Miesiąc: grudzień 2013
Kartka z życzeniami
To mój ostatni wpis w tym roku.
Chciałabym Wam bardzo gorąco podziękować za to, że jesteście.
Za to, że mnie czytacie i dzielicie się ze mną swoimi przemyśleniami. Dziękuję za Wasze ciepło i za to, że doceniacie moją pracę włożoną w ten blog.
Chciałabym również złożyć Wam dzisiaj świąteczne życzenia:
Życzę Wam,
by te nadchodzące Święta Bożego Narodzenia upłynęły Wam pomalutku, przyjemnie i spokojnie.
Byście byli wśród tych, których kochacie.
Życzę Wam wzruszeń, radości i poczucia absolutnego szczęścia.
I życzę Wam, by w Nowym 2014 roku spełniły się Wasze marzenia, zrealizowały plany i sprzyjała dobra passa.
Wesołych Świąt!
Wasza Monika
Glögg – grzaniec rozgrzewaniec
Wprawdzie na dworze ciepło i niezimowo, nie ma śniegu ani mrozu, ale trudno mi jakoś sobie wyobrazić okres około świąteczny bez grzańca (glögg od glöd – żar).
W tym czasie w Szwecji sprzedawanych jest prawie 6 milionów l. grzanego wina. A najpopularniejszą marka jest marka Blossa.
W sklepach i na bożonarodzeniowych jarmarkach dostępne jest grzane wino o rozmaitych smakach i pod różną postacią. Jest glögg alkoholowy i jest także bezalkoholowy, owocowy i czekoladowy, słodki i bez cukru… Osoby o bardziej wymagającym podniebieniu przyrządzają glögg sami w domu, z ulubionego wina i wedle własnych upodobań.
Napój ten przyrządza się z czerwonego wina, (można też białego, dlaczego nie?), przypraw takich jak cynamon, goździki, imbir (przy okazji – ja dodaję świeżego imbiru codziennie do kawy, imbir pomaga mi utrzymać szczupłą linię), skórka pomarańczowa oraz migdały, rodzynki i cukier. Trunek ten wzmocnia się czasami mocniejszym alkoholem, ale robi się także warianty bezalkoholowe na bazie soku owocowego. Robienie takiego grzańca jest też moim sposobem na ratowanie nietrafionego wina, wtedy dodaję tylko więcej cukru i soku.
Sporządzenie tego rozgrzewającego napoju w domu zajmuje więcej czasu niż samo podgrzanie gotowego, kupionego w sklepie albo skorzystanie z gotowych przypraw w torebkach, ale warto się poświęcić, bo smak oraz efekt działania jest dużo lepszy. Sam zapach już jest upajający!
Przygotowanie glöggu rozpoczynamy od przyrządzenia ekstraktu z przypraw korzennych. Żeby wyczarować taki ekstrakt gotujemy odpowiednią ilość wody (albo soku) i dodajemy do niej przyprawy. Następnie łączymy wywar z winem i pozostałymi składnikami i podgrzewamy powoli do temperatury 60-70 ° C.
Ja korzystam z przepisu na glögg klasyczny ze szwedzkiej książki kucharskiej. Zauważyłam, ze na drugi dzień glögg nabiera głębszego i jeszcze lepszego smaku, aczkolwiek alkohol trochę wyparowuje. Można też eksperymentować z przyprawami, aż w końcu wyjdzie doskonały na Wasz smak. Przez noc trzymamy glögg oczywiście w lodówce. Oto przepis, a ja życzę powodzenia w eksperymentowaniu!
Składniki:
- 1 butelka czerwonego półwytrawnego wina
- 2 szklani soku pomarańczowego
- 5 łyżeczek cukru lub kilka łyżek miodu
- pokrojona skórka z połowy pomarańczy
- 1 kawałek pokrojonego świeżego imbiru
- 2 laseczki cynamonu
- 8 -10 sztuk goździków
- 5 pestek kardamonu (ale niekoniecznie)
- 1/4 szklanki obranych migdałów
- 1/2 szklanki rodzynek
- 1/2 szklanki wódki albo brandy
Sposób przygotowania:
- Podgrzewaj delikatnie sok pomarańczowy, wrzuć do niego przyprawy (imbir, cynamon, skórkę pomarańczową, goździki i kardamon) i gotuj wywar przez ok. 30 min na małym ogniu.
- Przelej wywar przez geste sitko do drugiego garnka i dodaj do niego wino oraz cukier.
- Dodaj wódki.
- Podgrzej całość, ale pilnuj, żeby nie zagotować.
Do kubeczków (lub szklaneczek z uszkiem) wsyp obrane migdały i rodzynki, wlej do nich gorące wino. Ja podaję grzańca z pierniczkami (pepparkakor) i serem pleśniowym. Niebo w gębie, żar w piersiach!
Jul czyli święta w Szwecji
Niedawno miałam wielką przyjemność przystąpić do Klubu Polek na Obczyźnie, w którym dziś mam równie wielką przyjemność zadebiutować. Mój dzisiejszy artykuł napisałam specjalnie dla Klubu w ramach projektu „Boże Narodzenie dookoła świata.”
Jeszcze wczoraj byliśmy u Julii, w gorącej Australii a dziś już jesteśmy u mnie, Moniki w chłodnej Szwecji.
Jul
Tytuł wpisu jest nieprzypadkowy, słowo Jul oznacza święta Bożego Narodzenia, to także słowo – przedrostek do wszystkiego, co się z tymi świętami wiąże; słowo, które słyszymy tu przez cały grudzień.
Myślenie o Jul zaczyna się już w listopadzie, kiedy w sprzedaży pojawiają się bożonarodzeniowe dekoracje i światełka, a ślicznych przytulnych skrzatów zaczyna przybywać jak grzybów po deszczu. Czasami w tych małych grupach wyglądają, jakby knuły jakąś świąteczną zmowę!
Również jeszcze w listopadzie zaczynają pojawiać się w gazetach oferty restauracji na świąteczny stół (Julbord). Julbord to rodzaj takiego przyjęcia, poczęstunku organizowanego najczęściej przez pracodawców dla pracowników. Tradycja Julbord jest bardzo stara, ale dawniej urządzano przyjęcia tylko w gronie rodzinnym, a gospodyni miała wtedy niebywałą okazję się wykazać. Dziś jest trochę inaczej ale jakkolwiek nie jest to zorganizowane, myśl przewodnia jest prosta – wspólny posiłek, rozmowa i rozrywka oraz przedsmak świąt.
Cztery niedziele przed Wigilią zaczyna się adwent. Zauważyłam tutaj zamiłowanie (kobiet zwłaszcza) do robienia własnych świeczników adwentowych oraz do celebrowania adwentu, zapalania świec i odliczania tygodni do świąt. Przyjęłam tę tradycję, również robię własny świecznik, co roku inny i co niedzielę zapalam kolejną świecę. Dzisiaj zapalę trzecią – do świąt został nieco ponad tydzień!
Świeczniki adwentowe są również w wersji z lampkami elektrycznymi. Szwedzi stawiają je we wszystkich odsłoniętych oknach, tak jak lubią w nich wieszać lampki – gwiazdy (julstjarna). Im bliżej do świąt tym więcej tego oświetlenia w oknach, co daje wrażenie przytulności, jasności i ciepła. Nawet gdy człowiek wraca z pracy, głodny, zmęczony i skulony z zimna, to światła „wychodzące” z domów na ulicę sprawiają, że droga staje się przyjemniejsza.
Dla dzieci robi się lub kupuje kalendarze adwentowe, (julkalender). Ale tak jest chyba prawie na całym świecie. Prawie, bo niestety wciąż jeszcze są kraje, w których dzieci nie tylko nie mają radości obchodzenia Świąt ale również nie mają co jeść i pić. Serce boli. W okresie przedświątecznym obserwuję wzmożone akcje dobroczynne, w mniejszym lub większym wymiarze. Akcja niesienia radości i „podzielenia się” świętami (dela Julen) jest aktem dobroci tysięcy ludzkich serc i jedynym elementem przedświątecznego rozgardiaszu, który chciałabym, by trwał cały rok.
Popularny w Szwecji jest Julmarknad – bożonarodzeniowy jarmark, na którym można kupić różne tradycyjne regionalne smakołyki oraz rękodzieła. I to jest właśnie priorytetem, aby wyroby były od drobnych producentów, najchętniej domowej roboty i także oczywiście w świątecznym klimacie. Na takim targu można zaopatrzyć się w choinkę, wędzone udo renifera albo przytulny wełniany pled. Przedświąteczny radosny nastrój podniecenia oraz uśmiech na twarzy są na takim jarmarku najważniejsze!
Sklepy prześcigają się próbując przyciągnąć rozglądających się za prezentami klientów. Wystawy sklepowe zaopatrzone są chyba w specjalny magnes, bo nawet jak nie wejdzie się do środka, to chce się całą wystawę dokładnie obejrzeć. Szwecja słynie ze swojego design więc wystawy są czasem naprawdę ładne i przyciągające.
Na świąteczny prezent mówi się julklapp, a określenie to pochodzi od tradycji koziołka (julbock), który w wigilijną noc pukał (dźwięk – klap, klap) swoimi różkami do drzwi. Gdy rodzina otwierała drzwi znajdowała przed nimi leżące pakuneczki z upominkami. Stąd nazwa prezentu: julklapp.
Julbock to również jeden z symboli szwedzkich świąt i tradycja sięgająca czasów pogańskich, osoba przebrana za kozła rozdawała dawniej prezenty, a dziś słomiany koziołek pełni rolę wyłącznie świątecznej dekoracji.
Czas oczekiwania na święta i samych świąt to czas uciechy dla podniebienia. (Protestancka Szwecja nie pości). W domach rozchodzą się zapachy wypieków, szafranowych bułeczek (lussekatter), korzennych pierniczków (pepparkakor).
