Kategoria: Polka w Szwecji

D jak dom

Na emigracji pojęcie DOM nabiera szczególnego znaczenia.

Nie tylko w sensie symbolicznym, jako gniazdo, w którym człowiek czuje się jak u siebie, ale i zupełnie przyziemnym, w sensie przysłowiowego dachu nad głową i czterech kątów. Na początku jest zagubienie, (mówię subiektywnie), bo niby znalazło się nowy „dom”, ale jadąc do Polski, czuje się jeszcze pod skórą, że jedzie się „do domu”.  A po pewnym czasie wracając z Polski, do Szwecji (czy jakiegokolwiek innego kraju swojej emigracji) czuje się, że wraca się „do domu”.

To zagubienie nie jest jeszcze takie kłopotliwe, może nawet być przyjemne, ale problemem jest zazwyczaj znalezienie tych czterech kątów, do których się wraca. Szczęściarzem jest ten, który znalazł mieszkanie do wynajęcia, za normalne pieniądze i jeszcze mógł się w nim zameldować. Tym bardziej, że obecnie sytuacja mieszkaniowa w Sztokholmie jest wręcz tragiczna. Zwykle początki to ciasny, brzydki pokój, dzielony z paroma innymi, nierzadko obcymi osobami, w kiepskich warunkach i za horrendalną cenę.

mh

A i znalezienie takiego lokum to czasami powód do radości.

Słyszałam o przypadkach oszustw na tym drażliwym polu, o pięknie brzmiących ogłoszeniach bez pokrycia. O wpłaconych zaliczkach i kluczach, które nie pasują do żadnego mieszkania. O twarzach zwróconych do ściany w potrzebie odrobiny odosobnienia i prywatności. O niezliczonych przeprowadzkach i braku poczucia bezpieczeństwa w okolicy. Te historie mówią mi, że znalezienie wygodnego mieszkania, w dobrym rejonie, z możliwością zameldowania to wielki fart i szczęście.

O hierarchii dzielnicowej nie będę się rozpisywać, bo tak jest w każdym kraju, że pewne dzielnice są lepiej „postrzegane” przez innych, np. przez potencjalnych pracodawców czy nowych znajomych.

Polacy w Szwecji szukają mieszkania lub pokoju najczęściej przez stronę Polonia info. Trzeba przyznać, że to najlepsza i najbardziej godna zaufania strona, która daje możliwość szerokiego wyboru w szukaniu lokum.

Polecam wszystkim, którzy mają już szwedzki numer personalny zapisać się do kolejki mieszkaniowej w Bostadsformedlingen. Niestety personalny numer tymczasowy (samordningsnummer) nie wystarczy. Płaci się regularnie niewielką w sumie kwotę, około 250 kr, a po kilku latach można dostać całkiem przyzwoitą emkę. Im dłużej się stoi w kolejce, tym większe szanse i lepsze mieszkanie.

Wiem, że wszyscy początkujący emigranci borykają się z kwestią mieszkaniową mając na głowie masę problemów i piętrzących się trudności. Na tym etapie wielu poddaje się, nie dając sobie z tym wszystkim rady i zdarza się, że wraca do kraju. Żeby dodać optymizmu i pocieszyć, powiem, że jeśli ktoś jest cierpliwy i wytrwały, oraz dąży twardo do celu, osiąga w końcu tę wyczekaną stabilizację i spełnia marzenie o swoim własnym domu.

Czego oczywiście wszystkim z całego serca życzę.

PS. Zajrzyjmy jeszcze do innej blogerki, tym razem Karolina z Francji i D jak Determinacja.

C jak cierpienie

Początki emigracji to niełatwy czas.

