Tag: Szwecja
Mieszkanie Astrid Lindgren
Dalagatan 46, Vasastan. Tutaj, w przestronnym mieszkaniu, którego okna wychodzą na park Vasaparken, od 1942 aż do swojej śmierci w 2002 roku (czyli całe 60 lat) mieszkała Astrid Lindgren.
Mieszkanie to, urządzone w takim samym stylu, jak domy w Smalandii, gdzie się wychowała, wygląda tak, jakby Astrid przed chwilą tylko wyszła na zakupy, nawet palto wisi w przedpokoju i domowe pantofle stoją, jakby na nią czekały. Klimat wnętrza oddaje doskonale osobowość człowieka, który nade wszystko kochał czytać, kochał dzieci, uwielbiał porządek i małe piękne drobiazgi.
Dookoła półki i regały z książkami, w każdym kącie fotel, na którym można przysiąść z nieodpartą potrzebą przeczytania kilku rozdziałów, na ścianach rzędy oprawionych w ramy ilustracji z jej książek, zdjęcia z rodzinnego albumu, notatniki i ołówki. Astrid w głównej mierze pisała odręcznie, póżniej przepisywała tekst na maszynie do pisania.
Miejsce, w którym powstało kilkadziesiąt książek i opowiadań, głównie dla dzieci, czyli można rzec gabinet Astrid to nieduży, wąski acz bardzo przytulny pokój. Biurko stoi pod oknem, przez które spoglądała w dal, na park, dając oczom odpocząć, na biurku maszyna do pisania, notatnik, kilka drobiazgów i okulary, tak jak je zostawiła. Imponujace ilości drobnych, (zapewnie ręcznie robionych) prezentów od dzieci, listy, obrazki, nagrody.
Nagrody Astrid lubiła dostawać, zwłaszcza te ciężkie, bo świetnie chroniły okno przed zamknięciem w razie przeciągu.
Z calego jej mieszkania to właśnie biurko poruszyło moją najczulszą strunę miłości do Astrid i poczułam jak wzruszenie ścisnęło mi gardło.
A to łóżko Karin, córki Astrid, która nudząc się w czasie długiej choroby, dopominała się opowiadania bajek o wymyślonej przez siebie niegrzecznej dziewczynce, Pippi Pończoszance.
Zwiedzanie mieszkania Astrid jest możliwe dzięki uprzejmości Karin, najbliższym krewnym pisarki oraz dzięki Stowarzyszenia Astrid Lindgren. Odbywa się ono w kameralnym gronie, pod okiem opowiadającym pokrótce biografię Astrid i ciekawe fragmenty dotyczące jej życia w tym mieszkaniu, ale i ono z powodu pandemii zostało zawieszone do odwołania.
Można za to zapisać się na dwugodzinny spacer po Vasastan, śladami Astrid Lindren, z przewodnikiem rzecz jasna. Rezerwację zrobisz tutaj.
Dzięki zaś fotografowi Jannowi Lipka, który uczynił to miejsce wirtualnie dostępne dla można poczuć namiastkę wizyty u Astrid.
Kliknij tutaj by wejść do mieszkania. Miłego zwiedzania!
Kebnekaise
Kiedy patrzę wstecz i wspominam minione wakacje i naszą podróż na północ, zadaję sobie pytanie, który dzień chciałabym przeżyć jeszcze raz. I zawsze odpowiadam sobie, że byłby to dzień, kiedy dotarliśmy do Nikkaluokta i polecieliśmy helikopterem na szczyt Kebnekaise.
Sam lot na górę był ekscytującym dla mnie przeżyciem (ja w ogóle lubię latać), przez samą świadomość, że zaraz staniemy na ośnieżonym szczycie w pełnym słońcu.
Wybraliśmy helikopter, ponieważ nie sądzę, byśmy bez odpowiedniego wielotygodniowego treningu dali radę iść wiele godzin na szczyt, a poza tym niezmiernie zależało nam na pięknej pogodzie. Nasza podróż była tak zaplanowana pod wzgledem prognoz pogody, że udawaliśmy się najpierw tam, gdzie pogoda, a przez to i widoki, grały znaczącą rolę.
To niesamowite uczucie mieć takie widoki pod stopami!
Dolecieliśmy na miejsce i kawałek podeszliśmy o własnych siłach, choć nie było łatwo, bo było ślisko. Wierzchołek góry jest pokryty czapą lodową.
Czy trzeba pisać jakie wrażenie zrobił na nas widok rozpościerający się dookoła?
Specjalnie zabrałam z domu polską flagę!
Chwila na pamiątkowe zdjęcia. Tutaj ja z mężem.
A tutaj z tatą.
Tam na szczycie spotkaliśmy parę osób, które doszły pieszo do celu. Były tak wycieńczone, że nie miały siły schodzić w dół, nogi im się trzęsły ze zmęczenia, mieli poobdzierane do krwi palce i nosy. Zaproponowaliśmy pilotowi, żeby ich zabrał na dół, a my poczekamy.
Z najwyższego szczytu zjechałam na, przepraszam za wyrażenie, pupie.