Jednym z grudniowych smaków to glögg, czyli grzane wino. W sprzedaży są rozmaite jego rodzaje, i dla dorosłych i dla dzieci, są też tacy, którzy komponują własny grzaniec. Jego smak i zapach kojarzy mi się już nieodłącznie ze świętami. A przepis na glögg własnej roboty podam w następnym poście.
A teraz – uwaga – coś pięknego! Sankta Lucia! Sankta Lucia to mówiąc po polsku Dzień Świętej Łucji, obchodzony na pamiątkę patronki najkrótszego dnia w roku. 13 grudnia w całej Szwecji, odbywają się pochody ubranych na biało dziewcząt z przewodzącą im Łucją z płonącymi świecami w koronie i świecą w dłoniach. Cudny orszak niosący światło i ciepło. Trudno widzowi pozostać niewzruszonym na jego widok!
Wigilia i Boże Narodzenie
W Szwecji mieszkam stosunkowo niedługo. Wigilię obchodzę zwykle w duchu polskiej tradycji. Wprawdzie nie przygotowuję 12 potraw, ale na moim stole nie może zabraknąć barszczu z uszkami!
Szwedzka wigilia jest również skromna, ale głównym daniem jest dopp i grytan, postny bulion, do tego zjada się maczany w bulionie chleb. Jest też oczywiście ryba, śledziki (na słodko!), ziemniaczki i mięsne kuleczki. W Pierwszy dzień świąt lista potraw się znacznie wydłuża. Ale oczywiście jedzenie nie jest najważniejsze w święta! Szwedzi tak jak wszyscy na całym świecie starają się być w tym czasie z rodziną, mieć przyjemnie i przytulnie razem. Miłym akcentem jest wspólne śpiewanie – Szwedzi kochają śpiewać – a także ciekawostka – tańczyć wokół choinki!
O każdym z tych wielu świątecznych elementów napisałam tutaj krótko, z dwóch powodów. Pierwszy to taki, że moi stali czytelnicy znają już te opowieści, a nowi, a mam nadzieję to będziecie Wy – jeśli coś zainteresowało Was szczególnie, możecie wrócić do poprzednich, jeszcze ciepłych wpisów na moim blogu, do lektury którego bardzo serdecznie zapraszam!
Pozdrawiam wszystkie rozsiane po świecie Polki i już dziś życzę Wam
God Jul!
Dzień Świętej Łucji
13 grudnia to Dzień Świętej Łucji, (Sankta Lucia) obchodzony na pamiątkę św. Łucji, patronki najkrótszego dnia w roku. W rocznicę jej śmierci. Tego dnia w całej Szwecji, odbywają się pochody ubranych na biało dziewcząt z przewodzącą im Łucją z płonącymi świecami w koronie i świecą w dłoniach. Na ten pochód mówi się tutaj Luciatåget. Na 13 grudnia wyznaczono kiedyś początek postu, kiedy to po raz ostatni przed świętami zasiadano do suto zastawionego stołu. „Świętą Łucją” w rodzinie zostawała najstarsza córka, która rano, ubrana na biało, w wianku z zapalonymi świecami, budziła rodziców, śpiewając tradycyjną włoską piosenkę „Santa Lucia”, podając kawę, czerwone grzane wino i specjalne na tę okazję pieczone lussekatter.
Poniższe zdjęcie zrobiłam w Storkyrkan (kościele na Starym Mieście).
Szwedzi kochają tę tradycję, zwłaszcza dziewczynki, które pragną zostać Lucią, nawet co roku. Pracując w szwedzkim przedszkolu ze zdumieniem obserwowałam, ile podekscytowania towarzyszy dzieciom w przygotowaniach do Luciatåget, ile to pracy muszą wykonać dzieci, żeby nauczyć się piosenek i całego przestawienia. A piosenkę Sankta Lucia śpiewają jeszcze parę miesięcy po przedstawieniu. Pamiętam jak tuż przed Wielkanocą jechałam metrem z moimi pięciolatkami do Muzeum i one śpiewały pięknie i raźnie „Sankta Lucia”, czym wywoływały uśmiech u współpasażerów.
Widok (takiego poważniejszego orszaku, np. w kościele) jest urzekający, ja patrzę na to zawsze ze ściśniętym od wzruszenia gardłem. Jestem wrażliwą osobą i wzruszają mnie rzeczy piękne ale ten pochód, ta muzyka i widok kobiety tak majestatycznie niosącej światło sprawia, że czuję się po prostu…szczęśliwa. I mogę śmiało powiedzieć, że tę tradycję lubię ze wszystkich szwedzkich tradycji najbardziej.
Ale dziś jest mi mniej do radości.
