Blog
Mall of Scandinavia
Dwunastego listopada otworzyli w mojej dzielnicy galerię handlową Mall of Scandinavia.
Piszę o tym, ponieważ w Sztokholmie to duże wydarzenie i sama galeria jest podobno największą galerią handlową w całej Skandynawii, a ponadto ja i mój mąż osobiście cierpieliśmy przez cały długi, (stanowczo za długi), okres budowy tego molocha. Do mieszkania wdzierał się uparcie biały pył, hałasy irytowały, a bezustanne głoszenie, że wkrótce otwarcie irytowało nas jeszcze bardziej.
Na szumną i uroczystą inaugurację poszliśmy, ale tłumy przed galerią nas przeraziły i wróciliśmy do domu, obserwując potem fajerwerki nad galerią w momencie otwarcia. Potem nie było jakoś czasu i potrzeby, ale dzisiaj w końcu poszłam to „cudo” handlowe obejrzeć i ja.
Faktycznie, imponujące.
Galeria jest ogroooomna, butików, kawiarń i restauracji w niej bez liku, wszystko na najlepszym poziomie, aż prosi: wejdź, spróbuj, skosztuj, kup! Kup! Kup!
Ha ha! Kusi, ale na szczęście nie mnie! Mam przysłowiowego węża w kieszeni i rzadko coś mnie pokusi o kupienie sobie nowego ciucha czy lakieru do paznokci. Mój mąż mówi, że przesadzam, ale co ja zrobię? Patrzę na te wszystkie markowe cudowności i mogę spokojnie za pewnym mądrym człowiekiem, Sokratesem powtórzyć: „Zdumiewająca jest ilość rzeczy, bez których potrafię się obejść.”
Cieszę się tylko, że mają tu Inglota!
Ale żeby nie było, że z Mall of Scandinavia wyszłam z pustymi rękami, kupiłam sobie jeden sweterek oraz kalendarz, w końcu zima i nowy rok w drodze…
Fika w ogrodzie Rosendal
Jak ja uwielbiam, gdy ktoś, kto wpadł do Sztokholmu na chwilę, turystycznie, lub kto mieszka tu od niedawna, zaprowadzi mnie w miejsce, którego nie znałam!
Wczoraj moja koleżanka Asia pokazała mi miejsce, w którym się zakochałam i do którego będę wracać, a mianowicie Ogród Rosendal (Rosendals Trädgård).
Właściwie znałam to miejsce, bo latem, przy okazji długiej wycieczki rowerowej widzieliśmy pałac Rosendals slott oraz usiany pomnikami wielki ogród.
Jednak tego niezwykle inspirującego i sielskiego miejsca, w którym można usiąść na fikę i zrobić kwietne zakupy, nie znałam.
Znany z dopieszczonych ekologicznie upraw, z doskonałych wypieków i smacznych dań (wszystko z tego ogrodu), z organicznej (pysznej, zapewniam!) kawy, z szerokiego asortymentu ogrodniczego oraz handlu detalicznego Ogród Rosendal przyciąga tłumy ludzi.
W kolejce stałyśmy długo, co rusz potrącane przez ludzi, którzy zapomnieli słowa przepraszam, ale gdy dostałyśmy wreszcie w posiadanie marchewkowy placek i kawę byłyśmy pełne szczęścia.
Nasza fika w tym miejscu miała dodatkowy urok, dzięki słońcu, które wpadało przez okna szklarni, w której zmuszone byłyśmy usiąść z powodu braku miejsca w głównej kawiarni. Słowa FIKA nie trzeba Wam chyba objaśniać, wszyscy na pewno wiedzą, że to najważniejsze słowo w Szwecji.
Po kawie i boskim cieście Asia zaprowadziła mnie do kwiaciarni, pełnej już cebulek amarylisów, świątecznych ozdób i pulsującej bożonarodzeniowym klimatem.
Miejsce to jest naprawdę inspirujące i jeśli ktoś lubi piękne rzeczy, na pewno wpadnie w zachwyt. Kwiaty i ozdoby nie są zbyt drogie, a dla szczęśliwców posiadających własny ogród Rosendals Trädgård jest punktem obowiązkowym do częstego odwiedzania.