Nie tylko dlatego, że wszystko jest nowe i obce, ale przede wszystkim dlatego, że tęskni się za krajem ojczystym. Za tymi, których się zostawiło, za rodziną i przyjaciółmi, za znajomymi uliczkami, smakiem ulubionych potraw oraz za brzmieniem języka, który rozumiemy. Tęskni się i cierpi. Zwykle cierpienie to trwa około trzech lat (w zależności od wrażliwości), płacze się wtedy do poduszki i wspomina. Zanim zapuści się korzenie w nową ziemię, stoi się „okrakiem” w dwóch domach. Nie należy się jeszcze tu, do nowego kraju, ani już tam, do ojczystego. I obojętnie, jak piękne widoki roztacza przed nami nowa ojczyzna, człowiek czuje się źle.

IMG_4566

Po pewnym czasie przechodzi, można odetchnąć i zacząć czuć się jak u siebie. Wysłuchałam wiele opowieści tutaj i przeczytałam mnóstwo listów od Was, i widzę, że zwykle cierpienie to trwa dwa, trzy lata. Ja sama, mimo, że Szwecja mnie zachwycała, płakałam pierwsze trzy lata, potem przeszło, jak ręką odjął. A miałam przecież bardzo wygodnie, przyjechałam do męża, który wszystko mi zapewnił i który otoczył mnie troską i miłością. Zaś wielu ma naprawdę ciężko, mnóstwo Polaków musi borykać się z nowymi przeszkodami samodzielnie, niejedna para jest rozdzielona, co potęguje to cierpienie na nowej ziemi.

Obojętnie dokąd i kiedy się wyemigruje, trzeba uzbroić się w cierpliwość i przecierpieć ten pierwszy trudny okres. Nie ma na to złotego środka, który przyśpieszy adaptację, ten czas trzeba po prostu przeżyć.

Potem jest już tylko lepiej.

Z cyklu Alfabet emigracji, na literkę C pisała inna Polka ze Sztokholmu, Gabi, tym razem o… czekoladzie.

To tak na osłodę.

B jak brak

Chociaż mieszkam tu już ponad sześć lat, wciąż jeszcze istnieje parę polskich rzeczy, których brak odczuwam.

Odczuwam może nie boleśnie, ale jednak.

Na sam przód wysuwa mi się myśl o malutkich sklepikach typu warzywniak czy wędliniarski. Po prostu małe sklepiki spożywcze, które są o dwa, może trzy kroki od domu i do których można w kapciach wyskoczyć po przysłowiową śmietanę do zupy. Drobny, kameralny handel to nie tylko łatwy i szybki zakup potrzebnego produktu, ale i życzliwość sprzedawców, którzy znają Cię od dawna i zawsze zapytają, jak się ma Twój pies czy jak poszła synowi matura. Życzliwość prawdziwa, nie udawana, połączona z ciepłem kontaktów międzyludzkich.

IMG_4104

Brak mi też małych straganów, na których są warzywa „prosto od rolnika”, pewnych i nietkniętych chemią. W Szwecji ogórki smakują jak woda, maliny jak papier, a pomidory pachną jak… mydło. Smaki to kolejna rzecz, za którą tęsknię. Pamięć smaku owoców i warzyw, smaku dobrej polskiej szynki, wiśniowych jogurtów Jogobella, pączków i wedlowskiej czekolady płynie w moich żyłach do dziś.

IMG_8448

Tęsknię też za życzliwością Polaków, o czym już zdążyłam wspomnieć.

Za sąsiedzkim zainteresowaniem oraz za ogólnym, przyjacielskim nastawieniem ludzi. Tutaj (w każdym razie tutaj w Sztokholmie) ludzie są zimni, a tego, że nie obchodzi ich, co u ciebie słychać, nawet nie próbują ukryć. Koleżanka po pracy staje się obcą osobą, nawet jak jedziecie tym samym pociągiem do domu, a sąsiad nie chce wiedzieć, co się u Ciebie dzieje. Za mało uśmiechów na ulicy, nikt nikogo nie zagada, życzliwości też nie raczej uświadczysz, nikt ci nie ustąpi miejsca w tramwaju… Smutne.