Zaproponowano mi w tym roku zostanie Lucią. Najpierw się ucieszyłam, potem stopniowo zaczął ogarniać mnie niepokój, czy ja się nadaję. Wszak nie chodzi o to, że fałszuję, bo „moja” Lucia nie musi śpiewać, nie chodzi o mój imigrancki szwedzki, bo nie muszę się odzywać. Mam tylko spokojnie nieść światło w mroku i ciepło w chłodzie. Znalezienie korony nie było łatwe, z suknią za to poszło szybko. Wczoraj robiłam przymiarki, korona była ciasna, wyrwała mi mnóstwo włosów, świece były ciężkie… Odstawiając koronę na bok wypadła mi jedna świeca i wypaliłam dziurę w obrusie. Przestraszyłam się, że wywołam pożar, dostałam wypieków na twarzy, oczy mi się zrobiły wielkie jak talerze, łzy paniki rozmyły mi tusz do rzęs. Na odwołanie jest już za późno! Nie jestem zadowolona ze swojego wyglądu. Jestem załamana! Pocieszcie!
Ok, biorę się w garść.
Postaram się nie myśleć, że dziś w dodatku piątek trzynastego.
Idę.
Nobel – nagrody i wielki bankiet
Jak co roku, 10 grudnia, w rocznicę śmierci Alfreda Nobla, odbywa się dziś w Sztokholmie wielka uroczystość.
W Filharmonii (Konserthuset) Król Szwecji wręczy dziś najznakomitszym w swoich dziedzinach najbardziej prestiżową nagrodę na świecie – nagrodę Nobla. Nagroda ta przyznawana jest w 3 dziedzinach naukowych: fizyce, chemii i medycynie oraz w literaturze. W 1968 r. Narodowy Bank Szwecji (Riksbanken) ustalił nagrodę w dziedzinie ekonomii, która jest przydzielana od 1969 przez Króla jednocześnie z innymi nagrodami. Pokojowa Nagroda Nobla przyznawana m. in. za pracę na rzecz pokoju na świecie wręczana jest również 10 grudnia w stolicy Norwegii, Oslo. Laureaci Nagrody Nobla otrzymują złoty medal, dyplom i… osiem milionów koron szwedzkich.
Pod Filharmonią na Hötorget już od rana stoją ci, którzy pragną zobaczyć laureatów, przybyłych gości oraz oczywiście królewską rodzinę.
Ja nie stoję, nie, ale oglądam zawsze całą ceremonię w telewizji. I nie tylko ja jedna, pół Szwecji siedzi 10 grudnia przed telewizorami i delektuje się widokiem tego, co jest tak niedostępne i niedoścignione dla „zwykłego” człowieka.
Historia nagrody jest piękna. Wszyscy wiemy, ze Alfred Nobel był wynalazcą (powszechnie znany jest jako wynalazca dynamitu). Droga do sławy i bogactwa była długa i trudna, okupiona ciężką pracą, uciążliwymi podróżami, czasami biedą i samotnością. Przed śmiercią sporządził testament, który do dziś jest realizowany.
Oto fragment testamentu:
” Wszystkie pozostałe po mnie, możliwe do zrealizowania aktywa, mają być rozdysponowane w sposób następujący: kapitał zostanie przez egzekutorów ulokowany bezpiecznie w papierach, tworzących fundusz, którego procenty każdego roku mają być rozdzielone w formie nagród tym, którzy w roku poprzedzającym przynieśli ludzkości największe korzyści.”
Spadkobiercą i dysponentem owego majątku została Szwedzka Akademia Nauk. Ceremonia wręczania nagrody Nobla rozpoczyna się hymnem oraz uroczystą przemową.
To wielkie chwile dla laureatów, moment uznania pracy i uzdolnień. Cały świat może dziś zobaczyć i usłyszeć człowieka, do tej chwili nikomu nie znanego, skrytego w zaciszu swojego laboratorium.
Odkrycia naukowe przysługują się ludzkości, ale Alfred Nobel pragnął także honorować ludzi pióra, za pracę na rzecz idealistycznych tendencji.
Po ceremonii wszyscy uczestnicy udają się do Ratusza na wielki bankiet.
Gdy oglądamy relację, która jest oczywiście na żywo, widzimy, że wszystko dzieje się tak spokojnie i dostojnie, goście powoli wypełniają wielką salę, która nosi nazwę Niebieskiej – Blå Hallen.
Sala jest ogromna i w ten dzień przyjmuje 1300 gości!
Przy wejściu do sali gościom towarzyszą studenci. Dla studentów jest to wielka nobilitacja, zostać wybranym i zaproszonym do Ratusza na ten właśnie dzień. Wszyscy jak na szpilkach!
Stoły są bardzo elegancko udekorowane, zastawa jest kosztowna a kwiaty sprowadzone kilka dni wcześniej, z upraw kwiatowych w Italii, kraju, w którym Nobel mieszkał i zmarł. Kwiaty są świeżutkie i bez skazy, misternie i fantazyjnie ułożone. Tak pięknie zastawiony stół to cukierek dla oka!
