Miesiąc: luty 2014
Czas smutku
Zwykle dzielę się z Wami radością, dziś podzielę się smutkiem.
Nie przyniesie mi to ulgi ani nie zmniejszy cierpienia, ale chcę, żebyście wiedzieli, co się ze mną dzieje i przez co teraz przechodzę. Moja ukochana Babcia, która niedawno skończyła 85 lat, odchodzi. Ostatni raz widziałam ją w lipcu, mam nadzieję zobaczyć ją za parę dni, w sobotę.
Jest bardzo bardzo chora, leży w szpitalu, jej życie jest podtrzymywane. Lekarze robią co tylko mogą, opiekują się Babcią, jest także przy niej cała moja Rodzina, która ją niezmiernie kocha. Są przy niej wszyscy oprócz tych, który są tak jak ja, na emigracji. Moja Babcia otoczona czułą troską i bezbrzeżną miłością kończy swoją drogę na ziemi. To ogromny dar od losu, że nie jest w tej chwili sama.
Tak bardzo pragnę Ją jeszcze raz zobaczyć, podziękować Jej za to, że była moją Babcią. Oddycham cichutko, żeby nie spłoszyć nadziei, że zdążę.
Nastał dla mnie czas smutku. Pragnę ten czas przejść razem z rodziną, w Polsce. Trzymam w ręku bilet i chcę, żeby była już sobota rano. Serce drży z radości, że stanę znów na polskiej ziemi, że zobaczę rodzinę a radość tę zagłusza strach, że w każdej chwili mogę usłyszeć najgorszą wiadomość swojego życia. Starałam się być jak do tej pory radosna i pełna ufności, chodzę na zajęcia, funkcjonuję, ale smutek coraz szczelniej wypełnia mi serce i sprawia, że powoli zaczynam się usuwać w cień.
Nie jestem w stanie pisać, nie wiem, kiedy wrócę do siebie. Na blogu zapadnie cisza.
Nie będzie mnie jakiś czas.
Hejterki
Dostaję wiele listów i komentarzy od moich czytelników i w ogromnej większości są to przyjemne, ciepłe i niekiedy tak przemiłe, że uskrzydlają mnie i dodają sił do dalszego prowadzenia mojego bloga. Jak np. taki, od Swietłany:
Pani blog to prawdziwa uczta dla serca!
Ale nie mogę ukryć faktu, że dostaję też od czasu do czasu bardzo nieprzyjemne listy/komentarze, pełne nienawiści i jadu.
Jako przykład podam Wam dosłowną (łącznie z błędami) treść pewnego komentarza:
Nie wierze zeby byla pani obiektem spojrzen meskich, znajac meskie oko ogladaja sie za ladnymi kobietami do takich pani nie nalezy, dlaczego jest pani rowniez nieudczciwa,wypowiedzi pewnej gropy uczestnikow pani usowa co jest niezgodne z przepisami my chcemy pani pomoc pozbyc sie ochydnego kompleksu samozaklamania, nie sposob prowadzic blog i byc tak zenujaco nieobiektywnym.
Albo:
wszystko by bylo fajnie ale mysle sobie czy jestes tak naiwna czy udajesz dziwisz sie wszystkiemu, i malo chyba wiesz, po co podziwiac szwedzka przyrode, przeciez jej w Polsce nie brakuje, a nawet sa gatunki kwiatow, i roslin, , ktorych Szwedzi mogliby pozazdroscic, duzo bla bla i nic konkretnego.
Ale ja przecież mieszkam w Szwecji i piszę o szwedzkiej przyrodzie. Gdybym mieszkała w Polsce, pisałabym o równie pięknej polskiej przyrodzie. Poza tym, skoro nie podoba się komuś mój blog, to po co czyta i traci na niego czas?
Celem tych ostatnich komentarzy jest z pewnością próba wyprowadzenia mnie z równowagi, dokuczenia na tyle, bym poddała się i postanowiła zamknąć blog.