IMG_6021

Brakuje mi polskiej literatury i filmów. Już wypadłam z torów i nie wiem, co się teraz czyta w Polsce i który aktor jest na topie. Sprowadzam sobie książki polskie hurtem, ale że stosunkowo szybko czytam, zapasy się szybko kończą. Pozostając w temacie, nie będę sobą, jak nie wspomnę, że brak mi … języka polskiego. Uświadamiam to sobie jak znajdę się w większym gronie Polaków (np. w teatrze czy chociażby w polskim sklepie). Wtedy aż się delektuję tą polszczyzną!

IMG_0522

Brakuje mi też tutaj polskich, grzecznych dzieci. Praca z polskimi dziećmi w polskim przedszkolu była, w porównaniu z pracą w szwedzkim – prawdziwą przyjemnością! Przede wszystkim dlatego, że polskie dzieci są „usłuchane” i grzeczne, a nauczyciel ma status i autorytet. Odczuwam też brak tradycyjnego nauczania, takiego z mnogością różnych zajęć, teatrzyków i prac plastycznych, jasełek i świętowania Dnia Babci i Dziadka… Tutaj w głównej mierze spędzamy czas na dworze, a dzieci mają ostatnie słowo i robią co chcą.

wycieczka 012

W czasie świąt – Wielkanocy i Bożego Narodzenia – brakuje mi tego prawdziwie oddanego religijnego świętowania, kolęd, palm wielkanocnych i uroku mszy świętych. Święta w Polsce spędzam rzadko, a tutaj wygląda to tak dalece inaczej, że okres świąteczny to dla mnie czas ogromnej melancholii, wspomnień, łez i tęsknoty. Brakuje mi tutaj Dnia Nauczyciela, a nieobecność w szwedzkim kalendarzu Dnia Babci i Dziadka uważam za wielki ubytek.

Bardzo, okropnie wręcz brakuje mi Warszawy! Ciągle za nią tęsknię! Ech, znów ta łza.

IMG_0763

Koniec tego rozpamiętywania na dziś.

Oprócz mnie, Alfabet Emigracji prowadzą także inne blogerki, z różnych stron świata, m.in. Anna Maria Boland z Holandii, która też pisała o braku, ale z innej perspektywy.

A ja już życzę Wam miłego weekendu!

A jak asymilacja

Mój blog zatrzymał się na chwilę.

Odpoczęłam od pisania i znów poczułam nieodpartą ochotę na ponowny kontakt z Wami oraz na dokumentowanie mojego życia tutaj, no i, nie da się ukryć, na zaspokojenie mojej kipiącej potrzeby ekspresji.

Moja klubowa koleżanka, Dorota, autorka bloga Nie zawsze poprawne zapiski Dee miała ciekawy pomysł na projekt: Alfabet emigracji. Pomysł ten podchwyciły inne klubowe blogerki, postanowiłam dołączyć i ja. Wygląda to tak, że idąc zgodnie z literami alfabetu, opisujemy odczucia, wrażenia i refleksje związane z naszą imigracją do nowego kraju. Przemyślenia moje będą, ma się rozumieć, zupełnie subiektywne i mam nadzieję, że zachęcą Was one do podzielenia się ze mną Waszymi odczuciami i spostrzeżeniami.

***

Zdecydowałam się zacząć od pojęcia ASYMILACJI, dlatego, że to nieodłącznie wiąże się z przeniesieniem się na nowy grunt życia.

IMG_8273

Ja mojego początku w Szwecji właściwie nie pamiętam, ale za to świetnie pamięta mój mąż, który przypomina mi od czasu do czasu, jak się kiedyś denerwowałam, kiedy coś nie tak się mówiło o Polsce, albo nadto wychwalało Szwecję. – Co mi tam będziesz opowiadał, Polska jest (w tym i w tym) lepsza! Ostentacyjnie „nosiłam się” po polsku, a na to, co szwedzkie prychałam pogardliwie, kiwając przy tym głową. Opowiadałam, że my Polacy to i to, że u nas w Polsce to mamy fajniejsze społeczeństwo itd. Szłam do totalnie zaskoczonej sąsiadki z ciastem w ręku, przykro mi było, że znajoma z pracy nie rozmawia ze mną poza pracą, a szklane, niewidzące spojrzenie Szwedów przyprawiały mnie o dreszcz zgrozy.

