Autor: polkawszwecji
Wiosenne pozdrowienie
Nie było mnie tutaj ponad pół roku, nie wracam jednak.
Wpadłam tylko na chwilę, pozdrowić Was i podziękować za wszystkie miłe wiadomości od Was, za to że się o mnie martwicie i na mnie czekacie. Nie jestem w stanie odpisywać na Wasze maile, ale czytam wszystko i wiele biorę sobie do serca. Pamiętam o Was.
Widzę też, że blog jest nadal czytany w równie wysokim stopniu, kiedy jeszcze pisałam na wysokich obrotach. Cieszę się niezmiernie, że Polka w Szwecji przynosi pomoc i korzyści, nie tylko w związku ze zwiedzaniem Sztokholmu. Może kiedyś wrócę do pisania, ale w tym momencie nie odważę się niczego obiecać.
U mnie od jakiegoś czasu nie dzieje się dobrze, stąd też ta nieobecność. Walczę o siebie i o swoje zdrowie, mam wielką nadzieję, że niedługo nadejdą znów dla mnie jasne, szczęśliwe dni. Staram się myśleć optymistycznie i codziennie o tym siebie zapewniać. Znów wróciłam do Instagramu, gdzie podtrzymuję ten niknący płomień kreatywności i nieodpartej potrzeby ekspresji. Tam możecie mnie „spotkać”, bo na blogu najprawdopodobniej jeszcze długo nie.
Jeszcze raz dziękuję Wam za to, że ze mną byliście przez te kilka lat.
Życzę Wam dobrych i spokojnych Świąt, życzę wiosny za oknem i wiosny w sercach. Dbajcie o siebie i o swoich bliskich, cieszcie się życiem. I żeby nie brzmiało to jak pożegnanie, mówię Wam tylko …
do widzenia
<3
Wasza Monika
Weganinem być
Od dawna śledziłam i zaczytywałam się w wegańskich blogach zastanawiając się, czy nie pożegnać się z mięsem i mlekiem. Z mięsem poszło łatwo, szczególnie, gdy zauważyłam, że kupionego w naszych szwedzkich marketach mięsa nawet moje koty nie chciały jeść. Nie każdego oczywiście, ale zdarzało się, że dopiero co kupione mięso lądowało w koszu. Wiedziałam, że kury, świnie i krowy karmione są hormonami i antybiotykami i co gorsze, traktowane w karygodny sposób, więc bez żalu pożegnałam się z mięsem, postanawiając nie przykładać dłużej ręki do tego haniebnego procederu.
Produkty mleczne ze smakiem wcinałam dalej. Do czasu, kiedy na Facebooku zobaczyłam filmik o przemysłowej produkcji mleka. Serce mi pękło na pół i już więcej nie dolałam sobie mleka do kawy i nie zrobiłam na nim naleśników. Kropką nad i był film Ziemianie, który (trzęsąc się ze smutku i przerażnia) obejrzałam w całości na kanale You Tube. *
Od tego momentu moje życie przybrało zupełnie inny kolor i smak.
I tak, w mojej kuchni od kwietnia trwa cicha, roślinna rewolucja. Czytam fachową literaturę oraz wegetariańskie książki kucharskie (i okazało się, że ja jednak lubię gotować!), czytam różne blogi i poddałam się kontroli dietetyka, żeby przechodzić na weganizm ostrożnie i z głową. Ramię w ramię idzie ze mną też moja przyjaciółka Kasia, która jest wirtuozem kuchni.
Nie jest łatwo przejść na weganizm osobie mającej mięsożernego partnera i mięsożerne, mlekolubne koty, ale nie poddaję się. Z racji skłonności do anemii i omdleń zostawiłam w diecie (jak na razie) jajka, które kupuję od ludzi z Dalarna, mających swoje, wolnobiegające i (mam nadzieję, szczęśliwe) kury. Nadal lubię miód, i wciąż zdarzy mi się zgrzeszyć i zjeść kawałek sera, który wysycha w lodówce, bo mąż nie nadąża sam zjadać, czy mniej lub bardziej świadomie przemycić coś odzwierzęcego w potrawach.
Oczywiście ciągle jestem jeszcze „zielona”, ale stale się uczę i dowiaduję.
