Kategoria: Szwedzi

Trudny Szwed do zgryzienia

Spacerując po Starym Mieście, można mieć wrażenie, że miasto jest opustoszałe i ta nietypowa w tym miejscu pustka natychmiast przypomina o pandemii, jeśli się chwilowo o niej nie myśli. Przypomina o zamkniętych granicach i o turystach, którzy nie przyjechali.  Większość butików i kawiarń jest zamkniętych, te otwarte zaś, zachęcają do wypicia błyskawicznie stygnącej od wprawdzie wiosennego, ale wciąż jeszcze chłodnego powietrza kawy przy stoliku na zewnątrz.

Ale już w innych miejscach w Sztokholmie, tam, gdzie tubylcy lubią przychodzić w słoneczne wolne dni, to już są dzikie tłumy. Wiadomo, Szwecja dosyć odważnie podeszła do tej koronnej sprawy, nie ma takich nakazów i zakazów jak w innych krajach, ale jednak mówi się (trąbi się!) o tym, by pozostać w domach, jeśli się tylko ma objawy choroby oraz o trzymaniu dwumetrowego odstępu między sobą. Bo codziennie umierają ludzie, bardzo dużo ludzi. I tylko służba zdrowia wie, jak poważna jest sytuacja.

I tak jak Szwedzi wydają się być społecznością słuchającą się nakazów, co można zauważyć na drogach, tak teraz, w tym dziwnym czasie widzę, że wszyscy jakby zapomnieli o wirusie i niebezpieczeństwie i w nosie mają regułę dwóch metrów i pozostania w domach, jeśli tylko nie musi się wychodzić. Zachowują się tak, jakby Szwecja była orginalnym krajem mającym własne oryginalne podejście do sprawy i była dzięki swojej oryginalności absolutnie na wirusa odporna. Duże zbiorowiska, przytulanie, zbyt mały dystans, brak maseczek dają złudzenie, że już jest po wszystkim albo jakby… nic się nie działo. Zaprzyjaźniony Szwed powiedział, że jeśli ludzie spotykają się na powietrzu i trzymają dystans, to jest ok.

Ja w taki tłum nie wejdę, bynajmniej jeszcze nie teraz.

Chociaż, właściwie, to ja rozumiem te grupy rozanielonych ludzi sączących kawę i wcinającą bułeczki mrużąc oczy do słońca. Po takiej długiej ciemnej zimie i ze świadomością, jak krótkie jest tutaj lato, nie usiedzi człowiek w domu. Więc ten zazwyczaj grzeczny i zdyscyplinowany Szwed wyłamuje się i robi, jak mu pasuje. Czyniąc oczywiście przy tym pozory, że stosuje się do reguł, które zerkają na niego z gęsto rozwieszonych plakatów i bilboardów.

I tak jak rozgrzeszam kawoszy w kawiarnianych ogródkach, tak nie pojmuję tłumnego buszowania po (nierzadko bankrutujących) butikach, gdzie jedna kobieta przepycha się obok drugiej, by tamta nie zdążyła jej sprzątnać przecenionego swetra sprzed nosa. W sklepach spożywczych tłumy, pod szkołami grupy serdecznie wyściskującej się młodzieży. Ludzie kłębią się miejscami w myśl przysłowia Hulaj dusza, piekła nie ma.

Wtedy myślę o sprzecznościach, jakie cechują Szwedów. Uległość i przekora zarazem. Często te kontrasty zauważam w zwykłych urywkach codziennego życia. Widzę, jak mający na uwadze dobro tego świata i planety ludzie marnują jedzenie i zanieczyszczają środowisko; widzę i (odbieram na własnej skórze!) jak mający serce na dłoni ludzie są na codzień chłodni, egoistyczni i obojętni. Nie mogę też pojąć, jak to możliwe, że tak pomysłowi i wynalazczy (czyli mający wielką wyobraźnię) Szwedzi potrafią bezmyślnie stać na środku chodnika i blokować innym przejście. Czasami przeżywam istny dysonans poznawczy, bo mi się coś nie zgadza i co rusz mnie ten naród szwedzki zaskakuje.

I mimo spędzonych tutaj prawie jedenastu lat, ciągle nie mogę rozgryźć Szwedow i wciąż mnie ich mentalność fascynuje. Ale myślę, że jeszcze jedna dekada i będę znała ten kraj jak własną kieszeń.

Póki co, słucham własnej intuicji: staram się żyć normalnie ale trzymam dystans.

Sztokholm i epidemia

Chociaż w Szwecji nikt nie zmusza nas do siedzenia w domach, (z wyjątkiem próśb o pozostanie w domu, gdy się ma objawy choroby, np. katar, kaszel, ból gardła czy gorączkę) to większość robi sobie kwarantannę z własnej woli (självkarantän). Kto tylko ma możliwość lub/i chce, pracuje zdalnie, niektóre miejsca publiczne (kina, salony urody, restauracje, sklepy) zostały zamknięte, niektóre okroiły swój czas otwarcia. Młodzież studencka i gimnazjalna uczy się „online”, podstawówki i przedszkola działają normalnie, tak jak i większość sklepów, kawiarń i restauracji. Komunikacja miejska funkcjonuje nadal, aczkolwiek w zmniejszonym zakresie, na stacjach wyświetlane są „prośby”, by nie jeździć metrem, jeśli się nie musi. Nie ma więc takiego totalnego lockdown, jak w Polsce czy innych krajach.

