Miesiąc: maj 2020

Trudny Szwed do zgryzienia

Spacerując po Starym Mieście, można mieć wrażenie, że miasto jest opustoszałe i ta nietypowa w tym miejscu pustka natychmiast przypomina o pandemii, jeśli się chwilowo o niej nie myśli. Przypomina o zamkniętych granicach i o turystach, którzy nie przyjechali.  Większość butików i kawiarń jest zamkniętych, te otwarte zaś, zachęcają do wypicia błyskawicznie stygnącej od wprawdzie wiosennego, ale wciąż jeszcze chłodnego powietrza kawy przy stoliku na zewnątrz.

Ale już w innych miejscach w Sztokholmie, tam, gdzie tubylcy lubią przychodzić w słoneczne wolne dni, to już są dzikie tłumy. Wiadomo, Szwecja dosyć odważnie podeszła do tej koronnej sprawy, nie ma takich nakazów i zakazów jak w innych krajach, ale jednak mówi się (trąbi się!) o tym, by pozostać w domach, jeśli się tylko ma objawy choroby oraz o trzymaniu dwumetrowego odstępu między sobą. Bo codziennie umierają ludzie, bardzo dużo ludzi. I tylko służba zdrowia wie, jak poważna jest sytuacja.

I tak jak Szwedzi wydają się być społecznością słuchającą się nakazów, co można zauważyć na drogach, tak teraz, w tym dziwnym czasie widzę, że wszyscy jakby zapomnieli o wirusie i niebezpieczeństwie i w nosie mają regułę dwóch metrów i pozostania w domach, jeśli tylko nie musi się wychodzić. Zachowują się tak, jakby Szwecja była orginalnym krajem mającym własne oryginalne podejście do sprawy i była dzięki swojej oryginalności absolutnie na wirusa odporna. Duże zbiorowiska, przytulanie, zbyt mały dystans, brak maseczek dają złudzenie, że już jest po wszystkim albo jakby… nic się nie działo. Zaprzyjaźniony Szwed powiedział, że jeśli ludzie spotykają się na powietrzu i trzymają dystans, to jest ok.

Ja w taki tłum nie wejdę, bynajmniej jeszcze nie teraz.

Chociaż, właściwie, to ja rozumiem te grupy rozanielonych ludzi sączących kawę i wcinającą bułeczki mrużąc oczy do słońca. Po takiej długiej ciemnej zimie i ze świadomością, jak krótkie jest tutaj lato, nie usiedzi człowiek w domu. Więc ten zazwyczaj grzeczny i zdyscyplinowany Szwed wyłamuje się i robi, jak mu pasuje. Czyniąc oczywiście przy tym pozory, że stosuje się do reguł, które zerkają na niego z gęsto rozwieszonych plakatów i bilboardów.

I tak jak rozgrzeszam kawoszy w kawiarnianych ogródkach, tak nie pojmuję tłumnego buszowania po (nierzadko bankrutujących) butikach, gdzie jedna kobieta przepycha się obok drugiej, by tamta nie zdążyła jej sprzątnać przecenionego swetra sprzed nosa. W sklepach spożywczych tłumy, pod szkołami grupy serdecznie wyściskującej się młodzieży. Ludzie kłębią się miejscami w myśl przysłowia Hulaj dusza, piekła nie ma.

Wtedy myślę o sprzecznościach, jakie cechują Szwedów. Uległość i przekora zarazem. Często te kontrasty zauważam w zwykłych urywkach codziennego życia. Widzę, jak mający na uwadze dobro tego świata i planety ludzie marnują jedzenie i zanieczyszczają środowisko; widzę i (odbieram na własnej skórze!) jak mający serce na dłoni ludzie są na codzień chłodni, egoistyczni i obojętni. Nie mogę też pojąć, jak to możliwe, że tak pomysłowi i wynalazczy (czyli mający wielką wyobraźnię) Szwedzi potrafią bezmyślnie stać na środku chodnika i blokować innym przejście. Czasami przeżywam istny dysonans poznawczy, bo mi się coś nie zgadza i co rusz mnie ten naród szwedzki zaskakuje.

I mimo spędzonych tutaj prawie jedenastu lat, ciągle nie mogę rozgryźć Szwedow i wciąż mnie ich mentalność fascynuje. Ale myślę, że jeszcze jedna dekada i będę znała ten kraj jak własną kieszeń.

Póki co, słucham własnej intuicji: staram się żyć normalnie ale trzymam dystans.