Myślałam, że to będzie chwilowa ambicja, a widzę, jestem nieugięta. Oczywiście martwiący się o mnie mąż i rodzice, czasem i koleżanki podsuwają mi pod nos kawałek szyneczki lub proponują (mama wręcz błaga) zjedzenie soczystej wołowiny czy rosołu (na zdrowie!) Myślę, że z czasem się poddadzą, ale na razie jeszcze nie bardzo wiem, jak odeprzeć takie dobre mięsożerne rady…
Ja, tak czy inaczej, zauważyłam poprawę zdrowia, chociażby to, że przestałam miewać bóle głowy. Czuję się lżej. Nie ciągnie mnie już tak do słodyczy i do chemii. Podwoiłam ilość zjadanych warzyw i owoców. Oszczędziłam życie paru zwierzakom i zaoszczędziłam ileś tam setek galonów wody (jest taki kalkulator wegetariański). Choć nie jestem jeszcze stuprocentową weganką i nie wiem, czy uda mi się nią stać, ale myślę, że wybrałam dobrą drogę i zamierzam iść już nią do końca.
Czy są wśród moich czytelników weganie i wegetarianie?
Opowiecie mi coś o swoich perypetiach z przechodzeniem na weganizm? Będzie mi raźniej 🙂
* Film Ziemianie trwa godzinę i zawiera drastyczne sceny. Można oglądać fragmentami.
Kebnekaise
Kiedy patrzę wstecz i wspominam minione wakacje i naszą podróż na północ, zadaję sobie pytanie, który dzień chciałabym przeżyć jeszcze raz. I zawsze odpowiadam sobie, że byłby to dzień, kiedy dotarliśmy do Nikkaluokta i polecieliśmy helikopterem na szczyt Kebnekaise.
Sam lot na górę był ekscytującym dla mnie przeżyciem (ja w ogóle lubię latać), przez samą świadomość, że zaraz staniemy na ośnieżonym szczycie w pełnym słońcu.
Wybraliśmy helikopter, ponieważ nie sądzę, byśmy bez odpowiedniego wielotygodniowego treningu dali radę iść wiele godzin na szczyt, a poza tym niezmiernie zależało nam na pięknej pogodzie. Nasza podróż była tak zaplanowana pod wzgledem prognoz pogody, że udawaliśmy się najpierw tam, gdzie pogoda, a przez to i widoki, grały znaczącą rolę.
To niesamowite uczucie mieć takie widoki pod stopami!
Dolecieliśmy na miejsce i kawałek podeszliśmy o własnych siłach, choć nie było łatwo, bo było ślisko. Wierzchołek góry jest pokryty czapą lodową.
Czy trzeba pisać jakie wrażenie zrobił na nas widok rozpościerający się dookoła?
Specjalnie zabrałam z domu polską flagę!
Chwila na pamiątkowe zdjęcia. Tutaj ja z mężem.
A tutaj z tatą.
Tam na szczycie spotkaliśmy parę osób, które doszły pieszo do celu. Były tak wycieńczone, że nie miały siły schodzić w dół, nogi im się trzęsły ze zmęczenia, mieli poobdzierane do krwi palce i nosy. Zaproponowaliśmy pilotowi, żeby ich zabrał na dół, a my poczekamy.
Z najwyższego szczytu zjechałam na, przepraszam za wyrażenie, pupie.
Helikopter z dzielnymi zdobywcami Kebnekaise poleciał, a my w oczekiwaniu na jego powrót (mając oczywiście nadzieję, że przyleci z powrotem), mieliśmy dużo czasu na odłożenie na bok aparatów fotograficznych i na kontemplację widoków, oczami i całym sercem.
Helikoper wrócił i zabrał nas do schroniska, okrężną drogą robiąc nam extra wycieczkę.
Parę faktów.
Kebnekaise to najwyższy szczyt w Szwecji, a jego najnowsze pomiary mówią, że ma 2111-2123 m.n.p.m. (tak mówi polska wikipedia). Kebnekaise składa się z dwóch szczytów, północnego i południowego (odrobinę wyższego). Nazwa szczytu pochodzi od połączenia dwóch samiskich słów giebnne (kocioł) i gájsse (wysoki, ostry szczyt). Kebnekaise to również nazwa całego masywu górskiego.