Gdy już wszyscy goście zajmą swoje miejsca następuje bardzo ciekawy moment. Ponad 200 kelnerów i kelnerek w przeciągu trzech minut zaserwuje pierwsze danie. Niesie je do stołu jak w procesji. Wszyscy na raz dostają gorący posiłek. Potem na raz deser. Jeśli są lody, nie mogą się roztopić. Wszyscy dostają swoje porcje jednocześnie!
Po posiłku zazwyczaj jest mały koncert, chwila odprężenia, można porozmawiać z Noblistą, pożartować z Królem.
Mnie, kobietę bardzo interesują noblowskie kreacje. I znów nie tylko mnie, bo damskie tygodniki już tydzień przed ceremonią spekulują, która z pań w co będzie ubrana. Projektanci mody też mają swoje pięć minut.
Następnego dnia najpiękniejsze kreacje tradycyjnie lądują na liście „Kreacje, które zapamiętamy”. Telewizyjna relacja z Ceremonii i bankietu Noblowskiego jest długa i przeplatana ciekawymi rozmowami z różnymi ludźmi, np. z osobami, które przygotowywały menu. Cały więc dzień upływa pod znakiem Nobla. Rozumiem, że tylko w Szwecji jest relacja na żywo z całego dnia, bardzo żałuję, że w Polsce nie miałam pojęcia, że wręczenie nagrody Nobla okraszone jest aż tak pięknym przyjęciem i blaskiem.
Ale jaka nagroda taka uroczystość!
Julmarknad w Skansen
Nieodłącznym elementem adwentu w Szwecji jest bożonarodzeniowy targ – julmnarknad.
Julmarknad to targ, czy jak ktoś woli, bazar gdzie można kupić różne tradycyjne regionalne wyroby spożywcze oraz rękodzieła. I to jest właśnie priorytetem, aby wyroby były od drobnych producentów, najchętniej domowej roboty i także oczywiście w bożonarodzeniowym klimacie. Przedświąteczny radosny nastrój podniecenia i uśmiech na twarzy są najważniejsze!
Rok temu byłam w Överjärvagård, niedaleko mojego miasta Solna, w tym roku wybrałam się do Skansen.
Samo wyjście na targ i spotkanie miłego towarzystwa (poszłam tam razem z koleżankami ze studiów) było bardzo przyjemną „rozrywką”, a Skansen, czyli dawna Szwecja w miniaturze tylko dodało mu uroku. Widzieliśmy np. jak dawniej robiono bożonarodzeniowe kartki albo jak wyglądała izba przystrojona do wigilii.
Zanim przeszliśmy do Bollnästorget czyli placu, na którym odbywał się targ, pozwiedzaliśmy trochę. Byłam zdumiona tłumami turystów, (zimą? urlop w Szwecji?) ale przypomniałam sobie, że za chwilę uroczystości noblowskie, na pewno wielu przyjechało specjalnie na tę okazję.
Tutaj zwiedzający mogą posilić się i rozgrzać gorącą zupą albo kawą.
Jest już bardzo zimno, spadł już pierwszy śnieg, dlatego na targu nie może zabraknąć ognia, przy którym można się ogrzać, wszak „zwiedza się” targ godzinami, więc nawet Szwed zdąży porządnie zmarznąć. Ja stałam przy ogniu chwilę ale strasznie mnie odymiło i potem długo jeszcze pachniałam jak wędzonka. A kurtka jest do prania.
Już jesteśmy na targu. Stoisk tutaj jest bez liku, a na tych stoiskach masa mniej lub bardziej urokliwych przedmiotów. Świece, mikołajki, skrzaty, aniołki, serca, wianuszki i ozdoby choinkowe.
Taki bazar to też okazja, by się pochwalić własnym pomysłem na ozdoby, co jest swoją drogą bardzo inspirujące.
Można też kupić tekstylia, wyroby z wełny, koce, pledy, (piękne i przytulne!) a także wyroby ze skóry, drewna czy mosiądzu.
Jedynym minusem, jaki tam odczułam były tłumy. Ten tłum tworzył pewien radosny gwar, ale julmarknad w mniejszym wymiarze jest dużo przyjemniejszy, spokojniejszy. Targi organizowane są w różnych miejscach, w całej Szwecji, na pewno na każdym jest nieco inaczej, ale jedno jest pewne – zawsze bije od ludzi radosny nastrój. Idą święta!
Poza świątecznymi zakupami do domu, można oczywiście zjeść coś na miejscu. Na kawę, rozgrzewający glögg, świeże acz już zimne bułeczki nie brakowało chętnych.
Zanim coś się kupi, warto posmakować, tutaj śledziki w jarzębinie.
Dałam się poczęstować kawałkiem wędzonego renifera.
Miałam bardzo miłą pogawędkę z kobietą z Hälsingland, która ubrana była w odziedziczony po mamie strój z tamtego regionu i który zawsze zakłada na Julmarknad. Zimno jej było, ale zdjęła ciepły szal, żeby pięknie, jak powiedziała, wyglądać do zdjęcia. Widoczne na zdjęciu skrzaty robi oczywiście sama, przez wiele miesięcy, żeby były gotowe na Jul.