Helikopter z dzielnymi zdobywcami Kebnekaise poleciał, a my w oczekiwaniu na jego powrót (mając oczywiście nadzieję, że przyleci z powrotem), mieliśmy dużo czasu na odłożenie na bok aparatów fotograficznych i na kontemplację widoków, oczami i całym sercem.
Helikoper wrócił i zabrał nas do schroniska, okrężną drogą robiąc nam extra wycieczkę.
Parę faktów.
Kebnekaise to najwyższy szczyt w Szwecji, a jego najnowsze pomiary mówią, że ma 2111-2123 m.n.p.m. (tak mówi polska wikipedia). Kebnekaise składa się z dwóch szczytów, północnego i południowego (odrobinę wyższego). Nazwa szczytu pochodzi od połączenia dwóch samiskich słów giebnne (kocioł) i gájsse (wysoki, ostry szczyt). Kebnekaise to również nazwa całego masywu górskiego.
To było naprawdę fascynujące przeżycie. Mam nadzieję, że stanę na tym szczycie kiedyś jeszcze raz, ale tym razem wejdę nań na własnych nogach.
Gålö – oda do natury
Wiem, wiem, miałam wspominać wycieczkę na północ, ale jako, że czasami w facebookowej grupie Polek i Polakow w Szwecji zauważam pytania o to, dokąd pojechać, by odpocząć od miasta, na łonie natury i niedaleko Sztokholmu, chciałabym jeszcze, póki są urlopy i wakacje, zaspokoić tutaj słuszną Polaków w Szwecji ciekawość.
Natury na obrzeżach Sztokholmu i w samym Sztokholmie oczywiście nie brakuje, ale do takich niemal zupełnie bezludnych miejsc trzeba udać sie troche dalej. Najlepiej, moim zdaniem na jedną z wielu tysiecy wysp Archipelagu, ale to wymaga zazwyczaj rejsu statkiem i dopasowania sie do rozkładu jego kursowania oraz nieco więcej czasu, by na wyspę dotrzeć.
Natomiast do Galö dojechać można w ponad pół godziny autem (w zależnosci od tego, z ktorej części Sztokholmu sie wyrusza) albo w około godzinę z Centralen przez Västerhaninge do Gålö Skälåker (z Västerhaninge idzie autobus nr 845).
Gålö to półwysep, wielki rezerwat przyrody, z brzegiem usianym kamienistymi, a miejscami nawet i piaszczystymi, dzikimi plażami; to las pełen leśnych skarbów i starych, skręconych świerkow, to wysokie skały, skąd rozpościera sie widok na Skärgården. Dla kogoś, kto kocha naturę i pragnie nacieszyć oczy zielenią i błękitem, uszy szumem fal a nos obłędnym zapachem runa leśnego to cudowne otoczenie. Dla kogos, kto chce połowić w spokoju ryby, poopalać się, odpocząć od zgiełku miasta i pomedytowac w odosobnieniu, czy też zwyczajnie dać sobie wycisk ostrym marszem przez rezerwat dobrze oznakowanym szlakiem, Gålö to naprawdę wymarzone miejsce.
Oboje z mężem lubimy Gålö, chętnie tu wracamy. To takie nasze smutronställe. Jedno z kilku. Mam nadzieję, że i niejednego z Was ten półwysep zaczaruje i przyniesie wspanialy wypoczynek.
Słońca życzę!
Wakacji czas
Wakacje i sezon turystyczny w pełni.
Na blogu zrobił się ruch, jak na targu w sobotę rano, a moja skrzynka mailowa zasypywana jest już od czerwca mailami z wszelakimi zapytaniami dotyczącymi podróży do Szwecji (nawet Olandii i Gotlandii) oraz zwiedzania Sztokholmu. Pytacie mnie szczególnie o to, jak dojechać, co z biletami, gdzie i jak szukać noclegów, oraz co i gdzie zjeść.
Bardzo miło, że zwracacie się z tymi pytaniami do mnie, ale wczoraj i dziś spędziłam pół dnia, żeby na Wasze maile odpisać, dlatego też postanowiłam przyznać się Wam tu, oficjalnie, że było to dla mnie dosyć kłopotliwe i ponad siły, ponieważ nie jestem biurem podróży, ani informacją turystyczną na etacie.
O karcie sztokholmskiej pisałam, podaję jeszcze raz link do ich strony, gdzie wszystkiego się dowiecie.
Noclegi w Sztokholmie są drogie niestety, a szukać pokoju można tutaj.
Restauracji w Sztokholmie jest dostatek i jeśli checie zjeść możliwie jak najtaniej, polecam pójść w porze lunchu, czyli między 11 a 13, wtedy ciepły posiłek może kosztować około 80-90 kr. Koszt obiadu w przeciętniej restauracji, wieczorem oscyluje wokół dwustu koron za osobę, często nawet więcej. Ratunkiem są tu poczciwe Mc Donaldsy i inne restaracje typu fast food.
Zwiedzanie:
W zakładce Przewodnik po Sztokholmie podaję kilka miejsc, które dobrze byłoby, będąc w Sztokholmie, zobaczyć. Pierwsze cztery pozycje są całkowicie za darmo i gwarantują piękne i niezapomniane turystyczne doznania.