To było naprawdę fascynujące przeżycie. Mam nadzieję, że stanę na tym szczycie kiedyś jeszcze raz, ale tym razem wejdę nań na własnych nogach.
Gålö – oda do natury
Wiem, wiem, miałam wspominać wycieczkę na północ, ale jako, że czasami w facebookowej grupie Polek i Polakow w Szwecji zauważam pytania o to, dokąd pojechać, by odpocząć od miasta, na łonie natury i niedaleko Sztokholmu, chciałabym jeszcze, póki są urlopy i wakacje, zaspokoić tutaj słuszną Polaków w Szwecji ciekawość.
Natury na obrzeżach Sztokholmu i w samym Sztokholmie oczywiście nie brakuje, ale do takich niemal zupełnie bezludnych miejsc trzeba udać sie troche dalej. Najlepiej, moim zdaniem na jedną z wielu tysiecy wysp Archipelagu, ale to wymaga zazwyczaj rejsu statkiem i dopasowania sie do rozkładu jego kursowania oraz nieco więcej czasu, by na wyspę dotrzeć.
Natomiast do Galö dojechać można w ponad pół godziny autem (w zależnosci od tego, z ktorej części Sztokholmu sie wyrusza) albo w około godzinę z Centralen przez Västerhaninge do Gålö Skälåker (z Västerhaninge idzie autobus nr 845).
Gålö to półwysep, wielki rezerwat przyrody, z brzegiem usianym kamienistymi, a miejscami nawet i piaszczystymi, dzikimi plażami; to las pełen leśnych skarbów i starych, skręconych świerkow, to wysokie skały, skąd rozpościera sie widok na Skärgården. Dla kogoś, kto kocha naturę i pragnie nacieszyć oczy zielenią i błękitem, uszy szumem fal a nos obłędnym zapachem runa leśnego to cudowne otoczenie. Dla kogos, kto chce połowić w spokoju ryby, poopalać się, odpocząć od zgiełku miasta i pomedytowac w odosobnieniu, czy też zwyczajnie dać sobie wycisk ostrym marszem przez rezerwat dobrze oznakowanym szlakiem, Gålö to naprawdę wymarzone miejsce.
Oboje z mężem lubimy Gålö, chętnie tu wracamy. To takie nasze smutronställe. Jedno z kilku. Mam nadzieję, że i niejednego z Was ten półwysep zaczaruje i przyniesie wspanialy wypoczynek.
Słońca życzę!
Na końcu Europy – Nordkapp
Powoli dochodzę do siebie po pełnej wrażeń wyprawie na północ Skandynawii.
Przeglądam setki zdjęć, które zrobiłam, wracając pamięcią do miejsc, które zobaczyłam i mam wielką ochotę spisać to wszystko i zobrazować fotografiami na wieczną pamiątkę. I nie wiem, od czego zacząć … 😉 Długo myślałam i postanowiłam, że zacznę od miejsca i chwili, które poruszyły mnie najbardziej, a mianowicie Przylądka Północnego (Nordkapp) i słońca, które nie zaszło (midnightsun, midnattssol)
Droga do Nordkapp była długa, mecząca i kręta, czułam już ogromne zmęczenie i nawet nie chciało mi się fotografować pięknego, surowego krajobrazu po drodze. Dotarliśmy do stugi późnym wieczorem i chciałam tylko paść na łóżko i zasnąć snem sprawiedliwego, ale mąż wychwalał i reklamował radośnie miejsce, do którego o północy mamy jeszcze pojechać.
O mały włos nie zabrałabym się na tę wycieczkę. Ale Bogu dzięki, dałam się przekonać.
Pojechaliśmy.
I było tak: (tu już pisać nie trzeba)
Jest północ, a słońce nie zachodzi, to jest magia midnightsun. Staliśmy tam chyba z godzinę, patrząc jak urzeczeni. Dookoła niemal bezbrzeżne wody Morza Norweskiego, a linia horyzontu skrząca jak srebrna wstęga. Mieliśmy podobno wielkie szczęście do pogody, bo zwykle jest mgła.
To my:
A to mój tatko:
Robiłam zdjęcia, wiadomo, ale po pewnym czasie odłożylam aparat i patrzyłam na to niebo z niezachodzacym słońcem chcąc na lata całe zachować ten obraz pod powiekami.
Wakacji czas
Wakacje i sezon turystyczny w pełni.
Na blogu zrobił się ruch, jak na targu w sobotę rano, a moja skrzynka mailowa zasypywana jest już od czerwca mailami z wszelakimi zapytaniami dotyczącymi podróży do Szwecji (nawet Olandii i Gotlandii) oraz zwiedzania Sztokholmu. Pytacie mnie szczególnie o to, jak dojechać, co z biletami, gdzie i jak szukać noclegów, oraz co i gdzie zjeść.
Bardzo miło, że zwracacie się z tymi pytaniami do mnie, ale wczoraj i dziś spędziłam pół dnia, żeby na Wasze maile odpisać, dlatego też postanowiłam przyznać się Wam tu, oficjalnie, że było to dla mnie dosyć kłopotliwe i ponad siły, ponieważ nie jestem biurem podróży, ani informacją turystyczną na etacie.
O karcie sztokholmskiej pisałam, podaję jeszcze raz link do ich strony, gdzie wszystkiego się dowiecie.
Noclegi w Sztokholmie są drogie niestety, a szukać pokoju można tutaj.
Restauracji w Sztokholmie jest dostatek i jeśli checie zjeść możliwie jak najtaniej, polecam pójść w porze lunchu, czyli między 11 a 13, wtedy ciepły posiłek może kosztować około 80-90 kr. Koszt obiadu w przeciętniej restauracji, wieczorem oscyluje wokół dwustu koron za osobę, często nawet więcej. Ratunkiem są tu poczciwe Mc Donaldsy i inne restaracje typu fast food.
Zwiedzanie:
W zakładce Przewodnik po Sztokholmie podaję kilka miejsc, które dobrze byłoby, będąc w Sztokholmie, zobaczyć. Pierwsze cztery pozycje są całkowicie za darmo i gwarantują piękne i niezapomniane turystyczne doznania.
Na bilet komunikacji miejskiej SL możemy również zwiedzić najdłuższą galerię sztuki, jaka rozpościera się w sztokholmskim metrze.
Muzea, które są za darmo:
Arkitektur- och Designcentrum
Armémuseum
Bonniers konsthall
Dansmuseet
Etnografiska museet
Hallwylska museet
Historiska museet
Konstakademien
Kungliga Myntkabinettet
Livrustkammaren
Medelhavsmuseet
Medeltidsmuseet
Moderna museet
Mångkulturellt centrum
Nationalmuseum
Nationalparkernas hus naturum
Naturhistoriska riksmuseet
Riksidrottsmuseet
Sjöhistoriska museet
Stockholms läns museum
Östasiatiska museet
W wielu innych muzeach dzieci i młodzież wchodzą za darmo. Muzea, które absolutnie trzeba zobaczyć (w moim mniemaniu) to Vasa Museum, Abba Museum oraz Skansen. Podróżujących z dziećmi zaprowadziłabym do Junibacken.
Dodam od siebie, że ja, szczególnie latem, wolałabym raczej pojechać na jedną z wysp archipelagu (można na niektóre dopłynąć na Stockholms Pass, więcej info tutaj), lub powłóczyć się po mieście.
Tyle, jeśli chodzi o informacje ogólne. Na szczegółowe informacje nie mam ani siły, ani już cierpliwości, nie chciałabym też nikogo niechcący wprowadzić w błąd. Bardzo dobra Informacja Turystyczna znajduje się na poziomie 0 na stacji centralnej Stockholm Central, oraz obok Kulturhuset w Centrum, na Sergels Torg, (link). Polecam też ciekawą stronę, z której sama czasem korzystam, a mianowicie Visit Stockholm.
Cieszę się, że ten blog służy ludziom, mimo, że ja powoli przestaję się w nim pojawiać. Mam nadzieję, że jeszcze niejednemu się przysłuży i przyniesie trochę radości.
A ja? Szykuję się do wielkiej wyprawy na Północ Szwecji, trochę się boję, ale też ekscytuję się tym, co mnie czeka. Nie wiem, czy będę w stanie zdawać na blogu relacje z eskapady, ale na podróż możecie śledzić na moim Instagramie.
