentalność nie powinno się tworzyć enklaw narodowych

    Odpowiedź
  • emigrantka w UK4 marca 2016 at 14:37

    W zdecydowanej wiekszosci popieram Twoje dzialania w strone aysymilacji/integracji. Jednego tylko nie rozumiem: dlaczego musialas zmienic rowniez sposob ubierania sie? Co prawda nie mam doswiadczenia ze Szwecji ale jednak trudno mi uwierzyc, ze 'polska’ garderoba byla zbyt szokujaca (?) dla Szwedow…
    Pozdrawiam serdecznie

    Odpowiedź
    • Maria5 marca 2016 at 21:31

      Absolutnie nie trzeba zmieniac ubioru. Jesli mozna chodzic w czarnych abajach i burkach to mozna tez na kolorowo. Zima sie ubiera praktycznie, latem jest luzniej i kolorowo.

      Odpowiedź
  • Darek8 kwietnia 2016 at 15:33

    To o czym tu piszesz, to nie tyle asymilacja ile poddanie się, wtopienie w społecznośc tubylców. Szkoda że zabrakło Ci hartu ducha, bo przecież wcale nie musisz wiecznie demonstrowac swojej polskości ale też nie musisz na siłę byc szwedzka skoro Szwedką nie jestes. To co dobre warto od nich przejąc, np. dbałosc o porządek czy stonowane traktowanie się nawzajem choc z tym w pracy bywa baaaaaaardzo różnie, ale nie wszystko.

    Odpowiedź
  • Sbundowani13 kwietnia 2016 at 00:56

    Witam,
    natrafiłam na Pani blog szukając opowieści o doświadczeniach innych osób, które wyjechały z Polski. Sama mieszkam w Niemczech. Nigdy wcześniej nie miałam potrzeby pisania o swoim życiu, ceniłam swoją prywatność, ale wygląda na to, że wyjazd z Ojczyzny potrafi być takim kopem, że człowiek potrzebuje podzielić się/porównać z kimś własne przeżycia, odczucia. Dlatego i ja pozwolę dorzucić tutaj swoje trzy grosze.

    Pytanie o faktyczną możliwość integracji w innym kraju zadaję sobie od dłuższego czasu. Dla mnie rzeczywistość, z jaką zostałam skonfrontowana w regionie Niemiec, w którym wylądowałam była momentami zaskakująca. A wydawać by się mogło, że byłam jak najlepiej przygotowana do zamieszkania u sąsiada za Odrą. Germanistka z wykształcenia, z częścią toku studiów odbytych w Niemczech, potem pracowałam nawet w Parlamencie Niemieckim – jednym słowem znałam świetnie język, historię, kulturę i orientowałam się niezgorzej w polityce kraju, do którego wyemigrowałam. I mimo tego kilka rzeczy, które przyszło mi tu przeżyć było wielkim szokiem. Gdyby tylko chodziło o dziwaczne tradycje, to pół biedy. Co kraj, to obyczaj. Do tych się stosuję. Jak ktoś ma urodziny, to zjawiamy się na imprezę nie tylko z prezentem, ale i ugotowaną potrawą dla gości, na spontana nikogo nie odwiedzam, zamiatam na klatce schodowej nasze półpiętro (tu po prawdzie trochę sobie folguję, nie raz na dwa tygodnie, ale gdy ta tego wymaga), a w adwent tworzę wieniec adwentowy.
    Mój STOP pojawił się przy kwestiach ingerujących już w moją osobowość. Czego nie robię, to nie ubieram się jak Niemki – nie widzę w tym nic złego, że jestem Słowianką i inaczej zapatruję się na kwestie kobiecości niż niemieckie kobiety. Kiedy ja urządzam imprezy, to robię to „po polsku”. Ale to wszystko stanowi jeszcze drugorzędną kwestię. Największy problem tkwi w kwestiach moralnych. Okazuje się, że panująca tutaj, nazwijmy to „moralność”, sprzeczna jest kompletnie z moim systemem wartości. I to był punkt, który wywołał wręcz kryzys. Paradoksalnie do tego problemu przyczyniła się moja zbyt dobra znajomość języka – za dużo rozumiem i jestem w stanie wziąć udział w dyskusjach na tematy, na jakie wielu emigrantów się nie wypowiada, bo nie znają się dostatecznie w sytuacji historyczno-polityczno-ekonomicznej kraju tudzież braki językowe im na to nie pozwalają. Aby dokładniej wyjaśnić dokładniej, w czym ten dysonans się objawia musiałabym opublikować tutaj cały post. Pewnego dnia zrobię to pewnie na swoim blogu, ale co próbuję powiedzieć, to że choć język stanowi podstawowy klucz do integracji, a dalsza wiedza o kraju wydaje się być tylko na korzyść, moje doświadczenie mówi, że kiedy zaczynasz rozmawiać z tubylcami nazwijmy to „na równi”, ujawniają oni wówczas niejednokrotnie cechy charakteru, z którymi nie zdradziliby się przed „przeciętnie zorientowanym” obcokrajowcem. To właśnie było przyczyną mojego szoku, bo po latach poznałam pewne mechanizmy zachowań, które całe lata mimo bliskich kontaktów z Niemcami pozostały dla mnie ukryte.
    Dlatego też wydaje mi się, że my jako imigranci jesteśmy w stanie się co najwyżej zasymilować, mnie lub więcej wejść w tłum, ale całkowita integracja nie jest osiągalna (a jeżeli, to w stosunkowo niewielu przypadkach) . Jesteśmy w stanie „grać” inną kulturę, ale już nie wessać ją w siebie. Każdy musi sobie odpowiedzieć, jak daleko jest w stanie pójść z tą „grą”. Dla Pani wymiana szafy była jednym z koniecznych elementów, dla mnie oznaczałaby zdradzenie mojej wizji wyemancypowanej kobiety. Ale tę drogę każdy z nas musi przejść sam. Ważne jest przy tym zachowanie równowagi, w której i my się dobrze czujemy. Jako goście musimy uszanować obyczaje kraju goszczącego, ale nie musi to oznaczać wtapianie się na siłę. A jeśli przez dłuższy czas nie dajemy sobie rady z panującą mentalnością, to choćby nie wiadomo jak nas wkurzała, powinniśmy się wtedy pogodzić z myślą, że czas przenieść się dokądś, gdzie będzie nam łatwiej się zasymilować. Bo to w końcu nasze zadanie, a nie gospodarzy.

    Odpowiedź
    • agra77pl14 kwietnia 2016 at 08:14

      Mysle, ze wcale nie musimy zlewac sie z naszymi gospodarzami. Ci Szwedzi o ktorych mowie, ze sa moimi przyjaciolmi to sa zawsze ludzie ciekawi swiata, otwarci na inna kulture, pytajacy, chcacy sie czegos nowego nauczyc, sprobowac. W ten sposob ja sie ucze od niech a oni de mnie. I chyba tak jest najlepiej.

      Odpowiedź

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *