Tag: co zwiedzić
Mariefred
Mariefred jest moim (poza Sztokholmem oczywiście) ukochanym miastem. (MAPA)
Przyjeżdżamy tu stosunkowo często, ponieważ wynajmujemy niedaleko domek letni. Bywamy tu w każdą porę roku, obeszliśmy miasto dookoła, zajrzeliśmy w prawie każdy kąt.
Zdążyłam poznać trochę Mariefred i zakochać się w nim na zabój.
To liczące zaledwie 5 000 mieszkańców senne miasteczko ma bardzo osobliwy urok i niesamowity klimat. Położone jest nad wodami jeziora Mellar (Mälaren), kryje w sobie takie perełki jak starą stacyjką, ze starą, przecudną ciuchcią, która wciąż funkcjonuje w ramach atrakcji turystycznej. Ciekawostka: nazwa miasteczka wywodzi się od katolickiego klasztoru Pax Mariae.
Stoi w Mariefred imponujący zamek Gripsholm a obok zamku leży wysepka miłości, (im chcę poświęcić osobny wpis).
Główna ulica w Mariefred, przy której bardziej tętni życie…
Tętni, bo mieści się przy niej wiele butików, kwiaciarni, targ z owocami i warzywami, prosto z nieznających chemii pól i ogrodów; są restauracje i przytulne kawiarenki.
Te butiki przyprawiają mnie o szybsze bicie serca, bo pełne są rzeczy w stylu lantliv, który uwielbiam. O sklepach i tych drobiazgach też napiszę osobno, bo inaczej sie nie da!
Ulica ta jest dosyć długa i ciągnie się aż do samego jeziora, nad którym rozciąga się wzdłuż wody drewniany pomost.
Pomost ten okala część miasta i wiedzie do niewielkiego portu.
Po drugiej stronie pomostu podziwiamy domy, domki i domeczki.
Na małym wzniesieniu stoi śliczny biały kościółek,
Po jednej stronie podziwiamy owe domy i ogrody, po drugiej wodę, port i zamek Gripsholm. Na przeciwko portu jest absolutnie cudowny ogród – Callanderska Gården. Odkryłam go w tym roku i jestem nim zachwycona!
To posiadłość z siedemnastego wieku, oddana dziś do zwiedzania. (Do podziwiania mogłabym powiedzieć).
Za tym ogrodem wchodzimy znów w głąb miasteczka małą cichą i bajecznie pastelową uliczką. Te małe uliczki sa tak idylliczne, tak sielskie w tych swoich pastelach, że wydają się być jak wyjęte z obrazu. Poza tym, mam czasem wrażenie, że życie tam toczy się jakby w innym czasie, wolniej. A te zielone drzwi kryją w sobie kolejną perełkę, która odkryłam dzisiaj. Kiedy weszłam do środka, zaparło mi dech w piersiach.
To dawny warsztat szewski, dzisiaj mieści się tam czarująca kawiarenka.
Mariefred jest uroczym miastem. Kocham tu przyjeżdżać i kocham tu być. To niesamowite, że wciąż coś nowego odkrywam, to miasto nie przestaje mnie zaskakiwać. Znajduję tu i spokój, i rozrywkę (rok temu bawilam się na Nationaldagen). Mariefred ląduje moje estetyczne akumulatory, cieszy oczy sielskimi widokami i daje mi to, czego bardzo mi brakuje w wielkim mieście. Był tutaj też duży dom – Grafikens Hus, do którego chodziłam na wystawy obrazów, ale niestety, jakiś czas temu dom ten spłonął doszczętnie. Kawałek za Mariefred jest Taxinge Slott, słodki przybytek – kawiarnia, która serwuje najlepsze torty i ciasta w całej Szwecji. Wedle mojego podniebienia! Och, byłabym zapomniała, niedaleko jest też Jeleni Gaj, pisałam o nim rok temu. O Mariefred mogłabym mówić jeszcze długo. Nie sposób ująć wszystkiego w jednym wpisie. Trudno też wybrać tylko kilka zdjęć, chciałoby się pokazać dokładnie całe miasteczko, pokazać i opisać każdy kąt. Myślę, że będę do tematu Mariefred nie jeden raz wracała…
Ogród Króla czyli Kungsträdgården
Na ten widok czekałam bardzo długo.