Mam nadzieję, że zarówno moje, jak i Wasze wakacje 2016 będą należały do bardzo udanych.
Czego Wam, oczywiście z całego serca życzę.
<3
Magiczne białe noce
Zaczynają się…
Do Midsommaru, czyli najkrótszej nocy w roku, pozostało nieco ponad trzy tygodnie, a już noce takie jasne. Każdego wieczoru obserwuję niebo mieniące się niuansami błękitu i różu, a coraz jaśniejsze wieczory trzymają mnie w aktywności do pierwszej w nocy. Zwykle wykończona pracą zasypiałam już po 22., i tak też potrzebuję usnąć, a tu coraz dłużej nie chce mi się spać i w dodatku humor mam taki, jak po wyjściu z teatru po dobrej komedii.
A kiedy już usnę, to już o czwartej świt przedziera się przez żaluzje i budzi mnie bezlitośnie.
widok z mojego okna, dziś, ok. 22.40
Białe noce w Szwecji mają w sobie coś magicznego, przynajmniej dla mnie. Raz, że są naprawdę malownicze, dwa, że wprawiają w dobry nastrój. I podszeptują: niedługo Midsommar, niedługo Midsommar…
Eurowizja 2016
Czasami trafiają się człowiekowi wielkie niespodzianki od życia.
Mąż już od dłuższego czasu wypytywał mnie, czy chciałabym pójść na Eurowizję, którą lubię i co roku oglądam. Niekoniecznie, bo za głośno, bo szkoda pieniędzy, bo to fanaberie, choć w głębi duszy marzyło mi się przeżyć to na żywo. Ja się opierałam, a on próbował przekonać mnie, że tego wydarzenia nie zapomnę nigdy, bo sam był na finale Eurowizji właśnie na tej samej scenie w Globen, w roku 2000, kiedy to wygrali jego zdecydowani faworyci, duńska grupa Brothers Olsen z piosenką Fly On The Wings Of Love. On ten festiwal bardzo dobrze pamięta i mówi, że to była niezapomniana i wspaniała rzecz przeżyć te emocje na żywo.
Kiedy wrócilam do domu w piątek, zmęczona i bez humoru, mąż wręczył mi bilety na finał Eurowizji. Zmęczenie zniknęło w sekundę, a ja śpiewałam i tak skakałam z radości, aż się koty pochowały pod sofę. Dawno się tak nie cieszyłam!
Opisywać finału Eurowizji nie będę, bo na pewno większość z Was oglądała go w telewizji, a wielu też na żywo, jak ja. Napiszę tylko od siebie, że warto było pójść i poczuć tę wspaniałą atmosferę, jaką doznaje się na żywo. Odczułam wielką różnicę między ogladaniem takiego show na kanapie przed telewizorem, a wśród rozkołysanej, rozśpiewanej i rozgrzanej od emocji widowni z całej Europy. Ta różnica warta jest tych pieniędzy.
Od kilku dni Sztokholm żył i emocjonował się Eurowizją. W Kungstradgården rozstawiono namiot, w którym można było oglądać relacje w wydarzenia na dużym ekranie. W Globen i w Arena Tele2 całą sobotę działy się różne występy (stage), party i tzw. próby generalne, przed widownią.
Tutaj, w Globen, na godzinę przed rozpoczęciem finału. Wielka sala zapełniała się stopniowo, a emocje i radość udzielały się wszystkim dookoła.
A to Frans Jeppson Wall, reprezentant Szwecji. Widownia obejrzała jego występ na stojąco i tańcząco, bo Frans mocno ją rozkołysał.
To Sergey Lazarev z Rosji. Nie wiem, jak on to robił, że wspinał się po tej tablicy. Miałam lornetkę, ale jego trików nie odkryłam.
Imponujące iluminacje świetlne ze sceny.
Tutaj siedzieli uczestnicy konkursu. Michał siedział w górnym prawym rogu, więc bardzo daleko ode mnie, ale widziałam, jak się fajnie bawił i tańczył na występie Justina Timberlake. I jak w napieciu wyczekiwał wyników głosowania. Widziałam jego wielką radość, jak skoczył w notowaniu wysoko na 8 miejsce. Pofrunął raczej, jak szpak!