O tym, jak do sprawy epidemii podeszła Szwecja wiedzą i mówią już chyba na całym świecie, jedni uważając ten kraj za kompletnie nieodpowiedzialny inni zaś wyrażając swój podziw (tych chyba jest mniej). Obserwowałam, co się tutaj dzieje i muszę przyznać, że mieszkańcy Sztokholmu jakby dopiero zaczynali rozumieć powagę sytuacji, bo jak jeszcze w marcu życie toczyło się w najlepsze, tak jakby zaraza Szwecji nie dotyczyła, to dzisiaj, i kilka dni temu, będąc na mieście widziałam dużą różnicę. W metrze niemal pustki, wiele sklepów i kawiarń zamkniętych, ludzie grzecznie w kolejkach szanują zalecenia metrowego odstępu między sobą. Zapewne Sztokholmianie widząc, że tutaj też umierają ludzie i to bardzo dużo ludzi, młodych, starych, codziennie, przestali się więc może czuć tacy nieśmiertelni i odporni na wszelką zarazę, zaczynają powątpiewać w swój system i chcą spokojnie przeczekać epidemię w zaciszu swoich domów.

Tutaj Kungsträdgården, pusty, bo byłam tu (parę tygodni temu) o ósmej rano, ale w ciągu dnia przybywało wielbicieli kwitnących wiśni, widziałam na Instagramie. Oczywiście nie tyle, co rok temu.

Ja przesiedziałam kilka tygodni w czterech ścianach, wychodząc tylko, gdy absolutnie musiałam i to w maseczce, wzbudzając niezdrowe zainteresowanie. Teraz zaczynam odpuszczać i znów spotykam się z przyjaciółmi, za którymi się cholernie stęskniłam, najpierw na powietrzu, a wczoraj odważyłam się zaprosić znajomych do domu. Nie ukrywam, że potem cały czas gryzło mnie sumienie, że może się pozarażaliśmy i wszyscy umrzemy. Tak jak gryzie mnie sumienie teraz, że poszłam na miasto tak po prostu, mimo, że nie musiałam, i to w dodatku z koleżanką, która zbliżyła się do mnie zapominając o regule dwóch metrów.

Owszem, jako, że obie malujemy, potrzebowałyśmy zrobić zakupy w sklepie dla plastyków, który mieści się w centrum, i tutaj owszem, sporo ludzi, ale nie ma tłumów, jak zwykle. Gdzieniegdzie ktoś w maseczce. Niektóre butiki zamknięte z afiszem informującym o bankructwie.

Na Starym Mieście zaś pusto. Smutnie pusto, bo ta pustka, na początku sezonu mówi, że coś niedobrego dzieje się na świecie. Ja nawet zimą czy w deszczowy jesienny dzień przez całe swoje 11 lat tutaj nie widziałam tak opustoszałego rynku na Starym Mieście. Na bocznych uliczkach, w niektórych kawiarniach garstka ludzi, na powierzu. Co jakiś czas mija nas niewielka grupa szczęśliwych roześmianych nastolatków. Ich śmiech oraz wrzask głodnych mew krążących nad nami ożywia trochę atmosferę.

I można na chwilę zapomnieć o wirusie. Ja oczywiście staram się nie myśleć o tym za dużo, ale dociera do mnie, czy tego chcę czy nie, to co się dzieje w Polsce i niestety zaglądam na stronę, gdzie widzę, jaki jest „covidowy” bilans dnia wSzwecji, co bardzo wprawia mój nastrój w prawdziwą huśtawkę. Czasem chcę, byśmy tutaj, jak w Polsce, siedzieli twardo w domach, czy zmuszani mandatami, czy z własnego wyboru i odpowiedzialności nosili maseczki i jednorazowe rękawiczki, a od ludzi, nawet tych z którymi mieszkamy, trzymali się o dwa metry dalej, a czasami cieszę się, że mieszkam w Szwecji, jestem wolna i mogę robić, co chcę, bo rząd ufa mi, że jestem na tyle mądra, że nie pójdę w tłum, i nie będę się ściskać z ludźmi, a ręce będę myć sto razy dziennie.

Jestem tymi zmieniającymi się myślami, informacjami i opiniami, kto postępuje rozsądnie a kto przesadza w drugą stronę oraz moimi własnymi rozhuśtanymi emocjami już bardzo zmęczona. Jak my wszyscy zapewne.

I tak, jak wszyscy marzę, żeby ta pandemia się już skończyła, albo lepiej, żeby okazała się tylko złym snem.