Rok: 2013
Zabawa u Króla
Jego Królewska Wysokość Carl XVI Gustaf obchodził dziś 40-lecie swojego panowania.
Z tej okazji zaprosił wszystkich na zamkowy dziedziniec do zabawy i tańca. Jubileusz czterdziestolecia na tronie to duże wydarzenie a to dzisiaj było w dodatku dość nietypowe, bo do tej pory żaden król w Szwecji nie zorganizował takiej tanecznej zabawy dla ludzi.
Ludzie rzeczywiście bawili się, sączyli szampana, tańczyli albo podrygiwali w takt różnorodnej muzyki.
Na dziedzińcu wewnętrznym stały dwie sceny, na których występowali różni artyści,
muzyka była świetna, dużo jazzu, melodii z lat 20-tych i 30-tych i wiele popularnych hitów.
Ku wielkiej uciesze publiczności pojawił się Christer Sjögren.
O tanecznych obchodach tego jubileuszu wiedziałam i bardzo chciałam pójść ale zdecydowałam się przeczekać królewski toast i przemówienie na zamkowym balkonie, żeby uniknąć największego tłumu. Pojechaliśmy tam dopiero po 16 a zabawa miała trwać do 20. Tłumy były już nie takie tłumne, było sporo miejsca do tańczenia, stałam blisko sceny i słuchałam koncertu, podrygując trochę.
A tu nagle – niespodzianka!
Ja to mam szczęście! Nikt nas nie uprzedził, w programie nie wspomnieli, a Król i Królowa proszę, wychodzą do poddanych po raz drugi. Udało mi się pozdrowić królewską parę i… otrzymać pozdrowienie z powrotem! Dostałam dziś dwa piękne królewskie uśmiechy:-)
Ja też przesyłam Wam uśmiech (choć już nie królewski), zwykły ale bardzo serdeczny.
Dobrej nocy!
Göta Kanal – błękitna wstęga Szwecji
Dziś będzie o Kanale Gotyjskim (Göta Kanal).
Nasza wycieczka do Göta Kanal odbyła się dwa razy, w zeszłą niedzielę w formie długiego spaceru wzdłuż kanału a wczoraj, w sobotę popłynęliśmy statkiem. Chcieliśmy ten rejs zrobić w zeszłą niedzielę, ale było za mało chętnych i rejs odwołano, o czym nie wiedzieliśmy. Dlatego po sezonie (lipiec-sierpień) warto przed wycieczką zadzwonić i zapisać się oraz upewnić, że rejs się na pewno odbędzie.
Odwołany rejs zmienił nasze plany i wybraliśmy się na zwiedzanie kanału od strony lądu. Pogoda była dobra jak na wrzesień, słońce dawało z siebie wszystko a nogi aż prosiły się o marsz.
Wzdłuż tego pięknego szlaku wodnego wije się ścieżka, która jest ciekawą i przyjemną trasą na długie spacery, bieganie lub przejażdżkę rowerem. Jak ktoś nie lubi biegać, może usiąść w kawiarence,
Przyjemnym akcentem są owocowe poczęstunki wystawione przez gospodarzy przed domem,
czy postawione po prostu przy ścieżce.
Kanał jest magnesem turystycznym nie tylko ze względu na jego techniczne atrakcje. Przy kanale funkcjonują hotele, muzea, wypożyczalnie rowerów, kajaków i jachtów; kawiarnie, lodziarnie i restauracje, co razem czyni, że kanał Gotyjski ma swój urok nie tylko z perspektywy statku. Kanał przecina pola i lasy.
Göta Kanal jest jednym z najbardziej znanych i obleganych turystycznych atrakcji w Szwecji. Budowa kanału była wydarzeniem tysiąclecia. Między 1810 a 1832 r. zbudowany został kanał o długości 190 km z czego 87 km wykopane było ręcznie przez 85 tys. żołnierzy.
Kanał ten łączy największe jezioro w Szwecji Vänern z Morzem Bałtyckim. Łącznie z kanałem Trollhättan umożliwia żeglugę od Göteborg do Sztokholmu w poprzek Szwecji.
Łączy on szereg jezior, których poziom jest różny (najwyższe jezioro leży na wysokości ponad 91 m nad poziomem morza) i dlatego konieczne było wybudowanie wielu śluz, żeby statki mogły pokonywać różnice wysokości.
Na zdjęciu poniżej „schody” Carla-Johana w Berg – 7 śluz połączonych nad jeziorem Roxen, widocznym w oddali.
Wczorajsza wycieczka zaczęła się w pobliżu śluz w Berg (Bergs Slussar), skąd odpłynęliśmy statkiem Vasa Lejon.
Zaczyna się! Pierwsza śluza!
Wszyscy są bardzo ciekawi, zarówno na statku jak i na lądzie.
Pierwszy zasuwany most.
Dla mnie dość trudne było technicznie do wyobrażenia (cóż, kobieta), że tam na górze, na moście przepływają statki, i jak właściwie statki pną się w górę dzięki śluzom?
Kanał na moście?
A tak wygląda ta sama ulica widziana ze statku.