Bardzo mi sie podobali prowądzacy show, Petra Mede i Måns Zelmerlöf, i nie byla to tylko sucha konferansjerka, ale porywajaca muzyka i taniec!
Tutaj zeszłoroczna wygrana piosenka Hero Månsa. Nie sądziłam, że kiedykolwiek zobaczę go na żywo.
Najfajniej było jednak usłyszeć i zobaczyć na żywo Michała. Piękny występ i słychać było, że widownia zna tę piosenkę dobrze. Siedzący obok Szwedzi mówili mi, że piosenka jest ciekawa i że ściagneli ją sobie na listę Spotify.
Ogłoszenie wyników było bardzo emocjonujące.
A to zwyciężczyni, Jamala z Ukrainy. Ludzie mówią, że to polityczna wygrana. Ja się nie znam, ale jeśli o mnie chodzi, to ciesze się, że Ukraina wygrała i nawet tak czułam, że ta piosenka wygra, bo była zupełnie inna od wszystkich, nasączona emocjami.
Czy Festiwal Eurowizji ma zabarwienie politycznie, czy też nie, co roku śledzimy wydarzenie i świetnie się przy tym bawimy, prawda?
<3
E jak Empatia (a raczej jej brak)
Zawsze staram się pisać pozytywnie o kraju, w którym mieszkam i który daje mi tyle dobrego.
Co nie oznacza, że jestem ślepo w Szwecję wpatrzona i wszystko mi się w niej podoba. Żyjąc tutaj, ja jako osoba niezmiernie wrażliwa, zauważam chłód w stosunkach międzyludzkich, a już dosyć boleśnie odczuwam brak empatii w tym społeczeństwie.
W Sztokholmie, mieście zamieszkałym przez ponad milion osób, chłód i obojętność są aż rażące. Nie mówię tu już o kontakcie wzrokowym, którego nie ma, czy uśmiechu, który normalnie się nie zdarza, ale o ludzkim odruchu niesienia pomocy drugiemu człowiekowi w potrzebie. Wiele razy byłam świadkiem obojętności, udawania, że się nie widzi.
Nawet we własnym miejscu pracy, obserwuję brak empatii wśród dzieci, z którymi pracuję. Gdy jedno upadnie, to drugie co najwyżej się schyli i zapyta „Gick det bra?” (Wszystko dobrze?). Nie raz prosiłam, uczyłam: podaj mu rękę, pomóż się podnieść, dzieci nie są w stanie się do tego przełamać. Odruch wyciągnięcia pomocnej ręki czy gestu pocieszenia zauważam np. u dzieci azjatyckich. Ale większość „nieszwedzkich” dzieci i tak postępuje zimno i z wyrachowaniem. Tego się tutaj uczą od innych, tak tutaj jest. Raz zrobiłam eksperyment. Siedząc na podłodze otoczona grupą szkrabów, pozwoliłam sobie na czesanie (co uwielbiam). Dziecko, które robiło mi kucyka, dosyć mocno ciągnęło mnie za włosy, na co ja robiłam pełną cierpienia minę i patrzyłam na twarze dzieci. Byłam ciekawa, które z nich będzie miało wyraz współczucia w oczach. Tylko w jednym dziecku widziałam, że współczuje mi, że mnie boli, reszta patrzyła na mnie zimno i obojętnie. I tak te dzieci tutaj, w tej cicho akceptowanej obojętności na krzywdę innych, rosną sobie na obojętnych dorosłych…
Któregoś dnia, na zebraniu po pracy, podczas lekcji udzielania pierwszej pomocy, zszokowały mnie reakcje szwedzkich koleżanek, że one boją się pomagać i robić sztuczne oddychanie, że mogą wpaść w panikę, albo coś zrobić nie tak. Z góry zakładały, że „na mnie nie liczcie”. Jedna z kobiet, arabka, krzyknęła, że to jest nasz święty obowiązek ratować dziecku życie i że lepiej próbować, niż nie zrobić nic.
Mnie się tylko chciało płakać po tej dyskusji. W jakim ja społeczeństwie żyję?
O empatii, a właściwie o jej braku w Szwecji, przeczytać można w Dagens Nyheter: Gdzie się podziała szwedzka empatia? Dla nieznających szwedzkiego podsuwam artykuł przetłumaczony w Bing. Tłumaczenie jest straszne, ale da się zrozumieć.