Za szklarniami, kawiarnią i kwiaciarnią jest mały sklepik z m.in. wyrobami z pól i ogrodów Rosendal.
Kupić i posmakować tu można jedno z najlepszych wypieków w Sztokholmie.
Za ogrodem znajduje się oranżeria, ale…
… na nią zabrakło nam czasu, ponieważ śpieszyłyśmy się na uroczyste włączenie świątecznego oświetlenia w mieście. Robi się już naprawdę świątecznie, do Bożego Narodzenia został właściwie nieco ponad miesiąc!
PS. Do Ogrodu Rosendal dojechać można z centrum miasta tramwajem nr 7, w kierunku Djurgården, wysiąść na przystanku Waldemarsudde, przejść przez ulicę w lewą stronę i dojść 10 minut pieszo.
Listopad zaklęty w broszce
Próbuję się przekonać, że lubię listopad.
Zobaczyć, że jest tak samo piękny, jak chociażby czerwiec. Piękny, ale inaczej, bardziej melancholijnie, ze spojrzeniem w głąb siebie; piękny chłodniej, szarzej, niepokojąco. Uczę się ciągle zamiast przeklinać to, czego nie lubię, znajdować w tym dobre i miłe strony. Być tu i teraz, (mindfulness się kłania!), delektować się każdym dniem, nawet tym listopadowym.
Dzięki temu, coraz częściej, wydaje mi się, że listopad jest jednak piękny, a ku potwierdzeniu sprawiłam sobie listopadową broszkę. Chmurkę z ciężkimi kroplami deszczu.
Broszkę swoimi zwinnymi i utalentowanymi dłońmi wykonała dla mnie na zamówienie Kasia, znana jako NURRGULA. Potraktowałam to śliczne rękodzieło jako symboliczny upominek z okazji trzecich już urodzin mojego bloga. Kasię odkryłam niedawno i chyba zostanę stałą klientką, bo jej biżuteria przypadła mi do gustu. Może i Wam coś wpadnie w oko i skradnie serce?*
*nie jest to post sponsorowany, ja za broszkę zapłaciłam, a Kasia nie prosiła o promocję.
Spacer nad kanałem
Dziś wypadł mi nieplanowany dzień wolny.
Ucieszyłam się, że będę miała czas porobić zaległe rzeczy w domu, ale piękna pogoda i słońce szybko wyciągnęły mnie na spacer. Tym bardziej, że nie mogłam pozbierać jakoś myśli, dołek mnie listopadowy zaczynał dopadać…
Na ów spacer pojechałam nad Djurgårdsbrunnkanalen.
To jedno z najpiękniejszych tras spacerowych w Sztokholmie, miejsce, które odwiedzam rzadko, ale zawsze jestem zachwycona bez względu na porę roku. Niewątpliwy urok tego kanału opisywany jest w wielu przewodnikach, choć nigdy nie widziałam tu tłumów turystów (turyści raczej oglądają go ze statku Stockholm sightseeing), wręcz przeciwnie, tutaj można znaleźć spokój i podczas spaceru wzdłuż wody odpocząć od hałaśliwego i męczącego tętna miasta.
Widoki są przepiękne! Ta wstęga wody, w której przeglądają się dęby i klony ciągnie się około kilometra. Na końcu kanału widzimy mały most, po którym przechodzimy na drugą stronę i skręcamy w lewo, żeby móc dojść do Blockhusudden.
Teraz będziemy mieć wodę po lewej stronie.
Na skraju wyspy stoi kawiarnia, w której można się posilić i odpocząć, jeśli chce się pójść dalej i obejść wyspę Djurgården, ale na to trzeba raczej więcej czasu i cieplejszego, najlepiej letniego dnia. Za kawiarnią jest przystanek autobusowy (B) i jeśli wrażeń wystarczy, albo czasu mało, można wsiąść w autobus powrotny do centrum.
Dojechać do kanału można autobusem 69, spod stacji kolejowej centralnej Centralen (przystanek naprzeciwko City Terminalen) i wysiąść na przystanku Djurgårdsbrunn (A). Przejść przez ulicę i iść wzdłuż kanału, a na jego końcu przejść przez most na drugą stronę i iść dalej, jak pokazuje czerwona linia.