Na bilet komunikacji miejskiej SL możemy również zwiedzić najdłuższą galerię sztuki, jaka rozpościera się w sztokholmskim metrze.
Muzea, które są za darmo:
Arkitektur- och Designcentrum
Armémuseum
Bonniers konsthall
Dansmuseet
Etnografiska museet
Hallwylska museet
Historiska museet
Konstakademien
Kungliga Myntkabinettet
Livrustkammaren
Medelhavsmuseet
Medeltidsmuseet
Moderna museet
Mångkulturellt centrum
Nationalmuseum
Nationalparkernas hus naturum
Naturhistoriska riksmuseet
Riksidrottsmuseet
Sjöhistoriska museet
Stockholms läns museum
Östasiatiska museet
W wielu innych muzeach dzieci i młodzież wchodzą za darmo. Muzea, które absolutnie trzeba zobaczyć (w moim mniemaniu) to Vasa Museum, Abba Museum oraz Skansen. Podróżujących z dziećmi zaprowadziłabym do Junibacken.
Dodam od siebie, że ja, szczególnie latem, wolałabym raczej pojechać na jedną z wysp archipelagu (można na niektóre dopłynąć na Stockholms Pass, więcej info tutaj), lub powłóczyć się po mieście.
Tyle, jeśli chodzi o informacje ogólne. Na szczegółowe informacje nie mam ani siły, ani już cierpliwości, nie chciałabym też nikogo niechcący wprowadzić w błąd. Bardzo dobra Informacja Turystyczna znajduje się na poziomie 0 na stacji centralnej Stockholm Central, oraz obok Kulturhuset w Centrum, na Sergels Torg, (link). Polecam też ciekawą stronę, z której sama czasem korzystam, a mianowicie Visit Stockholm.
Cieszę się, że ten blog służy ludziom, mimo, że ja powoli przestaję się w nim pojawiać. Mam nadzieję, że jeszcze niejednemu się przysłuży i przyniesie trochę radości.
A ja? Szykuję się do wielkiej wyprawy na Północ Szwecji, trochę się boję, ale też ekscytuję się tym, co mnie czeka. Nie wiem, czy będę w stanie zdawać na blogu relacje z eskapady, ale na podróż możecie śledzić na moim Instagramie.
Mam nadzieję, że zarówno moje, jak i Wasze wakacje 2016 będą należały do bardzo udanych.
Czego Wam, oczywiście z całego serca życzę.
<3
E jak Empatia (a raczej jej brak)
Zawsze staram się pisać pozytywnie o kraju, w którym mieszkam i który daje mi tyle dobrego.
Co nie oznacza, że jestem ślepo w Szwecję wpatrzona i wszystko mi się w niej podoba. Żyjąc tutaj, ja jako osoba niezmiernie wrażliwa, zauważam chłód w stosunkach międzyludzkich, a już dosyć boleśnie odczuwam brak empatii w tym społeczeństwie.
W Sztokholmie, mieście zamieszkałym przez ponad milion osób, chłód i obojętność są aż rażące. Nie mówię tu już o kontakcie wzrokowym, którego nie ma, czy uśmiechu, który normalnie się nie zdarza, ale o ludzkim odruchu niesienia pomocy drugiemu człowiekowi w potrzebie. Wiele razy byłam świadkiem obojętności, udawania, że się nie widzi.
Nawet we własnym miejscu pracy, obserwuję brak empatii wśród dzieci, z którymi pracuję. Gdy jedno upadnie, to drugie co najwyżej się schyli i zapyta „Gick det bra?” (Wszystko dobrze?). Nie raz prosiłam, uczyłam: podaj mu rękę, pomóż się podnieść, dzieci nie są w stanie się do tego przełamać. Odruch wyciągnięcia pomocnej ręki czy gestu pocieszenia zauważam np. u dzieci azjatyckich. Ale większość „nieszwedzkich” dzieci i tak postępuje zimno i z wyrachowaniem. Tego się tutaj uczą od innych, tak tutaj jest. Raz zrobiłam eksperyment. Siedząc na podłodze otoczona grupą szkrabów, pozwoliłam sobie na czesanie (co uwielbiam). Dziecko, które robiło mi kucyka, dosyć mocno ciągnęło mnie za włosy, na co ja robiłam pełną cierpienia minę i patrzyłam na twarze dzieci. Byłam ciekawa, które z nich będzie miało wyraz współczucia w oczach. Tylko w jednym dziecku widziałam, że współczuje mi, że mnie boli, reszta patrzyła na mnie zimno i obojętnie. I tak te dzieci tutaj, w tej cicho akceptowanej obojętności na krzywdę innych, rosną sobie na obojętnych dorosłych…
Któregoś dnia, na zebraniu po pracy, podczas lekcji udzielania pierwszej pomocy, zszokowały mnie reakcje szwedzkich koleżanek, że one boją się pomagać i robić sztuczne oddychanie, że mogą wpaść w panikę, albo coś zrobić nie tak. Z góry zakładały, że „na mnie nie liczcie”. Jedna z kobiet, arabka, krzyknęła, że to jest nasz święty obowiązek ratować dziecku życie i że lepiej próbować, niż nie zrobić nic.
Mnie się tylko chciało płakać po tej dyskusji. W jakim ja społeczeństwie żyję?
O empatii, a właściwie o jej braku w Szwecji, przeczytać można w Dagens Nyheter: Gdzie się podziała szwedzka empatia? Dla nieznających szwedzkiego podsuwam artykuł przetłumaczony w Bing. Tłumaczenie jest straszne, ale da się zrozumieć.
PS. Odnośnie komentarzy pod ostatnim moim wpisem – macie rację, że większość tych spostrzeżeń należałoby odnieść do Sztokholmu, że odmiennie jest poza stolicą. Daleko od Sztokholmu, w mniejszych miastach, na wsiach, żyje się na pewno inaczej, ludzie są inni, atmosfera jest inna. Ja przykładam moje uwagi do Sztokholmu, bo tu mieszkam i stąd mam obserwacje. Ale Sztokholm to nie cała Szwecja. I całe szczęście!
A jak asymilacja
Mój blog zatrzymał się na chwilę.
Odpoczęłam od pisania i znów poczułam nieodpartą ochotę na ponowny kontakt z Wami oraz na dokumentowanie mojego życia tutaj, no i, nie da się ukryć, na zaspokojenie mojej kipiącej potrzeby ekspresji.
Moja klubowa koleżanka, Dorota, autorka bloga Nie zawsze poprawne zapiski Dee miała ciekawy pomysł na projekt: Alfabet emigracji. Pomysł ten podchwyciły inne klubowe blogerki, postanowiłam dołączyć i ja. Wygląda to tak, że idąc zgodnie z literami alfabetu, opisujemy odczucia, wrażenia i refleksje związane z naszą imigracją do nowego kraju. Przemyślenia moje będą, ma się rozumieć, zupełnie subiektywne i mam nadzieję, że zachęcą Was one do podzielenia się ze mną Waszymi odczuciami i spostrzeżeniami.
***
Zdecydowałam się zacząć od pojęcia ASYMILACJI, dlatego, że to nieodłącznie wiąże się z przeniesieniem się na nowy grunt życia.
Ja mojego początku w Szwecji właściwie nie pamiętam, ale za to świetnie pamięta mój mąż, który przypomina mi od czasu do czasu, jak się kiedyś denerwowałam, kiedy coś nie tak się mówiło o Polsce, albo nadto wychwalało Szwecję. – Co mi tam będziesz opowiadał, Polska jest (w tym i w tym) lepsza! Ostentacyjnie „nosiłam się” po polsku, a na to, co szwedzkie prychałam pogardliwie, kiwając przy tym głową. Opowiadałam, że my Polacy to i to, że u nas w Polsce to mamy fajniejsze społeczeństwo itd. Szłam do totalnie zaskoczonej sąsiadki z ciastem w ręku, przykro mi było, że znajoma z pracy nie rozmawia ze mną poza pracą, a szklane, niewidzące spojrzenie Szwedów przyprawiały mnie o dreszcz zgrozy.
Myślałam, że znając angielski dam sobie radę bez szwedzkiego, że zagadując sąsiadów zjednam ich sobie, że ubierając się „po polsku” (czyt. kobieco) pokażę tym biednym Szwedkom, jak powinno się wyglądać, itd., itd.
Aż powoli zaczęłam czuć, że z moim wszystkolepiejwiedzącym nastawieniem i odmiennym zachowaniem zaczynam odstawać i że źle się w tym otoczeniu czuję. Zrozumiałam (dosyć szybko), że bez szwedzkiego daleko nie zajdę, że siedzących cicho w pociągu nie powinnam zaczepiać, a sąsiadka przeżyje na samym „hej, hej”.
Z okien zdjęłam zasłony, powoli wymieniłam całą garderobę na biel, szarości i bezkształtności, zaczęłam uczyć się intensywnie szwedzkiego, zamknęłam buzię na kłódkę i obserwowałam, obserwowałam, obserwowałam, biorąc sobie do serca przysłowie, że jak weszłam między wrony, muszę krakać, jak i one.
I to faktycznie pomogło mi poczuć się lepiej.
Nie od razu rzecz jasna, ale z czasem. Widzę do dziś rodziny polskie, naprawdę fajnych ludzi, ciężko pracujących, schowanych w swoich domach za gęstymi firankami aż do podłogi i siedzących przez telewizorami z tylko i wyłącznie polską telewizją. Gdy próbuję coś powiedzieć o chociażby pięknej szwedzkiej tradycji Midsommar, patrzą na mnie, jakbym była przybyszem z kosmosu, a moje namowy na naukę języka i walkę o pracę w swoim zawodzie kwitowane są machnięciem ręki.
O asymilacji mogłabym pisać jeszcze wiele. Ale nie chcę nikogo pouczać. Wiem tylko jedno, że to proces trudny i długi. Koniec końców, człowiek zasymilowany zaczyna się czuć lepiej w nowym kraju, chociażby poprzez to, że rozumie, jakie jest to społeczeństwo i jak ono funkcjonuje.
Jeśli chcesz poczytać więcej o tym, jacy są Szwedzi, pozwól, że skieruję Cię do zakładki Szwedzka mentalność.
A ja już dziś zapraszam na kolejną literę alfabetu.
Do miłego zobaczenia!
<3
Rzeczy w Szwecji, do których się nigdy nie przyzwyczaję
W ramach kolejnego projektu Klubu Polki na Obczyźnie przyszło mi napisać, co w kraju mojej imigracji mi przeszkadza i do czego nie mogę się przyzwyczaić.
Do tej pory pisałam dobrze o Szwecji, a skargi na to, co mnie w tym kraju uwiera, pozostawiałam dla siebie. Chcę, by mój blog był lekturą przyjemną i zabierającą czytelnika w wymarzony nieco świat, ale żeby nie było, że płynę sobie tak przez to życie z wiecznym uśmiechem zadowolenia na ustach, postanowiłam i ja przyłączyć do jesiennego projektu.
Do czego nie mogę się przyzwyczaić w Szwecji *
Po sześciu latach życia w Szwecji wiele rzeczy stało się dla mnie normalnych i zwykłych. Zasymilowałam się w miarę lekko i szybko, ale wciąż są sprawy, które mnie przygnębiają, choć podejrzewam, że to kwestia mojego własnego sumienia.
Edukacja i wychowanie przedszkolne
Zacznę od szkolnictwa, bo pracuję w przedszkolu i trochę na te tematy wiem. Uważam, że dzieciaki są ZA MAŁO edukowane i zbyt wiele czasu daje się im na swobodną, często do niczego nieprowadzącą, zabawę. Inna rzecz, która mnie wręcz boli, to to, że nie winduje się tu dzieci szczególnie utalentowanych. Moje próby na skierowanie uwagi i zajęcie się szczególnie uzdolnioną plastycznie dziewczynką spełzły na niczym, co bardzo opłakałam. Prawo szwedzkie mówi, że wszyscy mają być równi, ale w praktyce wygląda to tak, że dużą pomoc ofiaruje się dzieciom z kłopotami w nauce (co jest bardzo fajne, mądre i pożyteczne), ale za to z dziećmi wybitnymi szkoła nie robi nic.
Bezmyślność
Właściwie drobiazg. Niby Szwedzi wynalazczym narodem są, ale często mam wrażenie, że nie myślą. Płynie taki strumień ludzi chodnikiem, ale żaden NIE USTĄPI drogi idącemu z naprzeciwka, trzeba zejść na ulicę. Ludzie stoją czasem tak w grupie gdzieś, na stacji, w przejściu, czy korytarzu i blokują innym drogę. Kładą torby na siedzeniach obok, nie myśląc, że może nad nimi stoi ktoś i marzy o tym, żeby usiąść.
Prostactwo
A już po prostu NIENAWIDZĘ, gdy ktoś, w pociągu kładzie buty na siedzeniu na przeciwko! Krew się we mnie gotuje, gdy widzę to karczemne zachowanie. Inna rzecz, do której się nie przyzwyczaję, są zostawione pod siedzeniami torby po fast foodach i puszki. Czasem wsiadam do pociągu i widzę, że czeka mnie podróż wśród rozrzuconych wszędzie gazet, kubków po kawie, opakowań po słodyczach, po prostu podróż w morzu śmieci. Każdy pociąg jest sprzątany na końcowej stacji, ale już w połowie drogi powrotnej wygląda jak po imprezie. I pomyśleć, że to cywilizowany kraj!
Zdjęcie to zrobiłam w czystym jeszcze pociągu na pierwszej stacji.
Brak dżentelmenów
Brakuje mi tego, co miałam w Polsce, gdzie mężczyźni są dżentelmenami w stosunku do kobiet. Otwierają przez nimi drzwi, poniosą ciężką torbę. Tutaj kobieta nie jest tą „słabą” płcią, którą trzeba potraktować z szacunkiem, ulżyć jej, otoczyć elementarną TROSKĄ. Raz zapytałam kolegę na uczelni, dlaczego nie pomoże swojej, ulubionej zresztą, koleżance nieść ciężką torbę. Odparł, że to jej torba, a nie jego. Tu kobieta jest równa mężczyźnie i równie dobrze ona może wnieść wózek z dzieckiem po schodach lub nieść ciężkie zakupy, dlaczego on, mężczyzna ma to robić za nią?
Żebractwo
Choć żal mi tych ludzi i już mi nie nastarcza pieniędzy, żeby rzucić każdemu, zaczynam się bezsilnie irytować, bo widzę, że żebraków jest coraz więcej i coraz nachalniejsi się stają. Potrafią nawet wejść do ogródka restauracyjnego i trząść kubeczkiem z monetami nad uchem klienta wciągającego smakowitą woń właśnie podanego obiadu. KAŻDY kurs metrem czy pociągiem to minimum jedna osoba (najczęściej wiele, w różnych odstępach), która idzie i prosi o datki. Żebrzący są pod każdym sklepem, na każdej stacji, mam wrażenie, że są dosłownie wszędzie, (ostatnio spotkałam ich w miejskiej bibliotece, odrywali ludzi od książek).
Ciemności
Pory roku w Szwecji dzielę na JASNĄ oraz CIEMNĄ. Dziś właśnie nadejdzie ta ciemna, bo przestawiamy zegary na czas zimowy. Nadejdzie to, do czego chyba nikt się nie przyzwyczai – ciemności i szaroburości. Wygląda to tak, że człowiek ten krótki, jasny odcinek dnia, spędza w pracy, natomiast, kiedy do niej idzie, lub z niej wraca, jest ciemno. Zupełna ciemność już o czwartej po południu może naprawdę wystawić człowieka na ciężką próbę. Dlatego wiele przedsiębiorstw zaleca wyjście z pracy na mały spacer w południe. Ja, mimo, że codziennie jestem z dziećmi na dworze, nie mogę wciąż zaakceptować tej ciemnej pory roku.
Rozpędziłam się w tym narzekaniu! Ale tym ciemnym akcentem zakończę moje utyskiwanie a Was zapraszam do poczytania, co uprzykrza życie Polce żyjącej w Aoście, a jutro zajrzyjcie do Polki mieszkającej w Meksyku. Polecam lekturę całego jesiennego projektu, bardzo ciekawe rzeczy piszą klubowiczki o krajach, do których wyemigrowały.
PS. Jako, że od każdej reguły są wyjątki, spotkałam prawdziwego Szweda dżentelmena, są przedszkola, gdzie dzieci mają mnóstwo zajęć, są ludzie, którzy myślą o innych, a ja podczas ciemnej pory roku miewam wyśmienity nastrój, więc nie jest do końca beznadziejnie.
Projekt zadedykowany jest akcji Przemka Skokowskiego Autostopem dla Hospicjum. Przemek to charyzmatyczny chłopak o złotym sercu, który wyruszył w podróż autostopem z Gdańska na Antarktydę. Celem tej podróży jest zbiórka pieniędzy na Fundusz Dzieci Osieroconych oraz na rzecz Domowego Hospicjum dla dzieci w Gdańsku. Więcej o akcji przeczytacie na stronie Się pomaga, na której można też bezpiecznie przekazać dowolną kwotę. Zachęcam Was gorąco do wsparcia akcji.
* Moje skargi przykładam do Sztokholmu, nie tylko dla tego, że tutaj właśnie mieszkam, ale i dlatego, że jest to stolica, miasto ogromne, mieniące się różnymi kulturami, społeczeństwo jest bardziej zabiegane i obce sobie nawzajem. Poza Sztokholmem, i w innych miastach, na wsiach, żyje się zupełnie inaczej, bo i ludzie są inni.
O tym też kiedyś napiszę.
Niepokoję się…
To niepokojące, że o szczegółach tego, co się dzieje w kraju, w którym mieszkam, zmuszona jestem dowiadywać się z zagranicznej prasy.
Wprawdzie wspomniano ze spuszczonymi oczami w szwedzkiej telewizji o zabiciu dwóch osób w IKEI (sic!), ale o prawdziwych reakcjach ludzi i o całej otoczce tego, co się teraz w Szwecji dzieje, doczytać muszę w polskiej i angielskiej prasie.
Powinnam zacząć od tego, że żyjąc tutaj, w pięknym Sztokholmie, a właściwie w bezpiecznej i spokojnej dzielnicy Solna, nie widzę naocznie codziennego napływu tysięcy zdesperowanych uchodźców. W centrum miasta zawsze był tłok, barwna mieszanka ludzi z całego świata. Nie widzę jednak tych wszystkich kłębiących się po opuszczonych więzieniach, schroniskach i barakach azylantów. Na „oko” wydawać by się mogło, że nic się nie zmieniło. Ale z tego, co wiem, do Szwecji przypływa codziennie ponad tysiąc osób i państwo szwedzkie robi wszystko, by tym ludziom, wszystkim bez wyjątku, pomóc.
W telewizji i prasie spokojnie i optymistycznie, jak gdyby nigdy nic. Od czasu do czasu docierają do mnie pojedyncze informacje o kradzieżach, gwałtach, zabójstwach, zamieszkach. Raz udało mi się zobaczyć smutny i przerażający reportaż o dużej grupie EU emigrantów, którzy bezprawnie zajęli prywatną posiadłość i ani myśleli ją opuścić. To wywołało u mnie straszny niepokój. Tym bardziej, że ani lokalni politycy, ani policja nie potrafili znaleźć rozwiązania tej sytuacji. Innymi słowy, naruszone zostało podstawowe prawo do własności prywatnej. Czy można czuć się bezpiecznie w kraju, w którym na twoją prywatną posiadłość mogą wkroczyć obcy ludzie, rozbić swoje namioty, a ty nie będziesz w stanie ich się pozbyć?
Pytacie mnie w listach, czy to wszystko prawda, i czy w Szwecji jest bezpiecznie. Dużo i szczerze pisze się i mówi o tych sprawach właśnie w Polsce, stąd ten w Was niepokój. Moi rodzice też się napatrzyli w telewizji, naczytali w prasie i mówią, że boją się do mnie, do Szwecji przyjechać.