Rozmawiałam na temat prześladowania w sieci z moimi znajomymi blogującymi tu w Szwecji oraz w innych krajach. Zrozumiałam, że nie jestem odosobniona i każda z nas ma przykre doświadczenia na tym polu. Jak inni sobie z tym radzą?
Normalną koleją rzeczy jest przechodzenie kilku etapów (faz) takiego mobbingu. W pierwszej fazie przykre listy/komentarze dołują, odbierają chęć do dalszego pisania, powodują zamknięcie się w sobie na jakiś czas. W drugiej fazie zaczyna się traktować takie „perełki” z przymrużeniem oka i przechodzi się nad nimi do porządku dziennego. W trzeciej – dla mnie właśnie trwającej fazie – zaczyna się uodparnianie na takie inwektywy. A ta odporność bardzo mi się przyda w życiu! Teraz w pewnym sensie złośliwe komentarze spływają po mnie i nie tylko przestają robić na mnie wrażenie ale i zaczynają się w moich oczach jawić jako coś bardzo żałosnego, bo przypominają mi trochę szczekanie małego kundla za płotem.
Czasem mam wrażenie, że taki „hejter” (słowa hejter, hejterka – wzięły się od angielskiego hate – nienawidzieć i stało się określeniem osoby uprawiającej mobbing w sieci) sam lub na polecenie innej osoby próbuje się dowartościować lub po prostu próbuje zwalczać konkurencję wszelkimi podłymi sposobami. Niestety życie pokazuje, że w większości przypadków hejterami są kobiety. Czy to nie przykre?
Zwykle obraźliwe komentarze są” jednorazowe” od przypadkowych osób, które nigdy nie wracają do mojego bloga, ale ostatnio otrzymałam kilkanaście bardzo agresywnych komentarzy od jednej i tej samej osoby, która posuwa się zbyt daleko. Mój znajomy adwokat, entuzjasta mojego bloga, zainteresował się tymi komentarzami i w krótkim czasie zdobył informacje, że pisze je osoba zamieszkała w Danii, w miasteczku Glostrup (Hovestaden) na ulicy Hojvangsvej (w pobliżu Norre Alle), która podszywa się pod różnymi adresami mailowymi. Zapytał mnie czy chciałabym wszcząć proces prawny o pomówienie. Sama nie wiem…
Piszę to wszystko głównie po to, żeby Wam przedstawić także tą czarną stronę prowadzenia bloga jak i również okazać chęć niesienia pomocy innym piszącym, którym przytrafiają się takie … paszkwile. Nie pozostaje nam nic innego, jak nauczyć się wkalkulowywać w całość prowadzenia bloga to, że poza morzem okazanego od ludzi serca czasami dostaniemy kamieniem.
Ale nie poddajemy się! Blogujemy! Mamy prawo tworzyć i mamy prawo chronić swoją godność.
Zapewniam Was moi drodzy czytelnicy, że mimo bardzo rzadkich aczkolwiek nieprzyjemnych ataków, będę nadal pisać dla Was i dla siebie. Bo sprawia mi to ogromną radość i nie dam jej sobie odebrać.
Wszystkim piszącym i czytającym życzę miłej niedzieli!
Szwedzi, miłość, flirt i Walentynki
W Polsce przyzwyczajona byłam do tego, że jestem obiektem męskich spojrzeń.
Kilka lat temu mieszkałam 3 miesiące na Sardynii i tam od mężczyzn musiałam się oganiać. Odwaga i śmiałość Polaków w podejściu do kobiet była dla mnie czymś naturalnym i oczywistym. Tutaj, w Szwecji nie patrzy na mnie nikt. Na początku byłam przekonana, że nagle zbrzydłam, bo żaden Szwed na mnie nie spojrzał. Żeby się nie przejmować, powiedziałam sobie, że po prostu nie jestem w typie Skandynawów i już.