Na niedzielny spacer z rodziną, ukochanym/ną czy samotnie, tak jak ja, ta trasa jest wprost wymarzona. Gorąco polecam!
Gdybym była Bogiem…
Dziś przypada 108. rocznica urodzin Astrid Lindgren.
Chciałam opowiedzieć Wam historię związaną z jej córką, ale w związku z tymi przerażającymi wydarzeniami w Paryżu, przychodzi mi tylko na myśl jej wiersz. Przychodzi mi on na myśl ZAWSZE wtedy, gdy dzieją się nieszczęścia, których nie ogarniam i w które aż trudno uwierzyć.
Gdybym była Bogiem
płakałabym nad ludźmi
których stworzyłam
na swoje podobieństwo.
Jakżebym płakała nad ich złem
i podłością
i okrucieństwem
i głupotą
i ich nieszczęsną dobrocią
i bezradną rozpaczą i smutkiem.
I jakże bym płakała
nad każdym przedśmiertnym krzykiem
i cała krwią, która płynie nadaremnie
tak strasznie nadaremnie
i nad głodem
i beznadzieją
i nędzą
i wszystkimi szalonymi mękami
i samotną śmiercią
i nad torturowanymi,
którzy krzyczą i krzyczą
i nad torturującymi jeszcze bardziej.
I nad wszystkimi dziećmi
wszystkimi wszystkimi dziećmi
nad nimi płakałabym najbardziej.
Tak, gdybym była Bogiem
to płakałabym nad nimi gorzko,
bo nie myślałam, że będzie im
tak jak jest.
Rzekami rzekami bym płakała
żeby mogli się potopić
w moich łez wielkiej wodzie
wszyscy biedni ludzie
i wreszcie
nastałby spokój.
<3
Co to jest szczęście?
Końcówka roku, szczególnie listopad ma to do siebie, że sprzyja refleksji.
W każdym razie ja tak mam. W listopadzie trudno znaleźć powody do radości, bo mało co cieszy oczy. Jest to dla mnie czas narastającej ciemności, co mnie dołuje i odbiera radość życia.
Dzisiaj na spacerze, w tę słoneczną i niebywale, jak na szwedzki listopad ciepłą niedzielę poczułam się szczęśliwa. Jak latem, gdy czuć się szczęśliwą jest bardzo łatwo. A gdy pojęłam, dlaczego znów poczułam się szczęśliwa, prawie pofrunęłam nad ziemią z radości.
Słońce, przestrzeń, otwarte niebo nade mną dało mi do zrozumienia, że szczęście to stan umysłu, a nie warunki zewnętrzne! Widok przybranego jesienią traktu i świadomość, że ja ten trakt o własnych nogach przemierzam; błękit nieba ubrany w firanki z gałęzi i bursztynowych liści i świadomość, że ja mam oczy, które to widzą; kładąca się powoli do snu przyroda i świadomość, że za kilka miesięcy zobaczę, jak ona się powoli z tego snu budzi…
Świadomość, że żyję i że mam życie przed sobą z całym jego dobrodziejstwem i całą jego niedoskonałością. To daje mi poczucie, że jestem szczęśliwą osobą. Że poruszam się o własnych siłach i że mam zmysły. Że nasz świat jest piękny i że ja dostałam bilet wstępu do tego świata. Świadomość, że jestem tu i chciałabym być jak najdłużej.
Tak, życie jest szczęściem.
Jesień w Sztokholmie
Na początku chciałabym wszystkim podziękować za tę lawinę ciekawych i cennych komentarzy pod ostatnim wpisem.
Przykro trochę, że znów polało się, zarówno na mnie, jak i na Was nawzajem, trochę żółci i hejtu (komentarzy poniżej krytyki nie wpuściłam, ale to, co w nich zobaczyłam, już nie „odzobaczę”).
Ale ja już zapominam o niedogodnościach i idę dalej.
W biegu i karuzeli codziennych spraw staram się spojrzeć na tę kończącą się w spektakularnym stylu jesień. A pogoda nas tej jesieni naprawdę rozpieszczała i oczarowywała. Nie mogłam się napatrzeć, gdy po długiej chorobie cały weekend spędziliśmy na nadrabianiu zaległości w jesiennych spacerach i delektowaniu się jesiennymi barwami. Przy okazji, zupełnie niechcący odkryliśmy nieznane nam miejsca…
Dużo słońca, przyzwoite ciepło i bezdeszczowe dni to cechy nietypowe dla szwedzkiego października. Zdążyliśmy zobaczyć jesień w jej najpiękniejszym rozkwicie, nacieszyć się nią, zanim drzewa lada chwila staną się nagie i smutne.