PS. Odnośnie komentarzy pod ostatnim moim wpisem – macie rację, że większość tych spostrzeżeń należałoby odnieść do Sztokholmu, że odmiennie jest poza stolicą. Daleko od Sztokholmu, w mniejszych miastach, na wsiach, żyje się na pewno inaczej, ludzie są inni, atmosfera jest inna. Ja przykładam moje uwagi do Sztokholmu, bo tu mieszkam i stąd mam obserwacje. Ale Sztokholm to nie cała Szwecja. I całe szczęście!
D jak dom
Na emigracji pojęcie DOM nabiera szczególnego znaczenia.
Nie tylko w sensie symbolicznym, jako gniazdo, w którym człowiek czuje się jak u siebie, ale i zupełnie przyziemnym, w sensie przysłowiowego dachu nad głową i czterech kątów. Na początku jest zagubienie, (mówię subiektywnie), bo niby znalazło się nowy „dom”, ale jadąc do Polski, czuje się jeszcze pod skórą, że jedzie się „do domu”. A po pewnym czasie wracając z Polski, do Szwecji (czy jakiegokolwiek innego kraju swojej emigracji) czuje się, że wraca się „do domu”.
To zagubienie nie jest jeszcze takie kłopotliwe, może nawet być przyjemne, ale problemem jest zazwyczaj znalezienie tych czterech kątów, do których się wraca. Szczęściarzem jest ten, który znalazł mieszkanie do wynajęcia, za normalne pieniądze i jeszcze mógł się w nim zameldować. Tym bardziej, że obecnie sytuacja mieszkaniowa w Sztokholmie jest wręcz tragiczna. Zwykle początki to ciasny, brzydki pokój, dzielony z paroma innymi, nierzadko obcymi osobami, w kiepskich warunkach i za horrendalną cenę.
A i znalezienie takiego lokum to czasami powód do radości.
Słyszałam o przypadkach oszustw na tym drażliwym polu, o pięknie brzmiących ogłoszeniach bez pokrycia. O wpłaconych zaliczkach i kluczach, które nie pasują do żadnego mieszkania. O twarzach zwróconych do ściany w potrzebie odrobiny odosobnienia i prywatności. O niezliczonych przeprowadzkach i braku poczucia bezpieczeństwa w okolicy. Te historie mówią mi, że znalezienie wygodnego mieszkania, w dobrym rejonie, z możliwością zameldowania to wielki fart i szczęście.
O hierarchii dzielnicowej nie będę się rozpisywać, bo tak jest w każdym kraju, że pewne dzielnice są lepiej „postrzegane” przez innych, np. przez potencjalnych pracodawców czy nowych znajomych.
Polacy w Szwecji szukają mieszkania lub pokoju najczęściej przez stronę Polonia info. Trzeba przyznać, że to najlepsza i najbardziej godna zaufania strona, która daje możliwość szerokiego wyboru w szukaniu lokum.
Polecam wszystkim, którzy mają już szwedzki numer personalny zapisać się do kolejki mieszkaniowej w Bostadsformedlingen. Niestety personalny numer tymczasowy (samordningsnummer) nie wystarczy. Płaci się regularnie niewielką w sumie kwotę, około 250 kr, a po kilku latach można dostać całkiem przyzwoitą emkę. Im dłużej się stoi w kolejce, tym większe szanse i lepsze mieszkanie.
Wiem, że wszyscy początkujący emigranci borykają się z kwestią mieszkaniową mając na głowie masę problemów i piętrzących się trudności. Na tym etapie wielu poddaje się, nie dając sobie z tym wszystkim rady i zdarza się, że wraca do kraju. Żeby dodać optymizmu i pocieszyć, powiem, że jeśli ktoś jest cierpliwy i wytrwały, oraz dąży twardo do celu, osiąga w końcu tę wyczekaną stabilizację i spełnia marzenie o swoim własnym domu.
Czego oczywiście wszystkim z całego serca życzę.
PS. Zajrzyjmy jeszcze do innej blogerki, tym razem Karolina z Francji i D jak Determinacja.
Najnowsze komentarze