Ciekawi mnie szwedzka mentalność, a teraz mam niebywałą okazję porozmawiać ze Szwedkami i Szwedami w mojej bardzo lubiącej się grupie na studiach. Dlatego wzięłam ich w krzyżowy ogień pytań o to, jak podrywają Szwedzi i jak to w ogóle z tą miłością wśród nich jest. Chętnie odpowiadali mi na moje pytania:-)
No więc tak – mężczyźni o szwedzkiej mentalności patrzą na kobiety, ale tak, że one tego nie widzą. I nie tylko dlatego, że zanurzone są w swoim telefonie, po prostu Szwedzi obserwują bardzo dyskretnie. I raczej nie zaczepią obcej kobiety w miejscu typu pociąg czy galeria handlowa. Dlaczego? Bo oni są macho i nie niepokoją obcych. Nawet gdy obcy wygląda jak anioł. Dziewczyny mówiły, że one wręcz nie życzyły by sobie, żeby ktoś obcy je zaczepiał. Chcą być zostawione w spokoju a wszelkie podejście obcej osoby i naruszenie spokoju jest traktowane jako swoisty atak i próba nawiązania kontaktu będzie spalona na panewce. Zanurzenie się we własnym świecie, skromne nie prowokujące ubranie i sposób bycia komunikuje z daleka: nie zaczepiaj mnie.
A jak kobieta spodoba im się na tyle – drążę dalej – że nie będą chcieli tej szansy zaprzepaścić ? To wtedy próbuje, ale baaardzo rzadko. Najczęściej westchnie i przepuści okazję. Mężczyźni mogą zaczepić ale raczej tego się nie robi. No to jak i gdzie w końcu podrywają kobiety?
Najlepiej przez wspólne zainteresowania. Wtedy rosną szanse, że związek się uda. Ach, ta szwedzka praktyczność! Nową miłość można poznać w szkole, na uczelni, w pracy, przez osobę trzecią i zwykle zostawia się rozwój wydarzeń w rękach czasu. Duże szanse na znalezienie partnera ma się na dyskotece czy w pubie, bo wtedy oczywiste jest, że jesteśmy otwarci na nowe znajomości. Ale najlepsze i najpewniejsze pod względem powodzenia źródło nowych miłości i związków to oczywiście internetowy portal randkowy.
Portali kojarzących pary jest w Szwecji chyba z dziesięć, niedawno widziałam w gazecie ranking na najlepszy portal. To oszczędny i wygodny sposób na szukanie partnera. Można zachwycić i rozkochać w sobie człowieka, nawet gdy się właśnie siedzi w rozciągniętych dresach i nieumytych włosach.
Gdy już się zakochają, pierwsze wspólne dni najchętniej spędzają bez zbędnych krępujących gadżetów typu kwiaty czy czekoladki, (naprawdę!) Czyżby Szwedzi byli nieromantyczni? Są jacyś romantyczni? Z własnych obserwacji wnioskuję, że Szwedzi są bardzo nieśmiali w kontaktach z obcymi i trzymają dystans. Jedno jest pewne, jak kochają, to kochają na zabój i są raczej wierni. Bardzo szybko jednak skłonni są rozwieść się, gdy małżeństwo zaczyna szwankować i uczucie blaknie. Bardzo dużo jest też samotnych, mieszkających w pojedynkę.
Ostatnim moim pytaniem był stosunek do Walentynek. Tutaj mówi się na ten dzień Alla Hjärtans Dag. Zdania były podzielone, ale zgadzali się do jednego – że ten dzień nie jest potrzebny, by kogoś obdarować kwiatami czy sercem z czekolady. I że to bardzo komercyjne święto, aczkolwiek sympatyczne. (Ja, w odróżnieniu od Szwedek nie mam nic przeciwko bukietom czerwonych róż w ten dzień).
Czymś, co mnie tutaj cieszy jest całkowita swoboda w miłości. Szwedzi chętnie rozmawiają o sprawach łóżkowych i co ciekawe, raczej nie kryją się ze swoimi preferencjami seksualnymi. Podoba mi się to, że pary homoseksualne mają w Szwecji prawo i społeczną akceptację swojej miłości. Uśmiecham się na widok zakochanych, czule traktujących się par tej samej płci. Miłość jest miłością, koniec kropka.