Taki jest (był) Sztokholm w złotej szacie…
***
***
***
***
***
***
***
***
***
Teraz już pierwsze przymrozki, poranny szron na trawnikach, czuć, że zima jest blisko. Właśnie zaczyna się listopad, jeden z dwóch najbardziej nielubianych przeze mnie miesięcy. Ale, tak jak i we wszystkim innym, także i w listopadzie znajduję coś pozytywnego i pięknego.
Melancholię i zadumę nad przemijającym życiem.
Spacery wśród zmarłych i wspominanie tych, których kochałam i których już tu na ziemi nie ma.
Spływający po szybie płacz deszczu.
Ciepło i blask świec w domowym zaciszu…
Życzę Wam pięknego listopada, trzymajmy się!
<3
Rzeczy w Szwecji, do których się nigdy nie przyzwyczaję
W ramach kolejnego projektu Klubu Polki na Obczyźnie przyszło mi napisać, co w kraju mojej imigracji mi przeszkadza i do czego nie mogę się przyzwyczaić.
Do tej pory pisałam dobrze o Szwecji, a skargi na to, co mnie w tym kraju uwiera, pozostawiałam dla siebie. Chcę, by mój blog był lekturą przyjemną i zabierającą czytelnika w wymarzony nieco świat, ale żeby nie było, że płynę sobie tak przez to życie z wiecznym uśmiechem zadowolenia na ustach, postanowiłam i ja przyłączyć do jesiennego projektu.
Do czego nie mogę się przyzwyczaić w Szwecji *
Po sześciu latach życia w Szwecji wiele rzeczy stało się dla mnie normalnych i zwykłych. Zasymilowałam się w miarę lekko i szybko, ale wciąż są sprawy, które mnie przygnębiają, choć podejrzewam, że to kwestia mojego własnego sumienia.
Edukacja i wychowanie przedszkolne
Zacznę od szkolnictwa, bo pracuję w przedszkolu i trochę na te tematy wiem. Uważam, że dzieciaki są ZA MAŁO edukowane i zbyt wiele czasu daje się im na swobodną, często do niczego nieprowadzącą, zabawę. Inna rzecz, która mnie wręcz boli, to to, że nie winduje się tu dzieci szczególnie utalentowanych. Moje próby na skierowanie uwagi i zajęcie się szczególnie uzdolnioną plastycznie dziewczynką spełzły na niczym, co bardzo opłakałam. Prawo szwedzkie mówi, że wszyscy mają być równi, ale w praktyce wygląda to tak, że dużą pomoc ofiaruje się dzieciom z kłopotami w nauce (co jest bardzo fajne, mądre i pożyteczne), ale za to z dziećmi wybitnymi szkoła nie robi nic.
Bezmyślność
Właściwie drobiazg. Niby Szwedzi wynalazczym narodem są, ale często mam wrażenie, że nie myślą. Płynie taki strumień ludzi chodnikiem, ale żaden NIE USTĄPI drogi idącemu z naprzeciwka, trzeba zejść na ulicę. Ludzie stoją czasem tak w grupie gdzieś, na stacji, w przejściu, czy korytarzu i blokują innym drogę. Kładą torby na siedzeniach obok, nie myśląc, że może nad nimi stoi ktoś i marzy o tym, żeby usiąść.
Prostactwo
A już po prostu NIENAWIDZĘ, gdy ktoś, w pociągu kładzie buty na siedzeniu na przeciwko! Krew się we mnie gotuje, gdy widzę to karczemne zachowanie. Inna rzecz, do której się nie przyzwyczaję, są zostawione pod siedzeniami torby po fast foodach i puszki. Czasem wsiadam do pociągu i widzę, że czeka mnie podróż wśród rozrzuconych wszędzie gazet, kubków po kawie, opakowań po słodyczach, po prostu podróż w morzu śmieci. Każdy pociąg jest sprzątany na końcowej stacji, ale już w połowie drogi powrotnej wygląda jak po imprezie. I pomyśleć, że to cywilizowany kraj!