Może i to wszystko wyolbrzymione jest, rozdmuchane, bo oczywiście o tym, co trudne mówić można bez końca. Ja osobiście mam bardzo mieszane myśli. Z jednej strony, uważam, że to jest piękne, że Szwecja chce pomagać i dzieli się swym narodowym dobytkiem z potrzebującymi; z drugiej zaś, że ta chęć pomocy przerośnie wkrótce możliwości i pomaganie odbywać się będzie kosztem społeczeństwa szwedzkiego. Społeczeństwo już zaczyna odczuwać napływ nowych imigrantów. Zaczyna brakować pracy, od dawna brakuje mieszkań, pogarsza się status szpitali, spada poczucie bezpieczeństwa.
Ja też przestaję się TUTAJ czuć bezpiecznie. I nie chodzi tylko o to, że boję się pojechać do IKEI, żeby nie zostać potraktowaną ikeowskim nożem, czy chodzenia po mieście po zmroku, ale ogólnie, boję się o przyszłość w Szwecji. Czy zawsze będę miała pracę? Czy będę miała gdzie mieszkać? Nie mam pewności.
Nie tylko ja się niepokoję. Niepokoją się też mieszkańcy Szwecji, którzy powoli zaczynają dostrzegać rozmiar problemu.
Czasami ktoś zarzuci mi, że ja się tą Szwecją tak zachwycam i że jestem naiwna i nie wiem, co się w Szwecji dzieje. Wiem. Nie wypowiadam się na tematy polityki i jestem ostrożna w głoszeniu osądów. Poza tym, na szczęście widzę jeszcze mnóstwo dobrego w tym kraju, widzę jego piękną przyrodę, architekturę, tradycje, optymizm… Tym chcę się z Wami dzielić i tego trzymać.
Mimo wszystko, mam nadzieję, że sytuacja w Szwecji się ustabilizuje i będę mogła ponownie patrzeć ufnie w przyszłość.
Kwestia zaufania
Jednym ze zjawisk, które w Szwecji wprawiają mnie w lekkie niedowierzanie jest zaufanie do klienta.
W wielu miejscach, ale raczej poza miastem, niż w mieście, wystawione są stoiska, na których właściciel, rolnik, rzemieślnik czy zwykły handlarz zostawia swoje produkty lub płody rolne, cennik i … „skarbonkę”.
Tu straganik niedaleko Laholm.
Ludzie podjeżdżają sobie, wybierają warzywa, owoce czy co tam jeszcze, i wrzucają naliczoną (na pewno dobrze) kwotę do blaszanej puszki. Na zdjęciu poniżej uroczy kram warzywny spotkany w Olandii.
Dania ma podobne podejście do klienta, w Godhjem na Bornholmie spotkałam „samopracujący” sklepik jubilerski. Można spokojnie wybrać sobie biżuterię, a wyliczoną kwotę wrzucić do skrzynki pocztowej obok. Nie wierzyłam własnym oczom! Dwa razy przechodziłam obok tego stoiska, rano i po południu i nie spotkałam przy nim żadnego sprzedawcy, choć klientów (płacących) owszem.
Jeśli chcesz wybrać się na zwiedzanie, a droga przed tobą długa i dzieci masz ze sobą małe, możesz wypożyczyć sobie wózek. Wybierasz wózek a pieniądze na wynajem wkładasz do skrzyneczki pod tablicą z cenami. To też Szwecja, niedaleko Ystad, na drodze do Ales stenar.
W pięknym, najstarszym mieście w Szwecji, Sigtunie, spotkałam tę oto starą budkę telefoniczną wypełnioną książkami.
To minibiblioteka! Zasady wypożyczenia są takie, że można wypożyczyć jedną książkę na tylko 1 tydzień, a jeśli chcesz książkę koniecznie zatrzymać, przynieś i zostaw swoją.
Książki w tej budce były całkiem ciekawe. Żaden tam chłam literacki. Budka ta jest popularnym obiektem fotografowania dla turystów spoza Skandynawii, dla których także jest to „nietypowe”, bo z ręką na sercu, poza Skandynawią, nigdzie nie widziałam takiego pełnego zaufania typu handlu, czy wynajmu.
Podobną budkę, tym razem miniksięgarnię, widziałam w miasteczku Fjällbacka. Na książkach są ceny, a biała skrzynka na pieniądze wisi obok budki.
W Olandii „dostałam” ręcznie uszyte piękne bolerko, a jego wykonawczyni podała mi spisany na karteczce numer konta i powiedziała, że mogę przelać pieniądze za bolerko, jak wrócę do domu.
Dała mi swój wcale nietani produkt, święcie wierząc, że ja za niego zapłacę. Zapytana, czy zdarzyło się jej, że ktoś jednak nie przelał pieniędzy, zaskoczona nieco pytaniem odparła , że nigdy.
Bo to właśnie jest kwestia zaufania.
W Szwecji ufa się klientowi. Obojętnie, czy to jest bank, drobny handlarz czy też wydawnictwo, naczelną ich zasadą jest zaufanie do klienta i przeświadczenie, że klient tego zaufania nie zawiedzie. Taki jest tutaj system, że jeśli urząd, czy sprzedawca „podejrzewa” mnie o coś, musi mi to udowodnić. W Polsce system nie wierzy petentowi i to ja zmuszona jestem z góry udowadniać, że jestem w porządku. Muszę przedstawić nie zawsze potrzebne zaświadczenia czy pieczątki, naklejać znaczki skarbowe, (nigdy nie słyszałam o takich znaczkach w Szwecji), a już bardzo często konieczne jest stawienie się osobiście.