Źródło mojej wiedzy jest niewielkie, post napisałam na podstawie gorącej dyskusji z moimi koleżankami i kolegami ze studiów. To są ludzie młodzi, mają po 21 lat więc nie wiem, jak to wygląda wśród ludzi starszej generacji. Bardzo ciekawa jestem Waszych opinii, szczególnie tych mających iście szwedzkiego partnera.
Kochani, a ja, zanim zacznę ten kontrowersyjny walentynkowy dzień chcę Wam życzyć, żebyście ZAWSZE czuli się przez kogoś kochani. Byście byli czyimś szczęściem i światem całym.
Miłości, miłości i jeszcze raz miłości!
Tam, gdzie mieszkają motyle
Jedno z miejsc, do którego można uciec od zimy to Fjärilshuset.
To dom, w którym mieszkają motyle. Czynny cały rok, ale najchętniej idę tam właśnie zimą, dogrzać się, nacieszyć oczy zielenią, ale przede wszystkim po to, by popatrzeć na jedne z piękniejszych stworzeń – motyle.
Lubię się dzielić tym co dobre, dlatego nie chciałam tam pójść i korzystać z tych atrakcji sama. Najchętniej pokazałabym ten dom dziecku, ale jako że nie mam własnego, zabrałam cudze. Wraz z matką. I warto było, bo zachwyt w jego oczach, radość i wielkie zainteresowanie mówiły mi, że to był dobry pomysł!
– Dlaczego te śliczne żabki są trujące?
Od niedawna w Domu Motyli jest także oceanarium. Do tego wielkiego akwarium zamieszkałego przez mrożące krew w żyłach rekiny i nic sobie z tego nie robiące małe rybki, chłopiec pragnął pójść najpierw i pewnie zostałby tam na noc, gdyby nie spotkany kolega z przedszkola.
Cały ten przybytek to ponad 3000 m2 tropikalnej przyrody. Teatr deszczowych lasów, scena z bajki, sen na jawie. Spacer po motylim domu należy do przeżyć przyjemnych i naprawdę niezapomnianych.
Temperatura i wilgotność powietrza jest wysoka, więc to prawie jak namiastka wakacji w egzotycznym kraju. Trzeba się ubrać „na cebulkę”, żeby móc rozebrać się do podkoszulka, bo tam jest naprawdę parno i gorąco. Warto mieć czystą chusteczkę, do przecierania zachodzącego parą obiektywu.
Największą atrakcją w Fjärilshuset są oczywiście motyle. Jest ich podobno tutaj setki gatunków, ale ja dostrzegłam zaledwie kilka. Latają koło nosa, nad głowami, siadają na (nie wiedzieć czemu sztucznych) kwiatach. Lubią wracać w to samo miejsce, więc można poczekać i zrobić motylkowi stosowne ujęcie.
Część motyli jest przywieziona z innych krajów, ale zdecydowana ich większość przechodzi swój cykl tutaj, w tym ośrodku.
Ten motyl na zdjęciu poniżej jest niesamowicie błękitny. Ale niestety jest też złośliwy, bo fruwa bardzo szybko, a kiedy już wreszcie przysiądzie, to ma złożone skrzydła i nie pozwala uwiecznić swych cudnych błękitów.
W ośrodku organizowane są 2 godzinne wycieczki z zoologiem – przewodnikiem, dla grup. Bardzo drogie, ale na pewno interesujące. Jest tam też przestronna kawiarnia, gdzie można odpocząć po wrażeniach, posilić się. Ceny przekąsek są dość wysokie, więc warto zabrać dziecku coś do jedzenia i picia z domu. Ceny za wejście też poszły w górę w momencie, kiedy ofertę poszerzyło oceanarium, ale nie będą to pieniądze zmarnowane. Szczególnie dzieci są tej ceny warte. Wszelkie informacje znajdziecie na stronie Fjärilshuset Haga Ocean.