Zdjęcie to zrobiłam w czystym jeszcze pociągu na pierwszej stacji.
Brak dżentelmenów
Brakuje mi tego, co miałam w Polsce, gdzie mężczyźni są dżentelmenami w stosunku do kobiet. Otwierają przez nimi drzwi, poniosą ciężką torbę. Tutaj kobieta nie jest tą „słabą” płcią, którą trzeba potraktować z szacunkiem, ulżyć jej, otoczyć elementarną TROSKĄ. Raz zapytałam kolegę na uczelni, dlaczego nie pomoże swojej, ulubionej zresztą, koleżance nieść ciężką torbę. Odparł, że to jej torba, a nie jego. Tu kobieta jest równa mężczyźnie i równie dobrze ona może wnieść wózek z dzieckiem po schodach lub nieść ciężkie zakupy, dlaczego on, mężczyzna ma to robić za nią?
Żebractwo
Choć żal mi tych ludzi i już mi nie nastarcza pieniędzy, żeby rzucić każdemu, zaczynam się bezsilnie irytować, bo widzę, że żebraków jest coraz więcej i coraz nachalniejsi się stają. Potrafią nawet wejść do ogródka restauracyjnego i trząść kubeczkiem z monetami nad uchem klienta wciągającego smakowitą woń właśnie podanego obiadu. KAŻDY kurs metrem czy pociągiem to minimum jedna osoba (najczęściej wiele, w różnych odstępach), która idzie i prosi o datki. Żebrzący są pod każdym sklepem, na każdej stacji, mam wrażenie, że są dosłownie wszędzie, (ostatnio spotkałam ich w miejskiej bibliotece, odrywali ludzi od książek).
Ciemności
Pory roku w Szwecji dzielę na JASNĄ oraz CIEMNĄ. Dziś właśnie nadejdzie ta ciemna, bo przestawiamy zegary na czas zimowy. Nadejdzie to, do czego chyba nikt się nie przyzwyczai – ciemności i szaroburości. Wygląda to tak, że człowiek ten krótki, jasny odcinek dnia, spędza w pracy, natomiast, kiedy do niej idzie, lub z niej wraca, jest ciemno. Zupełna ciemność już o czwartej po południu może naprawdę wystawić człowieka na ciężką próbę. Dlatego wiele przedsiębiorstw zaleca wyjście z pracy na mały spacer w południe. Ja, mimo, że codziennie jestem z dziećmi na dworze, nie mogę wciąż zaakceptować tej ciemnej pory roku.
Rozpędziłam się w tym narzekaniu! Ale tym ciemnym akcentem zakończę moje utyskiwanie a Was zapraszam do poczytania, co uprzykrza życie Polce żyjącej w Aoście, a jutro zajrzyjcie do Polki mieszkającej w Meksyku. Polecam lekturę całego jesiennego projektu, bardzo ciekawe rzeczy piszą klubowiczki o krajach, do których wyemigrowały.
PS. Jako, że od każdej reguły są wyjątki, spotkałam prawdziwego Szweda dżentelmena, są przedszkola, gdzie dzieci mają mnóstwo zajęć, są ludzie, którzy myślą o innych, a ja podczas ciemnej pory roku miewam wyśmienity nastrój, więc nie jest do końca beznadziejnie.
Projekt zadedykowany jest akcji Przemka Skokowskiego Autostopem dla Hospicjum. Przemek to charyzmatyczny chłopak o złotym sercu, który wyruszył w podróż autostopem z Gdańska na Antarktydę. Celem tej podróży jest zbiórka pieniędzy na Fundusz Dzieci Osieroconych oraz na rzecz Domowego Hospicjum dla dzieci w Gdańsku. Więcej o akcji przeczytacie na stronie Się pomaga, na której można też bezpiecznie przekazać dowolną kwotę. Zachęcam Was gorąco do wsparcia akcji.
* Moje skargi przykładam do Sztokholmu, nie tylko dla tego, że tutaj właśnie mieszkam, ale i dlatego, że jest to stolica, miasto ogromne, mieniące się różnymi kulturami, społeczeństwo jest bardziej zabiegane i obce sobie nawzajem. Poza Sztokholmem, i w innych miastach, na wsiach, żyje się zupełnie inaczej, bo i ludzie są inni.