IMG_2843

Myślałam, że znając angielski dam sobie radę bez szwedzkiego, że zagadując sąsiadów zjednam ich sobie, że ubierając się „po polsku” (czyt. kobieco) pokażę tym biednym Szwedkom, jak powinno się wyglądać, itd., itd.

Aż powoli zaczęłam czuć, że z moim wszystkolepiejwiedzącym nastawieniem i odmiennym zachowaniem zaczynam odstawać i że źle się w tym otoczeniu czuję. Zrozumiałam (dosyć szybko), że bez szwedzkiego daleko nie zajdę, że siedzących cicho w pociągu nie powinnam zaczepiać, a sąsiadka przeżyje na samym „hej, hej”.

Z okien zdjęłam zasłony, powoli wymieniłam całą garderobę na biel, szarości i bezkształtności, zaczęłam uczyć się intensywnie szwedzkiego, zamknęłam buzię na kłódkę i obserwowałam, obserwowałam, obserwowałam, biorąc sobie do serca przysłowie, że jak weszłam między wrony, muszę krakać, jak i one.

I to faktycznie pomogło mi poczuć się lepiej.

Nie od razu rzecz jasna, ale z czasem. Widzę do dziś rodziny polskie, naprawdę fajnych ludzi, ciężko pracujących, schowanych w swoich domach za gęstymi firankami aż do podłogi i siedzących przez telewizorami z tylko i wyłącznie polską telewizją. Gdy próbuję coś powiedzieć o chociażby pięknej szwedzkiej tradycji Midsommar, patrzą na mnie, jakbym była przybyszem z kosmosu, a moje namowy na naukę języka i walkę o pracę w swoim zawodzie kwitowane są machnięciem ręki.

O asymilacji mogłabym pisać jeszcze wiele. Ale nie chcę nikogo pouczać. Wiem tylko jedno, że to proces trudny i długi. Koniec końców, człowiek zasymilowany zaczyna się czuć lepiej w nowym kraju, chociażby poprzez to, że rozumie, jakie jest to społeczeństwo i jak ono funkcjonuje.

Jeśli chcesz poczytać więcej o tym, jacy są Szwedzi, pozwól, że skieruję Cię do zakładki Szwedzka mentalność.

A ja już dziś zapraszam na kolejną literę alfabetu.

Do miłego zobaczenia!

<3

Życie w obrazkach

Jestem, jestem.

Takie dni dla mnie nastały, że na prowadzenie bloga nie mam już czasu, choć do opowiadania mam mnóstwo! Cisza i pustka się tu zrobiła, ale to nie oznacza, że nic się u mnie nie dzieje. Teraz najprościej i najszybciej dla mnie jest uchwycić ciekawą chwilę okiem telefonu i uwiecznić ją na Instagramie, dlatego póki co, zapraszam tam.

indeks

Uściski z wiosenniejącego chwilowo Sztokholmu

<3

Galeria Baginski

Piątego grudnia minionego roku miałam przyjemność (tak, bardzo lubię takie miejsca) być na otwarciu nowej galerii sztuki Galleri Baginski w Sztokholmie.

