Blog
Od serca
Jeden z moich małych uczniów przenosi się na stałe do Norwegii, zrobiłam mu więc wielki pożegnalny fest. Rodzice przynieśli dla nas, pracujących w tej grupie kwiaty. Jeden z moich kolegów dał mi swój bukiet, zabrał tylko dołączony do bukietu liścik.
Wracając do domu, przedzierałam się przez tłum na dworcu centralnym, żeby wstąpić do dużego butiku po parasolkę. Zauważyłam starą, bardzo starą kobietę. Może miała ponad 80 lat, może nawet prawie 90. Malutka, drobniutka, w czapeczce pewnie przez siebie zrobionej, w płaszczyku, leciutko już niemodnym, z siatkami z zakupami w obu rękach. Szwedka. Pełna napięcia próbowała się przecisnąć przez ten wielki tłum i cała i zdrowa wydostać się na większą przestrzeń. Mam ogromny sentyment do ludzi bardzo starych, ogarnia mnie przy nich fala opiekuńczości i szacunku. Pierwsze uczucie na widok tej kobiety to tęsknota za moją babcią, i za kobietą, u której mieszkałam w Warszawie 7 bezcennych lat, przepłynęło ono chwilę później w uczucie ogromnej, dobrze znanej mi czułości do ludzi starych, niedołężnych, bezbronnych. Ona była taka malutka na tle tych wszystkich napakowanych wyrostków, wybujałych kobiet, na tle tej nieczułej masy tłumu, mogącej potraktować ją jak zawadę na drodze.
Jechałyśmy równolegle ruchomymi schodami w górę i na górze nasze drogi się skrzyżowały.
– To dla ciebie. – Wyciągnęłam do niej rękę z bukietem.
– Ale… a ty…?
– Ja też mam.
Dotknęłam jej ramienia, uśmiechnęłyśmy się do siebie i ja odeszłam w swoją stronę, nie widząc nic przez łzy.
Czułam, jakbym podarowała kwiaty osobom, za którymi bardzo tęsknię a przy tym złożyła hołd starszej generacji, która zbudowała Szwecję i z której dobrobytu teraz korzystam.
Został mi jeszcze mój bukiet. Usiadłam w pociągu, wyjęłam liścik i zaczęłam czytać.
„(…) Tysiąckrotne dzięki za Twoją serdeczność. Masz serce ze złota. Emil miał szczęście, że miał taką nauczycielkę, tyle go nauczyłaś! Będzie nam Ciebie brakować.(…)”
Takie maleńkie szczęśliwe chwile dają mi wielką siłę. Nie wątpię, że życie jednak jest piękne.
Słodko gorzki zawód
Jeszcze się dobrze tydzień nie rozkręcił, a już jestem strasznie zmęczona i marzę, żeby był już piątek. To moje dzieci, (osiemnaścioro!) wyciskają ze mnie całą energię, wysysają spokój, burzą równowagę i co gorsza wpędzają mnie czasami w myśli o tym, by się przekwalifikować. Może na cukiernika? Przynajmniej życie byłoby codziennie słodkie.
A tak poważnie. I krótko mówiąc. Praca z dziećmi to w Szwecji praca dla superludzi. Musisz być super: silny psychicznie i fizycznie, wyrozumiały, interesujący i przede wszystkim musisz mieć autorytet. Inaczej dzieci wejdą na głowę i wygonią ze szkoły na zawsze.
Nie twierdzę, że wychowywane w Szwecji dzieci są niedobre albo, że to diabły wcielone. Nie twierdzę też, że ja jestem super. Wręcz przeciwnie w obu przypadkach. Dzieci tutaj wzrastają w nieograniczonej wolności. Niczym nie skrępowane błyszczą inteligencją, kipią fantazją i mają poczucie własnej wartości i wspaniałości. Nie boją się mówić, co myślą, nie wahają się walczyć o swoje prawa. Są samodzielne i świetnie sobie prawie we wszystkim radzą. Nie boją się wyzwań i nie będą się bać wyzwań w dorosłym życiu.
Ta bezbrzeżna przestrzeń i brak granic sprawiają, że dzieci te są także uparte, decydujące, władcze, pyskate oraz… wymagające. Wymagają, by świat, (a w nim i nauczyciele) kręcił się wokół nich. Pracuję na najwyższych obrotach, dwoję się i troję, by utrzymać swój autorytet, gasić konflikty, spełniać wymagania. Nie da się dzieci uciszyć, uciszane buntują się jeszcze bardziej. Trzeba wymyślać zabawy, stawać na przysłowiowych rzęsach, żeby zainteresować je na tyle, by uzyskać upragnioną ciszę.
Na krótko. Bo, gdy już się uspokoją, wyciszą i poinformuję je, że „w nagrodę” idziemy na plac zabaw, już wszystkie dzieci są na korytarzu.
Jest mi trudno. Naprawdę. Nie pragnę być super nauczycielem, chcę być dobrym nauczycielem. Chcę czuć zmęczenie co najwyżej w czwartek wieczorem….