Dla nas to nie był jeszcze koniec wrażeń. Ja mieszkam blisko „motylarium”, więc nie sposób mnie nie odwiedzić. Był obiad i naleśniki na specjalne życzenie, była kawa, śmiech i zabawa. Lubię, jak do mojego domu przychodzą dzieci, ożywa on wówczas i wypełnia się świeżym powiewem. Chłopiec dobrze się u mnie czuł, a kiedy mama uznała, że czas wracać do domu, przykrył się wełnianym kocem i ułożył się do snu.
Miłego, dobrego dnia!
Film Roku – Återträffen
W każdym niemal kraju przyznawane są nagrody filmowe.
Hollywood ma Oscary, w Polsce są Orły a w Szwecji Złote Żuki. W tym roku, za najlepszy uznany został film Återträffen. Film ten jest debiutanckim dziełem artystki Anny Odell, która gra tutaj również główną bohaterkę, też Annę.
Rzecz dzieje się w restauracji, w której dawna klasa gimnazjum spotyka się w 20 lat po skończeniu szkoły. Impreza zaczyna się rozkręcać, wszyscy są w świetnych humorach oprócz Anny. Anna zbiera się na odwagę i spokojnym acz drżącym tonem „serwuje” zebranym wykład o tym, że czuła się prześladowana przez całe gimnazjum. Wygarnia kolegom i koleżankom ich podłe traktowanie, wyrzuca z siebie żal i zaległe cierpienie. Początkowo wszyscy spokojnie słuchają ale z każdą chwilą atmosfera zaczyna coraz bardziej nasiąkać agresją.
W pewnym momencie okazuje się, że cała ta impreza odegrana została przez aktorów. Impreza faktycznie się odbyła ale Anna była tą jedyną osobą, która nie została na nią zaproszona. Zrobiła więc film, w którym wyobraziła sobie, jak by to spotkanie wyglądało, gdyby na nie przyszła. A nagrany filmik pokazuje potem prawdziwym kolegom i koleżankom oczekując zapewne wyjaśnień.
Film bardzo mi się podobał, szczególnie gra Anny, która była autentyczna, w czym „pomogły” jej osobiste doświadczenia bycia ofiarą w wieku szkolnym.
Jednak coś mnie w tym filmie tknęło niekorzystnie.
Nasuwały mi się pełne niedowierzania myśli – czy naprawdę tak zachowaliby się Szwedzi? Czy ich natura mogłaby być aż tak zimna i nieczuła? Jak my, Polacy zachowalibyśmy się w takiej sytuacji? Zachowanie zebranej na spotkaniu klasy było wyolbrzymione przez wielki żal Anny, były wysnute z fantazji, ale reakcje „prawdziwych kolegów” były bardziej rzeczywiste. Patrzyłam i nie wierzyłam własnym oczom. Czy ktoś kto prześladował w młodości mógłby prześladować w wieku dorosłym? Czy to tkwi w naturze człowieka? Bez względu na mentalność? Przecież człowiek dorasta, mądrzeje, mięknie? Jacy jesteśmy? Czy przypadkiem kogoś nie krzywdzimy? Czy sami przez kogoś nie cierpimy?
Hierarchia w grupie i pęd do bycia najlepszym rodzi nienawiść.
To gorący ostatnio temat, bo problem mobbingu zaczyna przybierać nowe inne wymiary. Nienawiści w sieci. Taka jest nasza cywilizacja – obok prawdziwych wojen toczy się wojna na słowa. Zamiast karabinu mamy w ręku klawiaturę. A słowo może ranić tak samo jak kula. Ból od takiej kuli znają prawie wszyscy, którzy się gdzieś uzewnętrzniają – młodzież mająca profile na Facebooku; znają go dziennikarze, pisarze, właściciele portali internetowych, blogujący. Schowany za parawanem komputera człowiek czuje się niewidzialny i całkowicie bezkarny. Daje upust nienawiści.
Czy istnieje sposób, żeby to powstrzymać?