Galeria ta powstała z inicjatywy Barbary Anny Dębiec i jest przez nią, wspólnie z Konradem Baginskim, z zapałem prowadzona.

indeks 3

Należy się tutaj parę słów o tej miłej parze. Barbara, z pochodzenia Poznanianka, ukończyła Akademię Sztuk Pięknych w Warszawie, była słuchaczem w Związku Polskich Artystów Fotografików, studiowała też jako student wakacyjny na KKH w Sztokholmie. Na swoim koncie ma liczne wystawy w kraju i zagranicą. Do najważniejszych należy pokaz rzeźby jej autorstwa na Festiwalu Music and Arts w sierpniu 2015 r. w Sztokholmie, a także udział w Międzynarodowym Festiwalu Sztuki Wizualnej Inspiracje w Szczecinie w 2013 r. Życiowe drogi Barbary i Konrada spotkały się w 2014 r. podczas realizacji krótkometrażowego filmu Barbary Brotherhood Rituals, w sztokholmskim  Kulturhuset. Urodzony w Szwecji Konrad zamiłowania jest fotografem, zaś z wykształcenia inżynierem i informatykiem, ukończył Królewską Wyższą Szkołę Techniczną w Sztokholmie.

indeks 2

Galeria Baginski jest ich wspólnym przedsięwzięciem. Obydwoje zajmują się organizowaniem wystaw artystów szwedzkich i polskich działających w Sztokholmie, albo tych, dla których szwedzkie klimaty są inspiracją. W dniu otwarcia zobaczyć można było prace polskich oraz szwedzkich artystów, między innymi Ewy Szarek, Haliny Rosy oraz Linn Nyström. Wystawy będą się oczywiście zmieniać, więc warto wybrać się do galerii od czasu do czasu.

IMG_9046Prace (akryl) Linn Nyström

IMG_9054Prace (tusz i akwarela) Ewy Henryki Szarek

O idei galerii Barbara mówi tak: „Chcemy, aby nasza galeria cieszyła się uznaniem wśród szerokiej rzeszy odbiorców i była miejscem spotkań ludzi z różnych sfer. Dajemy możliwość obcowania z sztuką na wysokim poziomie artystycznym. Naszym celem jest połączyć świat biznesu ze światem sztuki. Dlatego też kierujemy naszą ofertę nie tylko dla osób prywatnych, ale także do instytucji i przedsiębiorstw.”

indeksBarbara Anna Dębiec i praca Mieszka Tyszkiewicza

Ci, którzy interesują się sztuką, powinni poznać to miejsce, ale do odwiedzenia zachęcam oczywiście wszystkich. Szczegóły dotyczące wystaw i samej galerii znajdziecie na stronie internetowej Galleri Baginski.

Serdecznie polecam!

Polka w Szwecji za kółkiem

Witam w Nowym Roku!

Dziękuję Wam za świąteczne życzenia i za wszystkie maile. Nie jestem w stanie na wszystkie listy i wiadomości odpowiedzieć, ale czytam wszystko i w tym miejscu chciałabym za ciepłe słowa i ciekawe opowieści podziękować oraz przeprosić, że nie mogę w niektórych sprawach pomóc ani doradzić.

Trochę mnie nie było i o blogu swoim zupełnie zapomniałam. Może dlatego, że moją głowę zaprzątają teraz dwie rzeczy – nowa praca oraz… prawo jazdy.

IMG_9376

To jest moja zmora, i teraz, kiedy jezdnie stały się ośnieżone i oblodzone, mam do prowadzenia samochodu wielką niechęć. Jeżdżę  już drugi rok, (tak od czasu do czasu), a mój mąż, doświadczony i według mnie znakomity kierowca jest moim nauczycielem jazdy. Przeszedł specjalne szkolenie i dostał pozwolenie na to, by mnie uczyć. Sam twierdzi, że jeżdżę dobrze, tylko muszę doszlifować niuanse. Przejechałam już wiele kilometrów i kiedyś na autostradzie jadąc 120/h (z  tablicą „nauka jazdy” na dachu) wyprzedzałam inne samochody, nawet ciężarówki, tak płynnie, że w pewnym momencie z innego samochodu, który tym razem wyprzedził mnie, wysunęła się ręka i pokazała mi „lajka”.