O tym też kiedyś napiszę.
Sztuka odpoczywania
Mija tydzień, jak uziemiona chorobą siedzę w domu.
Zaczęło się w zeszły piątek, gorączką, ale gdy po dwóch dniach poczułam się lepiej, to wzięłam się za robotę (kobieta ma zawsze coś do zrobienia w domu), a to zmywanie, a to wyskok na miasto na zakupy, a to ślęczenie nad biurkiem… …. I choroba wróciła ze zdwojoną siłą dokładając mi do gorączki męczący kaszel.
Mąż robił wszystko, bym nie chodziła po domu. Oczywiście dużo leżałam połykając książkę za książką, czytając zaległą prasę i przeglądając internet w telefonie. Ale świadomość, że moje leżenie doprowadza dom do stanu godnego pożałowania (tym bardziej, że koty tłukąc się ze sobą zostawiają po sobie niepojęte ilości kociej sierści) sprawiała, że od czasu do czasu niepostrzeżenie, korzystając z nieobecności męża albo odkurzyłam mieszkanie, albo zrobiłam pranie, co kończyło się pogorszeniem mojego (i mężowskiego) samopoczucia.
Bo ja mam nieodparte uczucie, że MUSZĘ coś zrobić, że jeszcze to i to jest do zrobienia i że to coś nie może czekać. Moja wybujała ambicja i przesadna pracowitość ciągną mnie za poły swetra i nie dają posiedzieć. Siedząc (czy o zgrozo leżąc) i czytając w nieskończoność książkę mam ogromne wyrzuty sumienia, że marnuję czas. Ponadto denerwuję się widząc piękną pogodę za oknem, że ja nie mogę wyjść z domu. Myślę o tych wszystkich chorych przykutych do łóżek w domach i szpitalach. Mam za dużo czasu na myślenie i zaczynam wariować z braku sił do pracy…
Ten weekend miał być wspaniały. Spędzony z przyjaciółmi w ich domu z kominkiem, za miastem. Miały być spacery nad jezioro i wspólne grilowanie. Zamiast tego był wciąż kaszel, ból w mięśniach i oglądanie świata za oknem.
A to tylko dlatego, że nie daję sobie szansy dojść do zdrowia.
…
Wczoraj przeniosłam się z sypialni do pokoju dziennego, zapaliłam świeczki, przykryłam się zrobionym na drutach pledem, wzięłam książkę i zaczęłam czytać. Zrobił się taki nastrój, że poczułam przez chwilę, jakby się zatrzymał czas, a trwająca właśnie chwila otuliła mnie ciepłym, miękkim ramieniem. Zrobiło mi się tak błogo i chciałam, żeby ta chwila trwała jeszcze długo. Z tej cichej błogości wyrwał mnie przestrach, że ja nic nie robię.
I wtedy dotarło do mnie, że ja… nie umiem wypoczywać!
Nie umiem tak bezpardonowo, egoistycznie usiąść i zanurzyć się bezczynnie w płynącym czasie. Delektować się nicnierobieniem i być jeszcze z tego powodu szczęśliwym. Usłyszeć własne myśli i marzenia. Trwać i być. Tu i teraz.
Okazuje się, że wypoczywać trzeba umieć i ja się muszę tego nauczyć. O nauki poproszę moją przyjaciółkę, Kasię, którą, równie wielki jak mój, perfekcjonizm doprowadził kiedyś do wypalenia. Kasia wraca do siebie, ale w międzyczasie nauczyła się medytować, odpoczywać, uprawia jogę, za co ją osobiście szczerze podziwiam.
Może uda mi się zwolnić nieco tempo?
A jutro do pracy. Po przerwie aż się boję. Mam tylko nadzieję, że NIE rozpędzę się znowu i że jeszcze zdążę się nacieszyć jesienią, zanim spadnie pierwszy śnieg….
Niepokoję się…
To niepokojące, że o szczegółach tego, co się dzieje w kraju, w którym mieszkam, zmuszona jestem dowiadywać się z zagranicznej prasy.