Napisałam o tym filmie ze względu właśnie na jego temat. Zdaję sobie sprawę, że nie każdy obejrzy film, ale wiem, że każdy wie, co to cyberprzemoc. Chciałam poruszyć coś ważnego, szczególnie wśród blogerek, które znają ten ból.
Kliknij na zdjęcie, zobacz trailer.
Film jest szwedzko języczny i ci, którzy nie znają języka muszą poczekać na moment, kiedy film pojawi się na płycie z tłumaczeniem. Mam nadzieję, że wejdzie on także do polskich kin, (nie wiem, jaki nadadzą mu tytuł, być może Ponowne spotkanie albo Spotkanie po latach) bo myślę, że warto ten film zobaczyć. Gorąco polecam!
Życzę Wam przyjemnego, pełnego luzu i radości weekendu.
Jak na skrzydłach
Chciałabym Wam bardzo gorąco podziękować za wszystkie Wasze gratulacje, maile, lajki i za całą serdeczność jaką od Was dostałam. Ostatnie dwa dni czułam, jakbym płynęła trzy stopy nad ziemią…
Waszego ciepła było mi potrzeba, bo już zaczynałam wątpić w sens prowadzenia bloga, ale teraz widzę, że Was czytających i lubiących Polkę jest dużo, coraz więcej! Piszecie do mnie takie piękne rzeczy, że ja naprawdę czuję się Wam potrzebna i nagrodzona za swoją pracę. Dodajecie mi skrzydeł! Wiedzcie, że ja też Was baaaardzo lubię!
I wznoszę za Was toast!
Ściskam Was mocno z łezką w oku:*
Obywatelka Szwecji
Dziś spotkało mnie coś bardzo miłego.
Dostałam szwedzkie obywatelstwo!
Nie sądziłam, że tak mnie to ucieszy, nie posiadam się z radości! Może dla wielu to tylko papier, wielu Polaków już ma obywatelstwo szwedzkie i nie ma to dla nich aż tak dużego znaczenia, ale dla mnie to coś wielkiego! Z radości pobiegłam kupić sobie bukiet róż:-)))
Polskie obywatelstwo zachowałam i nigdy się go nie zrzeknę. Cieszę się bardzo, że zostałam obywatelką Szwecji ale wciąż jestem dumna z tego, że jestem Polką.
Och, jaka ja jestem szczęśliwa!
Zimowy spacer i lekcja przyrody
Ostatnio na blogu było zielono, ciepło i tropikalnie.
W oazach skracam i umilam sobie zimę. Ale że nie da się siedzieć tam cały czas, próbuję stawić czoła zimie i wydobyć z niej coś ciekawego. Ogólnie rzecz ujmując lubię zimę, ale taką mroźną, skrząco białą, ze skrzypiącym śniegiem co najmniej po kostki. Zimę szczypiącą w policzki i sypiącą wirującymi płatkami śniegu.
Ale ta zima się nie wykazała. Owszem jest zimno, czasem nawet spadnie trochę śniegu (mówię o Sztokholmie) ale ogólny obraz jest taki… szaroburochlapowaty. Ostatnio jest na plusie, więc to co spadło, zdążyło stopnieć. Ani bieli, ani zieleni, ani zimno ani ciepło… Takie dołujące niewiadomoco.
Ale, żeby nie dać się tej niby zimie zdołować postanowiłam skorzystać z oferty grupy przewodników – przyrodników ze związku „Ut i naturen” i dołączyć do wycieczki połączonej z lekcją przyrody.
Wycieczki takie odbywają się co niedzielę. Poszłam wczoraj pierwszy raz. Zebrało się całkiem sporo osób i całą naprzód, żwawym marszem ruszyliśmy w 3 godzinną wędrówkę dookoła dwóch jezior – Lötsjön i Råstasjön.
Zaczęliśmy od Lötsjön, jeziora w Sundbyberg. Przy pierwszym „przystanku” przewodniczka opowiadała o kaczkach krzyżówkach i płaskonosach, które sobie to jezioro upodobały. Wyjaśniała, czym różnią się samice (krzyżówek) od samców i mówiła, że latem różnice te znikają.