Rok temu mnie ominął, myślałam, że i w tym roku przejdzie mi koło nosa, bo czar tego miejsca rozbudził się wcześniej, akurat, kiedy byłam w (zimnej) Polsce a poza tym trwa on dość krótko. Trwa dopóty, dopóki kwitną wiśnie w alejach. Japońskie wiśnie w alejach Kungsträdgården. (MAPA)
Pierwsze moje słowa, jakie z siebie wydałam, znalazłszy się pod baldachimem różowego kwiecia były: Och, my!
Nie tylko ja patrzyłam oczarowana. Do Kungsträdgården (tłum. Ogród Króla) pielgrzymuje w ten kwitnący czas tysiące ludzi. Spędzają tam mnóstwo czasu, chcąc zatrzymać ten różowy słodki widok pod powiekami na wieczną pamiątkę.
Ludzi w Kungsträdgården jest zawsze sporo, bo zimą urządzane jest tu lodowisko, a latem organizowane są koncerty. Ale właśnie w tym czasie, kiedy zakwitają wiśnie, ludzi tam moc!
O! Owieczki! Podpatrzone dwa szczęścia młodej mamy.
Spragnieni słońca mieszkańcy Sztokholmu i zachwyceni turyści zdawać by się mogło, wrośli w ten ogród ani myśląc go opuszczać. Magia tego miejsca jest hipnotyzująca.
Kungsträdgården ma ciekawą historię. Jest to ogród bardzo stary, najstarszy w Sztokholmie, założony w 1430 r. Początkowo należał do króla i był zamknięty dla szarych mas, mimo, że ci zebrali na ogród spore pieniądze. Ale ludzie swoimi demonstracjami (krwawo wręcz) doprowadzili do tego, że park został otwarty dla wszystkich. A niecałe 40 lat temu władze miasta postanowiły zbudować w tym miejscu stację metra i w tym celu wyciąć wszystkie wiązy. I tak jak poprzednio Sztokholmczycy stanęli do walki o park. Tym razem w obronie drzew – wiązów i lip. Przywiązali się do nich nie pozwalając ich ściąć. Jakiś czas później posadzono dookoła dużej fontanny drzewa wiśniowe.
Dlatego dziś możemy się nimi cieszyć. Kungsträdgården jest nasz.
Królewski Ogród to jedno z ulubionych miejsc spotkań, ogród jest otoczony dookoła kawiarniami, które są oczywiście tłumnie oblegane.
Całą zimę czekałam na swoją pierwszą kawę „na zewnątrz” (utefika) i nie mogłam sobie wymarzyć lepszego miejsca niż Kungsträdgården i lepszego towarzystwa niż przyjaciółka Kasia. Miałyśmy cudowne popołudnie a energia szła od jednej do drugiej ciepłym strumieniem. Kasia zaczęła tworzyć własny blog Zebra Zone. Zajrzyjcie do Kasi, zaprasza!
A Monia? Przeszczęśliwa. Zdany egzamin, trochę słońca, trochę kwiecia i od razu życie jest piękniejsze.
I różowe!
Jeśli jesteście tu na miejscu, pójdźcie, zobaczcie, weekend zapowiada się piękny i słoneczny a kwiaty za chwilę znikną. Jeśli jesteście daleko, oddaję w Wasze ręce ten wpis, mam nadzieję, że udało mi się choć trochę oddać czar i urok jaki ma ten Królewski Ogród.
Kochani, życzę Wam wspaniałego weekendu,
gdziekolwiek jesteście.
Wasza Monika
Dojazd: Ze stacji T – Centralen metrem do Kungsträdgården, wyjście na górę również Kungsträdgärden.
Trasa Monteliusvägen
Jedną z tras, którą należy przejść zwiedzając Sztokholm jest Monteliusvägen.
Ta trasa zaczyna się i kończy przy Bastugatan, zaraz za mostem Lundabron.
Z ulicy Bastugatan skręcamy w Kattgränd.
Schodzimy po schodkach i z górki a potem przy tym słupku w prawo.
Mijamy piękny żółty dom, zazdrościmy położenia na wielką wodą w samym środku miasta i potem idziemy dalej pod górę, droga prowadzi nas właściwie sama.
Tutaj na pewno przystaniemy, żeby dać upust naszym zamiłowaniom fotograficznym. Od tego miejsca mamy wspaniały widok na panoramę Sztokholmu.
Idziemy dalej, po drodze mijamy takie oto schody w dół, którymi można zejść, jeśli ktoś chce iść dołem, wzdłuż wody,
A jeśli nie, to idzie dalej górą i patrzy na Sztokholm z góry.