Ja uczę się swojego fachu na nowo. Uczę się od kolegów i koleżanek i wiem, że można można mieć lekko, wystarczy umieć „ułożyć” sobie dzieci. Widzę spore postępy we własnej pracy, przede wszystkim dlatego, że próbuję szwedzkie wychowanie zrozumieć i zobaczyć w nim pozytywne strony. Ciągle jeszcze się nie do końca z nim zgadzam i mam wielką nadzieję, że coś się w tym kierunku zmieni. Chociażby to, że będę mogła liczyć na wsparcie rodziców w wychowywaniu. Że ja, jako nauczyciel będę mogła spokojnie powiedzieć, że dziecko było niegrzeczne i poprosić o rozmowę z dzieckiem w domu. Tego najbardziej mi w mojej pracy brakuje.
Na koniec dodam, że nie chcę wkładać wszystkich dzieci, jak Szwecja długa i szeroka, do jednego worka. Są dzieci świetnie wychowane, usłuchane i bardzo przyjemne. Są też mądrzy rodzice, którzy z dziećmi rozmawiają i między słowami, albo i wprost mówią, że pani należy słuchać. W takich rodzinach cała moja nadzieja.
Tak więc zawód mój tutaj smakuje czasem gorzko. Częściej słodko, bo niestety kocham wszystkie moje dzieci. Nie wiem, czy tych, które najbardziej zszarpały mi nerwy nie kocham najmocniej. Są dla mnie jak wyzwanie. Jak próba charakteru i próba kwalifikacji. Nie mniej jednak są w tym swoim łobuzerstwie cholernie słodkie.
A miłość moją odwzajemniają bez reszty.
Różowy koniec dnia
… i urlopu.
Jesteśmy z powrotem w domu. Staraliśmy się wykorzystać ten cenny urlop maksymalnie, zostać za miastem najdłużej, jak się da. Pogoda dopisała, (poza dzisiejszą poranną, krótką, czerwcową burzą), humory także. To był wspaniały urlop!
Wracając do domu podziwiałam niebo, tak różowe i tak błękitne. Była godzina dziesiąta i takie kolory na niebie! Próbowałam je w locie sfotografować, ale zakrętów było dużo i nie wychodziły. Oto kilka zdjęć w miarę udanych.
Dzień się skończył, noc zapada i zapaść nie może. Wciąż widno! Pamiętam, jak była u nas moja ciocia, latem i po pierwszej nocy pierwsze jej pytanie było: Czy u Was się robi ciemno?! Jak usnęła wreszcie, to o trzeciej w nocy obudziła ją radośnie ćwierkająca ptaszyna za oknem.
Ja spać mogę, choć przyznam, że trudniej mi zasnąć a wschodzące w nocy słońce budzi mnie trochę za wcześnie. Światło przedziera się przez żaluzje i przez moje powieki. Wstawaj! – prosi.
Noce latem są krótkie i właściwie jako takie nie zapadają. Są jakby jaśniejsze, widniejsze. Przez dwie, trzy godziny w środku nocy niebo ma ciemno szary kolor. Wczoraj zrobiłam zdjęcie nad lasem, chwilę przed północą. To małe światełko, to czyjeś okno.
A to dziś o 23.20 z okna mojego balkonu:
A Wy? Możecie spać w białe noce?
Ślub Madeleine
Dziś w rodzinie królewskiej wielka uroczystość: Król Szwecji wydaje swoją młodszą córkę za mąż. Wybrankiem Królewny Madeleine jest Christopher O’ Neill, Amerykanin. Chris nie jest księciem i nie zechciał nim zostać.
Ślub odbył się w Kościele Zamkowym na Starym Mieście a przyjęcie w pałacu królewskim Drottningholm. Trzy lata temu, gdy Królewna Victoria wychodziła za mąż, byłam blisko wydarzeń, stałam na placu zamkowym i udało mi się zobaczyć ją, gdy mijała nas w karecie – akurat odwróciła twarz w naszą stronę. Teraz jestem poza Sztokholmem, ale ślub Madeleine i Chrisa oglądałam w telewizji, a jakże! Ciekawa byłam sukni;-)
(Zdjęcie zrobiłam ekranowi telewizora).
Lubię takie podniosłe, królewskie ceremonie, lubię patrzeć na orszak gwardii królewskiej na koniach. To mi przypomina, że Szwecja to Królestwo.
Ślub był piękny, państwo młodzi są sobą zachwyceni, niech żyją długo i szczęśliwie!
Życie sielskie anielskie
Jestem zdecydowanie dziewczyną wielkomiejską. Bardzo lubię duże miasta a najbardziej stolice. Czuję się w nich jak ryba w wodzie, ale po dłuższym czasie zaczynam czuć zmęczenie wielkomiejskim pulsem i tęsknię do natury, ciszy i spokoju.