Przy tym jeziorze spotkaliśmy gęsi, łabędzie a raczej młode, szare i wcale nie brzydkie kaczątka.
Niektórzy mieli lornetki i aparaty z obiektywami, których nie powstydził by się żaden papparazzi.
Tutaj płaskonos o skromnym spojrzeniu:
Potem pomaszerowaliśmy w stronę drugiego jeziora. Po drodze przewodniczka dość często zatrzymywała się i nadsłuchiwała ptaków, opowiadając nam o tych usłyszanych i spostrzeżonych. Zimą ptaki nie śpiewają tak chętnie jak wiosną, więc nie było łatwo.
A to czapla. (Stąd lepiej widać, co się w mieście dzieje.)
Ale czaple zwykle siedzą całą gromadą na jeziorze i tak jak my czekają na wiosnę.
Czaple te kiedyś odlatywały na zimę (pewnie do Hiszpanii) ale ludzie dokarmiają i te przyzwyczaiły się do tego i z roku na rok zostaje ich coraz więcej. Przewodniczka mówiła też, że pewne ptaki decydują się zostać na zimę, bo czują, że jest cieplejsza i potem zamarzają na śmierć. Ludzie dokarmiają ptaki ale nie jestem pewna czy to dokarmianie nie ma swoich minusów.
Przy jeziorze stoją też w każdą pogodę, osoby, które pragną ratować okolice tego jeziora przed zabudowaniem. O tym pisałam kiedyś, w Polce w Sztokholmie.
Po spotkaniu z czaplami i aktywistami poszliśmy dalej i dotarliśmy do ptasiej restauracji, przy której sami zrobiliśmy sobie przerwę na herbatę i kanapkę. (Warto mieć ze sobą coś do jedzenia i picia, bo spacer trwa ok. 3 godzin). Poniżej na zdjęciach sikorka bogatka.
Trochę za szybko fruwały, więc nie udało mi się ich uchwycić na zdjęciu.
Zimno, deszcz ze śniegiem pada, ale podoba mi się! Mimo, że ludzie prawie ze sobą nie rozmawiają, każdy zanurzony we własnym świecie, jest przyjemnie.
O, kos!
A to… nie wiem co to. Ale jeśli się jest uważnym, to można toto w takim błotku dostrzec. Okrągły rok, bo one nie odlatują na zimę.
A tu ruchliwy pełzacz leśny:
Ptaki mają przy tych jeziorach wspaniałe środowisko do życia. Wokół jezior rosną bardzo stare olchy i brzozy, które są pełne „pożywienia”, młode drzewa mają inne atuty, woda jest czysta, ptaki czują się tutaj doskonale. Te dwa jeziora obok siebie praktycznie w rejonie dużego miasta tworzą unikalny ekosystem, mały rezerwat przyrody, który stał się siedliskiem wielu gatunków ptaków.
To był bardzo pożyteczny spacer. Wiele ciekawych rzeczy się dowiedziałam i zobaczyłam ptaszyny, których wcześniej nie zauważałam. Przypomniały mi się lekcje nauczania przyrody, jakie miałam na Uniwersytecie w Warszawie; nasza profesorka też od czasu do czasu urządzała nam wycieczki przyrodoznawcze. Program takich spacerów znajdziecie na www.utinaturen.nu. Cena za spacer z przewodnikiem 100 koron, członkowie Związku Ochrony Środowiska 80 kr, dzieci idą za darmo.
Taki ciekawy dzień miałam wczoraj, a dziś poniedziałek, zaczął się nowy tydzień, nauki i innych obowiązków mam sporo a myśl jaka najczęściej mnie nachodzi w poniedziałki to: nie chce mi się…
Do wiosny daleko, ale w wyzierających spod resztek śniegu przyblokowych ogródkach zaczynam już powoli wypatrywać krokusów.
Najnowsze komentarze