Zaufanie do klienta i petenta radykalnie odmienia życie ludzi w tym systemie i oszczędza ich czas. Jest to nie do wyobrażenia, żeby Szwed musiał brać wolne z pracy, żeby załatwić cokolwiek w urzędzie lub w banku. Te sprawy załatwia się przez telefon i jeżeli potrzeba podpisu (np. pożyczka w banku), to urząd wysyła pocztą odpowiednie dokumenty, które po podpisaniu odsyła się z powrotem zwyczajnym listem.
W sklepie nie muszę udowadniać, że to nie ja uszkodziłam zakupioną rzecz, tylko po prostu nie zauważyłam szkody i dzięki temu, że sprzedawca mi wierzy, mogę bez najmniejszego problemu tę rzecz oddać z powrotem. Po sklepach nie „krążą” wartownicy, nikt mi nie patrzy podejrzanie na ręce i sprzedawczyni ufa mi jako klientowi.
Inny przykład zaufania do klienta. Kiedyś zdarzyło mi się, że nie przyszedł numer jednego z prenumerowanych przeze mnie szwedzkich czasopism, zadzwoniłam więc do redakcji i powiedziałam, że nie dostałam takiego a takiego numeru i za dwa dni miałam ten brakujący numer w domu. Podobną sytuację miałam z polskim miesięcznikiem Zwierciadło. Nie przyszedł któryś z numerów, zadzwoniłam do Ruchu, przez które prenumeruję to pismo i usłyszałam, że wysłano już do mnie aktualny numer i nie wyślą drugiego. W ogóle, w Szwecji zamawia się prenumeratę lub książki, a rachunek przychodzi wraz z przesyłką, natomiast zamawiając prenumeratę polskiego czasopisma, czy też książkę, najpierw trzeba wpłacić pieniądze, potem można spodziewać się realizacji zamówienia. W większości przypadków tutaj, w Szwecji, najpierw dostaje się zamówioną rzecz, a potem się płaci.
Znalezione na ulicy rzeczy zostawia się nie poruszone, bo ten kto coś zgubił, może się po to wrócić i chce to znaleźć. Tutaj jakieś dzieciątko zgubiło na uczęszczanym trakcie spacerowym ukochaną Pippi i najprawdopodobniej odzyska ją, bo ona na niego czeka. Przykładów mogłabym wymienić jeszcze wiele…
Oczywiście spostrzeżenia moje przykładam do doświadczeń jakie mam z Polski, a wyjechałam z Polski prawie 6 lat temu i może w kwestii zaufania do klienta coś się zmieniło (mam nadzieję).
To, że tutaj wierzy się w uczciwość drugiego człowieka nie oznacza, że Szwecja jest krajem, w którym nie zdarzają się kradzieże. Owszem, zdarzają się. Raz byłam świadkiem nagłego i krótkotrwałego zamieszania, co, jak się chwilę później okazało, było kradzieżą portfela z torebki turystki. Na Facebooku widzę też od czasu do czasu skargi, że komuś ukradziono rower, albo wózek dziecięcy. Być może kradzieże zdarzają się raczej w wielkich miastach, choć i tu, w tym tłumnym Sztokholmie widzę, że nawet okazja złodziejem nie czyni, a obsługa w sklepach i bankach jest wciąż oparta na zaufaniu.
A jakie są Wasze doświadczenia i spostrzeżenia? W Szwecji i w innych krajach na świecie?
Jestem bardzo ciekawa.
Wieża Kaknästornet
Pragnącym w przyjemny i nieśpieszny sposób podziwiać Sztokholm z góry, polecam Wieżę Kaknästornet.
Ta mierząca 155 metrów wieża, dawniej pełniąca rolę centrum dla wszystkich anten radiowych i telewizyjnych w Szwecji, charakteryzowała sylwetkę Sztokholmu od 1967 roku.
Na 30. piętro wjedziesz bezszelestnie w zaledwie pół minuty. Po osłoniętym siatką tarasie spacerujesz dookoła patrząc na miasto, a jeśli chcesz uwiecznić widok „bez krat”, poproś na dole, przy zakupie biletów, o kluczyk do małych okienek, przez które można wsunąć nawet spory aparat fotograficzny.
Pod tarasem, na przedostatnim piętrze jest oszklony „taras”, gdzie mieści się kawiarnia i podniebny bar i gdzie można usiąść sobie i delektować się zarówno widokiem, jak i podniebną „fiką” .
Pod kawiarnią jest bardzo elegancka restauracja. Widok z tych tarasów jest wspaniały, szczególnie w słoneczny dzień, kiedy to widoczność może sięgać 60 kilometrów.
Wieża czynna jest cały rok, w różnych godzinach, a szczegółowy schemat godzin otwarcia zarówno samej wieży widokowej, jak i restauracji znajdziesz tu: KLIK. Bilet dla osoby dorosłej kosztuje 55 koron.
Najnowsze komentarze