A obok – Cepeliada. O Cepeliadzie powiedziała mi już wcześniej pani Joanna, Pani od teatru dla Polonii. Cieszyłam się, że znalazłam ich stoiska w tym gąszczu.
Na stoisku Cepelii widziałam figurki z motywem stajenki. No właśnie, w Szwecji nie ma stajenek z Jezuskiem! Zatęskniłam!
A to Pan Andrzej i Pani Eulalia z Giżycka. Ta przesympatyczna para prowadzi na Mazurach firmę agroturystyczną Agromargot i przyjechali z Polski tylko na Julmarknad na dwa dni, razem z własnymi wyrobami: wędliną, chlebem, pierniczkami i słoiczkami z przetworami własnej roboty. Podobały nam się Wasze dynie w gwiazdki!
Pani Eulalia opowiedziała mi, skąd się wzięło powiedzenie „stary piernik”. Za dawnych czasów, kiedy rodziła się dziewczynka, robiono ciasto piernikowe, zawijano w lnianą serwetę i chowano w piwnicy na lata. Kiedy dziewczynka dorosła i miała zostać wydana za mąż, robiono z tego ciasta ciasteczka. Dobrze zapamiętałam? Co się z tymi ciastkami dalej działo, nie dowiedziałam się, bo zlecieli się klienci.
Pokazałam moim koleżankom polskie specjały. Nieśmiało spróbowały polskiego chleba i polskich pierniczków a potem zapytały, czy nie zaprosiłabym ich do domu na polskie potrawy lub ciasto, one chętnie pomogą mi przygotować, (no to wpadłam!). Przysłuchiwały się naszej rozmowie i mówiły potem: Jaki piękny język, taki pszyzyszzzszyzzyszzzy!
Och jak miło mi było odsapnąć od szwedzkiego i zamienić parę słów po polsku. I usłyszeć na szwedzkim targu:
Wesołych Świąt!
Zrobiliśmy się głodni, czas na coś gorącego!
Zupę kupiliśmy na stoisku, ale posililiśmy się w ciepłym miejscu, śmiejąc się i żartując. To część mojej kochanej klasy na lingwistyce, gdzie studiuję język migowy. Cała klasa (sami Szwedzi) jest niebywale serdeczna, wszyscy bez wyjątków się lubią, szanują i wspierają. Trzymają się mocno razem i pilnują się nawzajem. Są bardzo młodzi, mają po ok. 20 lat, więc ja jestem dla nich jak mama (tak mnie zresztą nazywają, ale najczęściej wołają na mnie Lilla Monika). Wypytują mnie czasem o polskie tradycje i mentalność, chętnie o Polsce opowiadam i zawsze tylko pozytywnie.
Mimo, że jestem obcokrajowcem, okazują mi szacunek i dużo serca. Jak tylko powiedziałam, że zmarzłam w ręce, natychmiast dostałam ciepłe rękawice.
Posileni i rozgrzani ruszyliśmy w dalszą drogę, to jeszcze nie koniec!
Tutaj, pod dachem można było kupić rzeczy, które są też dostępne w zwykłych sklepach – wyroby tzw. fabryczne – ozdoby, koce, świeczniki, kubki i wiele, wiele innych rzeczy utrzymanych w świątecznym klimacie.
To typowy świecznik, dziś już używany właściwie do ozdoby, marzę o takim, tylko… gdzie ja bym go powiesiła?
Już zaczęła grać muzyka i nogi mi drgnęły do tańca.
Stanęliśmy zaraz w kolejce na smakowanie glöggu. Znów trzeba się rozgrzać!
Dotąd znałam tylko jeden, tradycyjny, korzenny smak glöggu, ale w Skansenie spróbowałam innego glöggu, owocowego, bardzo słodkiego i aromatycznego. Koleżanki kupując po jednej butelce mówiły: Trzeba coś przynieść z Julmarknad do domu!
Zapach prażonych migdałów bardzo ucieszył moje towarzystwo, te specjały są kojarzone ze świętami, a ich zapach jest zapachem Julmarknad.
– Lilla Monika, tam jest coś do sfotografowania!
Ta muzyka, która stawała się coraz żywsza i głośniejsza ściągnęła nas do małej sceny, przed którą na środku „placu” stała wielka choinka. Wokół choinki tańczyli ludzie, i duzi i mali, wszyscy bardzo ochoczo.
Tak jak jeszcze pół roku temu tańczyli na łące wokół midsommarowego drzewka. Nawet melodia była ta sama, energia ta sama.
Nie wiem dlaczego, ale obrazek, kiedy zazwyczaj zdystansowani Szwedzi tak wspaniale się razem bawią, bardzo nie wzrusza. Tak jak wzruszają mnie ich piękne tradycje, i latem, i zimą.