Wprawdzie wspomniano ze spuszczonymi oczami w szwedzkiej telewizji o zabiciu dwóch osób w IKEI (sic!), ale o prawdziwych reakcjach ludzi i o całej otoczce tego, co się teraz w Szwecji dzieje, doczytać muszę w polskiej i angielskiej prasie.
Powinnam zacząć od tego, że żyjąc tutaj, w pięknym Sztokholmie, a właściwie w bezpiecznej i spokojnej dzielnicy Solna, nie widzę naocznie codziennego napływu tysięcy zdesperowanych uchodźców. W centrum miasta zawsze był tłok, barwna mieszanka ludzi z całego świata. Nie widzę jednak tych wszystkich kłębiących się po opuszczonych więzieniach, schroniskach i barakach azylantów. Na „oko” wydawać by się mogło, że nic się nie zmieniło. Ale z tego, co wiem, do Szwecji przypływa codziennie ponad tysiąc osób i państwo szwedzkie robi wszystko, by tym ludziom, wszystkim bez wyjątku, pomóc.
W telewizji i prasie spokojnie i optymistycznie, jak gdyby nigdy nic. Od czasu do czasu docierają do mnie pojedyncze informacje o kradzieżach, gwałtach, zabójstwach, zamieszkach. Raz udało mi się zobaczyć smutny i przerażający reportaż o dużej grupie EU emigrantów, którzy bezprawnie zajęli prywatną posiadłość i ani myśleli ją opuścić. To wywołało u mnie straszny niepokój. Tym bardziej, że ani lokalni politycy, ani policja nie potrafili znaleźć rozwiązania tej sytuacji. Innymi słowy, naruszone zostało podstawowe prawo do własności prywatnej. Czy można czuć się bezpiecznie w kraju, w którym na twoją prywatną posiadłość mogą wkroczyć obcy ludzie, rozbić swoje namioty, a ty nie będziesz w stanie ich się pozbyć?
Pytacie mnie w listach, czy to wszystko prawda, i czy w Szwecji jest bezpiecznie. Dużo i szczerze pisze się i mówi o tych sprawach właśnie w Polsce, stąd ten w Was niepokój. Moi rodzice też się napatrzyli w telewizji, naczytali w prasie i mówią, że boją się do mnie, do Szwecji przyjechać.
Może i to wszystko wyolbrzymione jest, rozdmuchane, bo oczywiście o tym, co trudne mówić można bez końca. Ja osobiście mam bardzo mieszane myśli. Z jednej strony, uważam, że to jest piękne, że Szwecja chce pomagać i dzieli się swym narodowym dobytkiem z potrzebującymi; z drugiej zaś, że ta chęć pomocy przerośnie wkrótce możliwości i pomaganie odbywać się będzie kosztem społeczeństwa szwedzkiego. Społeczeństwo już zaczyna odczuwać napływ nowych imigrantów. Zaczyna brakować pracy, od dawna brakuje mieszkań, pogarsza się status szpitali, spada poczucie bezpieczeństwa.
Ja też przestaję się TUTAJ czuć bezpiecznie. I nie chodzi tylko o to, że boję się pojechać do IKEI, żeby nie zostać potraktowaną ikeowskim nożem, czy chodzenia po mieście po zmroku, ale ogólnie, boję się o przyszłość w Szwecji. Czy zawsze będę miała pracę? Czy będę miała gdzie mieszkać? Nie mam pewności.
Nie tylko ja się niepokoję. Niepokoją się też mieszkańcy Szwecji, którzy powoli zaczynają dostrzegać rozmiar problemu.
Czasami ktoś zarzuci mi, że ja się tą Szwecją tak zachwycam i że jestem naiwna i nie wiem, co się w Szwecji dzieje. Wiem. Nie wypowiadam się na tematy polityki i jestem ostrożna w głoszeniu osądów. Poza tym, na szczęście widzę jeszcze mnóstwo dobrego w tym kraju, widzę jego piękną przyrodę, architekturę, tradycje, optymizm… Tym chcę się z Wami dzielić i tego trzymać.
Mimo wszystko, mam nadzieję, że sytuacja w Szwecji się ustabilizuje i będę mogła ponownie patrzeć ufnie w przyszłość.
Najnowsze komentarze