Czuję się szczęściarą, że mogę od czasu do czasu wyjechać za miasto i odpocząć od zgiełku, pędu i betonowej codzienności. Że mogę zamienić krzyk dzieci i huk pociągów na śpiew ptaków i szum wody.
Czuję się szczęściarą, że daleko, za Sztokholmem, wśród pól, łąk, lasów i jezior stoi domek, w którym spędzamy dłuższe weekendy, krótsze urlopy. Dom ten należy do firmy, w której pracuje mój mąż i który można wynająć na kilka dni. Marzymy o własnym takim domku, by móc częściej przyjeżdżać, bo odpoczynek za miastem jest dla nas niezwykle cenny.
Nie tylko dla nas. Szwedzi też uwielbiają odpoczywać z dala od miasta, większość ma takie domki, do których tęsknią całą długą zimę i do których jeżdżą tak często, jak tylko mogą. Dom może być bez wszelkich wygód, typu bieżąca ciepła woda, czy toaleta, ale koniecznie blisko natury.
Szwedzi kochają swoją piękną przyrodę i naturę (kto by nie kochał?) oraz spokój, jaki mają w dzikiej głuszy. Kochają życie sielskie anielskie. Mówią, że jadą på landet (za miasto), a życie sielskie anielskie to dla nich nic innego jak lantliv. Ja osobiście jestem czarem lantliv zachwycona.
Styl lantliv może się komuś wydać kiczem, bo jest mu bliski, ale jednak to typowy dla krajów skandynawskich styl, który jest słodki, pastelowy, trochę romantyczny, trochę antyczny;
wiejski, prosty i ciepły.
Słowo lantliv towarzyszy mi tutaj w Szwecji nieodłącznie, więc będę Was nim od czasu do czasu męczyć.
….
Jesteśmy tu, za miastem, cztery dni. Słońce jest dla nas łaskawe. Opala, rozpieszcza i produkuje hormony szczęścia. Ptaki śpiewają jak szalone. Późne śniadania, kawa na tarasie, książka na kocu, spacery nad jezioro, czasem wypad do pobliskiego Mariefred na zakupy, albo do Taxinge Slott na pyszne ciacho. Wieczorem blog, przy lampce czerwonego wina…
Jest pięknie, nic nie muszę, pogoda dopisuje. Idylla! Aż czuję wyrzuty sumienia, że jest mi tak dobrze.
Chłonę jednak po cichutku piękno tych dni i ładuję wyczerpane baterie.
6 czerwca – Narodowe Święto Szwecji
Dziś, 6 czerwca Szwecja obchodzi swoje święto narodowe (Nationaldagen).
6 czerwca 1523 roku Gustaw I Waza wstąpił na tron, więc data jest nieprzypadkowa. 6 czerwca to dzień wolny od pracy, a na świeżym powietrzu, w parkach, w Skansen; w mieście, za miastem, organizowane są koncerty, pikniki – mieszkańcy Szwecji świętują ten dzień.
My szczęśliwie jesteśmy daleko za miastem, gdzie wynajmujemy letni domek. Pogoda jak na zamówienie, czyste niebo, gorące słońce, nastroje wyśmienite, może nawet trochę podniosłe. Szczęśliwie też okazało się, że w niedalekim Mariefred będą obchody na rynku.
Pojechaliśmy więc. Kupiliśmy mini książeczkę ze słowami piosenek, które miały być zaśpiewane. Był chór, znani Szwedom wykonawcy, między innymi Magnus Bäcklund, Frida Wingren.
Usłyszałam nawet ukochane Du måste finnas, w wykonaniu Anette Belander.
Ta pieśń jest o imigrantce, która źle i obco czuje się jeszcze na nowej ziemi. Trafia do mnie tak mocno, że zawsze, zawsze wyciska ze mnie łzy.
Koncert był wyśmienity, piosenki tak letnie, melodyjne i wpadające w ucho, że rozkołysały na krzesłach nieśmiałą publiczność. (Trudno Szwedom wstać i tańczyć, ale śpiewać kochają!).
Ja zatańczyłam, a co!
Przy hymnie narodowym, Du gamla, du fria wzruszyłam się trochę, bo jakże inaczej. Wzruszyłam się, bo słowa hymnu są piękne , no i poczułam, że zaczynam kochać mój drugi kraj, Szwecję.
Przeprowadzka
Ten blog jest kontynuacją blogu Polka w Sztokholmie.
http://www.polkawsztokholmie.imigrantka.com/#home
Przeprowadziłam się na wordpress, bo czułam, że potrzebuję więcej miejsca i że potrzebuję dialogu z Wami, moi drodzy czytelnicy.
Mój wirtualny dziennik będzie teraz nosił tytuł Polka w Szwecji, ponieważ piszę nie tylko o życiu w Sztokholmie, ale i o życiu w Szwecji.
Fanpage Polki w Sztokholmie na Facebooku również zmieni nazwę na Polka w Szwecji ale to będę wciąż ta sama ja, Monika, imigrantka, Polka całym sercem, zapuszczająca korzenie w nową ziemię.
Najnowsze komentarze