Tak było wczoraj. Wróciłam do domu zmarznięta na kość, pełna wrażeń i szczęśliwa. A dziś druga niedziela adwentu, płonie druga świeca, do świąt zostało trochę ponad dwa tygodnie…
Przyjemnej niedzieli i spokojnego tygodnia życzę Wam wszystkim. Ściskam Was mocno i… do usłyszenia!
Do drogich czytelników
Nad południową Szwecją szaleje sztorm. Nad Polską szaleją wichury. Czytam o tym w prasie, widzę w telewizji i ogarnia mnie smutek.
Niepogoda i żywioły przewracają ludziom świat do góry nogami, niszczą dobytek i budzą strach. Wiele domów jest pozbawionych prądu, nie funkcjonuje komunikacja. Wiatr wyrywa drzewa z korzeniami, przewraca ciężarówki, zabija. Zdałam sobie sprawę, że w środku tego huraganu i zamieci znajdują się ludzie, których w pewien sposób znam. To moi czytelnicy – osoby, które swoimi przemiłymi słowami dodają mi skrzydeł a swoją sympatią przynoszą radość. Teraz to Oni potrzebują ciepłego słowa.
Siedzę w ciszy i myślę o Was, martwię się o Was. Chcę, żebyście wiedzieli, że jest mi przykro, że jesteście w środku tego bezlitosnego wiatru i że się boicie. Patrzę w płonące świeczki i gdybym tylko mogła, oddałabym choć trochę tego spokoju, który czuję. Mam nadzieję, że jesteście dobrej myśli, że jesteście cali, zdrowi i bezpieczni. Niech te parę słów, prosto z serca doleci do Was i doda Wam otuchy.
Czujecie, że jestem z Wami?
Lussekatter z pieca Kasi
Jak dobrze jest mieć przyjaciółkę, która nie tylko cieszy się lekturą mojego bloga ale również dba o to, bym nie zapomniała napisać o czymś ważnym. Moja droga przyjaciółka Kasia wspomniała, że muszę koniecznie napisać o Lussekatter, bo nie ma grudnia bez tych szafranowych bułeczek. Wspomniała również, że będzie piekła takie bułeczki ze swoim dzieckiem, więc ja, żałując, że nie mogę być razem z nimi zaproponowałam zrobienie reportażu z ich wspólnych chwil w kuchni. Powstał więc wpis, który potraktuję jak rodzynek w cieście, bo przyznać, trzeba, że jest wyśmienity!
Tak oto, dziś w grudniowy wieczór gościnnie na blogu – Kasia i jej Synek. Jej reportaż cytuję w całości, zdjęcia sa również jej dziełem.
Kiedy w Szwecji zapadają ciemności i ciężkie, popielate chmury płyną po niebie tak nisko, że można je prawie dotknąć czubkiem głowy, chowamy się w naszych przytulnych domach, żeby przeczekać, w świetle świec… aż do Gwiazdki. A my, łasuchy, zaczynamy piec!
Pierwszego grudnia suche liście i pomarszczone kasztany robią miejsce mikołajkom, gwiazdkom, czerwonym świecom i lampionom, o których czytaliśmy w poprzednim wpisie.
W moim domu pierwszego grudnia nie działają żadne lampki świąteczne, brakuje tycich zapasowych żaróweczek, wszystkie przedłużacze nagle gdzieś znikają a na parapetach brakuje miejsca na ozdoby.
Za to w kuchni panuje wielkie poruszenie. Czasem wałkuje się kupne ciasto na pierniki (kupne! A jakże, trzeba świadomie wybierać, na co poświęca się swój cenny czas i energię!) I powstają takie cuda:
Nie przez przypadek wybieram słowo cuda, ponieważ nigdy wcześniej, ani później nie spotkałam np. żyrafy z tak malowniczo rozjechanymi nóżkami. Ani w sprzedaży, ani na pięknych blogach kulinarnych, a już na pewno nie na konkursach wypieków piernikowych. Tutaj odbywają sie one co roku, np. w Centrum Architektury: http://pepparkakshustavling.se/ Być może przeczytamy o nich więcej niebawem.
Ale wracając do aromatycznego tematu wypieków adwentowych. W tym roku ze zwierzyńca mieliśmy w kuchni tylko koty! Szafranowe, żółciutkie Lussekatter.
Na prośbę Moniki uwieczniłam nasze prace na zdjęciach i zamieszczam je poniżej. W odwrotnej kolejności. A dlaczego nie?
Tak wyglądają szafranówki (mój Syn mówi: ósemki) gotowe do włażenia do piekarnika:
Brakuje już tylko rodzynkowych oczu!
Najpierw wąż, potem kot. Najpierw jedynka, potem ósemka!
“Mamo, ale poducha!”
Piękny, słoneczno-czerwonawy kolor szafranu roztartego z cukrem i rozpuszczonego w mleku i roztopionym maśle.
Gdy wsypaliśmy szafran (1 gram!!!) i odrobinę cukru do moździerza mój Synek powiedział ”flaga polska” a serce matki śpiewało!