IMG_9745

Przeszłam już 3 egzaminy, (właściwie dwa zaliczenia i jeden egzamin): z jazdy po śliskiej powierzchni (halkbanan), wiedza o zagrożeniach (riskettan) i egzamin teoretyczny, który, (ach co tam, żaden wstyd), oblałam, zabrakło mi 5 punktów. Dodatkowo stresujący był problem ze szwedzkim, nie jest to wszak mój język ojczysty. Miałam pytania, w które się nawet wcześniej nie zagłębiałam, np. coś w stylu: który ze składników benzyny wpływa najbardziej niekorzystnie na środowisko. Jak wiecie, Szwecja ma bzika na punkcie ochrony środowiska.

halkbanasamochody na specjalnych kółkach imitujących jazdę po śliskiej powierzchni

Oblany egzamin teoretyczny zniechęcił mnie do dalszej nauki, ale za czas jakiś mam egzamin praktyczny, bo takie są tutaj reguły. Jeśli chcę poprawiać teoretyczny, muszę najpierw zrobić i praktyczny.

Po szwedzkich ulicach jeździ mi się całkiem spokojnie i jak wspominam to, co się działo na warszawskich ulicach, nie wiem, czy odważyłabym się robić prawo jazdy w Polsce. Podoba mi się tutaj to bezdyskusyjne stosowanie się do reguł. Jak trzeba jechać 40/h, to choćby była pusta ulica, kierowca w Szwecji będzie jechał 40/h. Ciągłe zatrzymywanie się przed przejściem dla pieszych daje mi chwilę na miniodprężenie. Jako kierowca mam też ogromny komfort, że nic mi się na ulicy nie stanie i że nikt we mnie nie wjedzie. Nikt na mnie też nie trąbi (no, czasami). Bo ja jestem zbyt ostrożna za kółkiem, jak powiedziano mi podczas halkbanan, kiedy to przy nagłym klaśnięciu miałam gwałtownie zahamować, a ja dojechałam do linii delikatnie, tak jak mnie uczył mąż.

Faktycznie zwykle jeżdżę sobie pomalutku, bo mi się nigdzie nie śpieszy 😉

radmanso

Przy okazji chcę dodać ważną rzecz, a mianowicie samo podejście Szwedów do posiadanego samochodu – nie musi to być tzw. bryka, żaden tam wypasiony i wielki Lexus czy inne Porsche. Królują tu oczywiście Volvo i wcale nie muszą być duże. Mały, niewiele palący samochód to dla Szweda zupełnie wystarczający środek komunikacji i nie odczuwa on absolutnie wstydu, że jego auto jest skromne. Mój ojciec nie mógł wyjść z podziwu, kiedy do nas pierwszy raz przyjechał i zobaczył nasze autko, (mieliśmy wówczas Nissan Micra). Zachodził w głowę, dlaczego jeździmy takim czymś, jak stać nas na nieco lepszy samochód.

W Polsce podejście do samochodu wygląda mniej więcej tak:

Marta FrejRysunek Marta Frej

I tak, ostatnio o nauce jazdy, ulicach, rondach i samochodach tylko myślę, wieczory upływają mi na przerabianie ćwiczeń z teorii, a wolne dni na ćwiczenie U zakrętów.

Prawo jazdy trzeba będzie w końcu sfinalizować i takie mam postanowienie na ten rok.

Wesołych Świąt!

*

Moi drodzy czytelnicy,

z całego serca życzę Wam,

by te nadchodzące Święta Bożego Narodzenia upłynęły Wam 

przyjemnie, przytulnie i spokojnie.

Byście byli wśród tych, których kochacie.

Życzę Wam wzruszeń, radości i poczucia absolutnego szczęścia.

I życzę Wam, by w Nowym 2016 roku udało się Wam spełnić Wasze marzenia,

zrealizować plany i żeby codziennie zdarzały się Wam miłe i piękne rzeczy.

Wesołych Świąt!