Ja idę górą, bo można dojść do pięknych zakątków, zaraz zobaczycie. Na tym lekkim wzniesieniu jest skręt w prawo, przy tym czerwonym płocie.
Po prawej ręce mamy płot a po lewej taki oto widok – „zapowiedź”.
Tu kończy się płot i tu kończy się ulica Monteliusvägen. Skręcamy w lewo, a potem w prawo by po kocich łbach….
… dojść do takiego oto miejsca, które mieści się obok Maria Hissen:
To jest bardzo piękne miejsce, dla mnie to taki rodzynek w cieście.
Zwykle miejsce to nie jest zapełnione ludźmi, szczególnie poza sezonem, więc jest to z pewnością doskonała trasa na romantyczne spacery.
Mieszkam w Sztokholmie już ponad cztery lata. Szłam tą trasą nie jeden raz i za każdym razem mnie zachwyca. Odkrywam nowe rzeczy, których wcześniej nie zauważyłam albo które być może niedawno się pojawiły.
Spaceruję i mruczę pod nosem „Sztokholm jest piękny!”
Bo czyż nie jest?
Oranżeria w Bergianska Trädgården
Kiedy poczujemy się zmęczeni zimą, bielą i chłodem możemy nacieszyć się zielenią, kolorami i ciepłem oraz poczuć się jak na tropikalnych wakacjach – w jednej z oranżerii Ogrodu Botanicznego (Bergianska Trädgården).
Oranżeria to zespół sześciu szklarni odpowiadających klimatom z różnych części świata – w jednej królują paprocie, w innej roślinność śródziemnomorska, zaś w pozostałych kolejno australijska, pustynna kalifornijska, tropikalna a także południowo afrykańska.
To, co uderza po wejściu to temperatura, soczysta zieleń, bogactwo kolorowych, egzotycznych kwiatów oraz wysoka zawartość tlenu. Bardzo miłe doznania o tej porze roku.
Można pozwolić stęsknionym za latem dłoniom znów poczuć zielone liście i trawy a spragniony kwietnej woni nos zanurzyć w świeżych pąkach kamelii.
Skąd mamy tę oazę?
W Sztokholmie żył w latach 1865 – 1936 niejaki Edvard Anderson, wielki miłośnik roślin (szczególnie tych z regionu Morza Śródziemnego), który postanowił utworzyć dostępną dla wszystkich dużą oranżerię – otwartą przez cały rok. Między innymi również dla tych, którzy nigdy nie widzieli takiej roślinności i których nie było stać na kosztowne podróże do cieplejszych krajów. Zapisał więc w testamencie dużą fortunę właśnie na ten cel i nie wiadomo dlaczego, bo dopiero w 1995 roku jego wola i pragnienie zostało zrealizowane.
To zakątek kalifornijski, nieco chłodniejszy ale piękny. Budzi moje marzenia o dalekiej podróży…
Tu chłodna szklarnia z pustynną roślinnością.
A to widok, jaki możemy zobaczyć w krajach śródziemnomorskich.
A nam jest ciepło, coraz cieplej…
W powietrzu czuć zapach cytrusów…
Te duże (na pewno soczyste) owoce skusiły mnie do oszacowania wagi. Ale jeden z nich musiał być bardzo dojrzały bo po zważeniu został mi w ręce. Wymowne spojrzenia niezadowolenia innych zwiedzających sprawiły, że prawie zapadłam się pod tą wilgotną ziemię. Poczułam zęby sumienia i poszłam do kasy przyznać się do zerwania owocu i zapytać czy mogę go kupić. Pani powiedziała mi, że nie sprzedają owoców i żeby spokojnie odłożyć pomelo pod drzewem.
Kiedy tu jestem, staram się pobyć długo, pooddychać życiodajnym tlenem, wilgotnym powietrzem, zrelaksować się.
Po całej oranżerii robię dwukrotną rundę, każdą ze szklarni odwiedzam dwa razy, by po pewnym czasie zacząć czuć, że odpływa ze mnie cały stres, czuć, że naprawdę odpoczywam..
Zaczynam marzyć i tęsknić za dalekimi wojażami, szczególnie o podróży do Australii…
na Malediwy, pięknej Tajlandii, Seszele….. Daleko, w każdym razie.
Czas spędzany w oranżerii mija bardzo szybko, ale zawsze chcę pobyć tam jak najdłużej. Z myślą o dzisiejszym wpisie, postanowiłam zrobić do niego notatkę jeszcze tam, wśród zieleni i pachnącej upojnie roślinności.