Producenci drożdży już od tygodni życzą nam: God Jul – Wesołych Świąt.
A po co cały ten szum wokół tych (nie!) zwykłych drożdżówek z szafranem I rodzynkami?
Legenda z XVII wieku głosi, ze diabeł, w kocim przebraniu, bił małe, niegrzeczne dzieci (coś w rodzaju naszej rózgi pod choinka?), podczas kiedy mały Pan Jezusek rozdawał grzecznym dzieciom bułeczki. Żeby odstraszyć diabla, który cierpi jak wiadomo na światłowstręt, zaczęto do bułeczek dodawać szafranu, który nadawał im słonecznego koloru. Voilá!
Nazwę kojarzy się też oczywiście z Lucia, (która już za kila dni) lub nawet z Lucyferem. Aha! Obie nazwy pochodzą od łacińskiego lux, czyli….. światło! I koło się zamyka.
Teraz, człowiek ”oświecony” tą wiedza może sobie spokojnie przysiąść w zaciszu własnej kuchni i delektować się nietuzinkowym smakiem szafranu delikatnie osłodzonego rodzynka. Chętnie w świetle adwentowej świecy.
W naszym domu już nastala jasność.
Adwent po szwedzku
Dziś pierwszy dzień grudnia, zima już tu u mnie jest, ale tylko za oknem. Bo w sercu, jak zawsze ciepło i spokojnie.
Poranki są szronem ozdobione, mroźne, skrzące, przenikliwie zimne i… ciemne. Czym ocieplić te mrozy, czym rozjaśnić te mroki?
Bogu dzięki mamy Adwent. Dziś jest jego pierwsza niedziela. Adwent, jak wszyscy wiemy, to czas oczekiwania na narodziny Jezusa, a owo radosne oczekiwanie zaczyna się w czwartą niedzielę przed Bożym Narodzeniem.
Tradycja obchodzenia adwentu jest mocno zakorzeniona u Skandynawów i chętnie celebrowana, dlatego dzisiaj prawie we wszystkich domach zapalana jest pierwsza z czterech świec w adwentowym świeczniku (ljusstake). Ponadto w oknach stawiane są świeczniki elektryczne, które zastępują świece woskowe. Te powszechne w Szwecji świeczniki elektryczne mają siedem światełek, odliczając po obu stronach cztery niedziele adwentu. To jest bardzo miłe dla oka zjawisko w Szwecji, gdy cztery tygodnie przed świętami nagle niemal we wszystkich oknach płoną adwentowe światła, stoją lampki, wiszą gwiazdy. Nastrój udziela się wszystkim, a ten moment wstawienia świecznika w oknie jest symboliczny – zaczęło się oczekiwanie na Boże Narodzenie.
W Polsce nie używałam świecznika adwentowego, tutaj tak
i w dodatku robię świecznik sama. Co roku inny. Wszędzie można kupić mech; świec i ozdób w Szwecji jest pod dostatkiem. Pomysłów i cierpliwości też mi nie brakuje.
Celebruję Adwent, to dla mnie święto, dlatego uznałam, że do zapalenia pierwszej świeczki ubiorę ładną czerwoną sukienkę.
Nie wyobrażam sobie grudnia bez takich świątecznych świateł. Sklepowe półki uginają się od ciężaru mnogości rozmaitych świeczników i gwiazd.
Bardzo podobał mi się ten poniżej. To chyba do pokoju dziecięcego, prawda?
Bardzo podobają mi się te gwiazdy, ciekawa jestem czy Polacy mieszkający w Szwecji przenoszą (zawożą) tego rodzaju lampiony do Polski i ciekawe, czy Wy też, tak jak ja wieszacie te gwiazdy w Waszych domach tu w Szwecji.
Sam świecznik nie wystarcza, Szwedzi (szczególnie płeć piękna) z wielką przyjemnością zmieniają wystrój domu, czynią go jeszcze przytulniejszym, ze ściągniętych ze strychu pudeł wychodzą i do domów wkraczają skrzaty i mikołaje, z lasów znoszone są szyszki i choinki, z kwiaciarni gwiazdy betlejemskie (poisencje) i obowiązkowo amarylis. Dzieciom daje się radość codziennego otwierania okienek kalendarza adwentowego, który jest tutaj również bardzo popularny i często też robiony własnoręcznie. Ja kalendarzy nie robię, (cóż, bezdzietna), ale mojemu gniazdu zawsze staram się dodać świątecznej magii.
A teraz chcę Wam życzyć przyjemnego pierwszego tygodnia adwentu, pięknego miesiąca grudnia, dobrych nastrojów i radości w Waszych sercach – wszak na grudzień tysiące Polaków rozsianych po świecie czeka niecierpliwie, bo wielu czeka na moment, kiedy wsiądzie w samolot lub na prom i spotka się wreszcie ze stęsknioną rodziną.
Najnowsze komentarze