Wasza Monika

<3

Bezcenny wspólny czas

Dzisiaj, biegając za prezentem dla męża i patrząc na innych ludzi szukających upominków pomyślałam, czy nie lepiej byłoby ten spędzony na przeczesywaniu galerii czas poświęcić właśnie swoim najbliższym?

IMG_8833

Czy coś by się stało, gdybyśmy zamiast prezentu ofiarowali sobie czas?   

Czy nie lepiej by było, gdybyśmy zamiast wręczać dziecku zabawkę, pobawili się z nim?

Muszą być te prezenty właściwie?

Na zakupach spędziłam parę godzin, mąż czekał na mnie samotnie w domu. Teraz widzę, że tych paru przegapionych godzin nikt nam nie odda z powrotem. Prezenty, zakupy i świąteczne potrawy to nie rzecz najważniejsza w święta. Nic się nie stanie, jak nie będzie wszystkich potraw, świat by się też nie zawalił gdyby nie było prezentów. Najważniejszy jest czas, który powinniśmy wyrywać życiu zachłannie i zaborczo, a potem ofiarowywać sobie nawzajem.

Bo jesteśmy tu tylko raz, przez krótkie kilkadziesiąt lat, czas zmarnowany jest nie do nadrobienia, a nowej puli czasu nie dostaniemy. Dzieci też się drugi raz się nie urodzą i nie urosną. Delektujmy się i doceniajmy każdą wspólną chwilę.

Czasu Wam w tym gorącym przedświątecznym okresie życzę!

<3

Lucia

To był najpiękniejszy koncert z okazji święta Lucia, jaki widziałam!

Do tej pory chodziliśmy na te koncerty do różnych, zwykle dużych kościołów, tym razem zdecydowaliśmy się na Niebieską Salę w Ratuszu (Blå Hallen, Stadshuset).

IMG_8808

Pomijając miejsce, które podczas koncertu było bardzo atrakcyjnym tłem i oprawą koncertu i pomijając świadomość, że jeszcze dwa dni temu w tym miejscu odbywał się bankiet z okazji wręczenia nagród Nobla, chór złożony z uczniów wszystkich klas sztokholmskiego gimnazjum muzycznego (Kungsholmens Musikgymnasium) po prostu przebił wszystko!

IMG_8809

Pieśni wykonane pięknymi anielskimi głosami chwytały za serce. Zamykałam oczy i czułam, że jestem u bram niebios. W kąciku oka od czasu do czasu uparcie kręciła się łza…

IMG_8813

Patrzenie na dyrygentów też było fascynujące, podziwiam ich za ten kunszt.

IMG_8815

IMG_8810

Nagrałam dla Was ukradkiem krótki filmik, posłuchaj, jeśli chcesz, fragmentu najpopularniejszej pieśni koncertu Lucia, Sankta Lucia:

O tym, co to właściwie za święto, pisałam już nie raz, dziś tylko chciałabym powiedzieć jedno, że patrząc na to świetlne widowisko wyobraziłam sobie ludzi w zamierzchłych czasach, rozsianych po całej Szwecji, zmuszonych przeczekać te zimowe ciemności, zrozumiałam, jak wielką nadzieję i przyjemność sprawia im to dziewczę niosące światło, i jak oni na ten dzień czekają, jak pięknie go celebrują.

IMG_8820

Cieszę się, że tradycja przetrwała do dziś. Lucia to druga, obok Midsommaru tradycja w Szwecji, za którą między innymi kocham ten kraj. I jestem pewna, że do Niebieskiej Sali na koncert Lucia wrócę nie jeden raz.

IMG_8823

Chcącym wiedzieć więcej podaję linki do moich poprzednich wpisów o tym dniu, rok 2014 zdjęcia, rok 2014 słowa, rok 2013.

A ja tymczasem biegnę do przyjaciół pomóc w pieczeniu szafranowych bułeczek.

Miłej niedzieli!

<3