Lubię zimę i jednocześnie tęsknię za latem, wizyta w takiej oranżerii jest więc miłą i przyjemną odskocznią dla zmęczonych bielą i chłodem zmysłów. To także duża sprawa dla zdrowia ze względu na dawkę tlenu dla płuc i odpoczynek dla oczu. Koi zmysły, rozgrzewa i relaksuje jak gorąca aromatyczna kąpiel po całym męczącym dniu pracy…
Dla zainteresowanych garść informacji: bilety są w cenie 60 kr od osoby dorosłej a dzieci do 15 lat wchodzą bezpłatnie.
Wskazówki, jak tam dojechać znajdziecie na stronie www.bergianska.se
Najbliższy przystanek metra to Universitetet a oranżeria leży w dzielnicy Frescati ok 800 m od i prawie naprzeciwko Naturhistoriska Museet oraz Cosmonovy. Bardzo blisko staje tam autobus linii 40 (przystanek Bergiusvägen) i 540 (przystanek Frescati). Najwygodniej jednak jest dojechać tam samochodem. Blisko oranżerii jest dobry parking z opłatą 10 kr za godz.
Życzę Wam udanej wycieczki i… przyjemnej zimy!
ABBA The Museum
Czy Wy też tak jak ja kochacie ABBĘ?
W maju otwarto w Sztokholmie (na wyspie Djurgården MAPA) muzeum, na które bardzo czekałam. Poszłam, zobaczyłam i mogę szczerze powiedzieć, że warto muzeum ABBY odwiedzić.
Przede wszystkim dlatego, że idąc przez nie, idzie się przez całą drogę kariery członków zespołu: Agnethy, Anni – Frid, Björna i Bennego. Przeżywa się z nimi pierwsze spotkanie, zakochania, śluby, pierwsze wygrane festiwale, pierwsze zdobyte złote płyty i nagrody.
Widzimy stroje, w których zaśpiewali Waterloo na konkursie Eurowizji w Brighton w 1974 r. (zaledwie rok po utworzeniu grupy) i w których zdobyli pierwszą nagrodę. W tle na ekranie można obejrzeć fragmenty tego konkursu i poczuć dreszczyk emocji podczas ogłaszania wyników. (Kliknij na zdjęcie jeśli masz ochotę zobaczyć ten występ).
Podpatrujemy miejsca, w których tworzyli muzykę, w domku na wyspie Viggsö,
w studio…
Patrząc na kuchnię i bawiące się za oknem dzieci można poczuć, jaki ból musiały sprawiać im rozstania z domem, gdy wyjeżdżali w tournee.
Garderoby przybliżają nam stres przed koncertem, a pokój, w którym szyto stroje i buty uświadamia, ile pracy się za tym wszystkim kryło, ile ludzi poza tą czwórką stało za sukcesem Abby.
Z przyjemnością patrzyłam na kostiumy sceniczne,
Szczególnie podobają mi się te sukienki z kotami i miałam wielką nadzieję, że będzie można kupić w muzeum „kopię” takiej sukienki, ale niestety nikt o tym nie pomyślał, a podejrzewam, że rozchodziłyby się jak świeże bułeczki …
Projektant strojów dla Abby, Owe Sandström powiedział w jednym z wywiadów, że właśnie te sukienki były kopiowane w milionach egzemplarzy na całym świecie i że gdyby muzeum zaczęło się palić to ratował by właśnie je.
Bardzo podobał mi się film, który w muzeum obejrzałam, historię szalonego dziennikarza i pewnego wywiadu, wplecioną we fragmenty koncertów. Naprawdę poczułam jak bym rzeczywiście była na koncercie:)
Innym miłym odkryciem to piosenki, których nie znałam do tej pory. Człowiek nuci parę kawałków i myśli, że zna całą twórczość Abby. Kupiłam dwie płyty z piosenkami, (ceny są przystępne!) na których są piosenki dla mnie nowe i świeże. To jak miłe odkrycie zespołu na nowo, ale i tak moją ukochaną piosenką pozostanie … (klik).
Czy mieszkacie w Szwecji, czy będziecie przejazdem, odwiedźcie muzeum koniecznie!
Dojazd: tramwaj 7 z Sergels Torg, przyst. Liljevalchs/Gröna Lund.
Godziny otwarcia:
Pn – Wt, Pt, So, Nie 10.00 – 18.00,
Śr – Czw 10.00 – 20.00
Cena biletu: normalny 195 kr, dzieci do 7 r. życia wchodzą za darmo.
Najnowsze komentarze