Po drodze coraz lepiej rozumiałam zawiłości, konstrukcję i sposób funkcjonowania śluz,
bacznie obserwowałam zamykanie i otwieranie się bram walczących z siłą wody,
unoszące się mosty,
próbowałam poczuć unoszenie się i opadanie statku,
Ach, trochę zimno, wchodzimy do środka na gorącą kawę…
My wykupiliśmy rejs tam i z powrotem, a w Bergenberg mieliśmy krótki postój, wykorzystaliśmy go na piknik nad wodą. Zawsze mamy ze sobą kanapki, lubimy jeść na świeżym powietrzu, bo czasem przyplącze się towarzystwo…
W drodze powrotnej było dużo cieplej, więcej słońca, a ja, po ochłonięciu z pierwszego wrażenia i zdobyciu odpowiedniej wiedzy po prostu delektowałam się rejsem i widokami…
Humor dopisywał:-)
Bo czy nie jest pięknie?
Podaję link do strony internetowej, na której znajdziecie wszystkie informacje: www.gotakanal.se, również po angielsku.
Życzę Wam miłego popołudnia i udanego weekendu!
Piątek
Dobry wieczór, moi kochani!
Ja wpadłam tylko na chwilę, żeby dać znak życia. Tak bardzo bym chciała dużo napisać ale po całym tygodniu mam tylko siłę na siedzenie w ciszy i spokoju, przy książce i kubku gorącej herbaty.
Mam nadzieję, że Wasz piątek był/jest bardzo przyjemny, mimo, że 13.
Wpadłam po to także, żeby Wam życzyć pięknego weekendu!
Ściskam Wam mocno:-*
PS. Dopisek z 11 października: Miałam nosa! Czytałam Alice i przeczułam, że literacki Nobel dla niej to tylko kwestia krótkiego czasu. Życzyłam jej tej wielkiej nagrody z całego serca. Spełniło się!
Śladami Astrid Lindgren – Vimmerby
Po zwiedzeniu parku Świat Astrid Lindgren pojechaliśmy do Näs.
Näs jest dziś częścią Vimmerby, dawniej była oddaloną od Vimmerby posiadłością należącą do kościoła. Na niewielkim skrawku ziemi stoi budynek, w którym jest stała wystawa na temat życia i twórczości pisarki.
Za tym budynkiem, w wielkim sadzie stoi dom. Dom, w którym przyszła na świat, wychowała się i do którego zawsze wracała Astrid Lindgren.
Zobaczenie jej domu na własne oczy mocno mnie poruszyło. Dotykałam schodów, na których siedziała, poręczy, której się trzymała, stąpałam zapewne po śladach jej stóp przed gankiem.
Usiadłam przed domem, by pomyśleć o Astrid. Na zdjęciach wnętrza domu, jakie miałam w pamięci, wszystko było nieruchome – życie dawno się ulotniło. Stoją w nim martwe stoły i krzesła, w zamkniętym oknie nieruchoma firanka. Wyobraziłam sobie jak mała Astrid uczy się przy stoliku, zobaczyłam jak spogląda przez okno i wiedziona dziecięcą ciekawością wybiega do ogrodu.
Nie sposób opisać, jak bardzo byłam wzruszona i szczęśliwa, że tu jestem.
Dzieci z całego świata kochają Astrid Lindgren. Kochają ją za Pippi, Madikę, Emila, Braci Lwie Serce, Ronję i za wszystkie przygody, które umiała wspaniale dzieciom opowiedzieć. Ja kocham ją za jej mądrość i wrażliwą duszę. Astrid pokazała mi wzór na miłość do dzieci. To ona jako jedna z pierwszych powiedziała, że dzieci nie wolno bić. Była i wciąż jest autorytetem dla ludzi walczących o prawa dziecka, bo uparcie powtarzała, że dziecko ma również prawa. Swoimi książkami mówiła, że dzieci mają psotną naturę i że to właśnie jest w nich piękne.
Z chwili zadumy wyrwał mnie czas, który naglił. Chciałam jeszcze zobaczyć samo miasto Vimmerby.
Tutaj prawdziwa Storgatan, główna ulica Vimmerby, duma mieszkańców.
Storgatan to bardzo długa ulica. Skąpana w popołudniowym słońcu z domami w jasnych kolorach wydała mi się bardzo urocza i równie bajkowa co jej miniatura w Świecie Astrid Lindgren.
W samym sercu miasta stoi pomnik Astrid.
Po drugiej stronie ulicy stoi kościół, przy którym jest pochowana.
Przeszłam się wszystkimi ulicami i uliczkami nie chcąc pominąć śladów jej stóp. Z westchnieniem żalu opuszczałam miasto. Pozostało mi jeszcze Bullerbyn. Bullerbyn (w wolnym tłumaczeniu Hałaskowo), właściwie nazywa się Sevedstorp, a nazwa Bullerbyn jest wymyślona przez Astrid.
Tutaj mieszkał i pracował ojciec Astrid, Samuel, zanim się przeniósł z rodzicami do Näs.
Kiedy Astrid już pisała, przyjeżdżała do Sevedstorp, po inspirację, bo urok i nastrój idylli tej wsi wzbudzały w niej wenę twórczą.
Spodobały mi się te maleńkie pawiloniki, które widziałam tylko w Småland.
Wracając z Bullerbyn zauważyliśmy kościół. To Pelerne Kyrka, bardzo stary, drewniany zbudowany w 13. wieku kościół. Tutaj pobrali się rodzice Astrid.
Dzień się chylił ku końcowi, my zmęczeni ogromem wrażeń udaliśmy do schroniska (vandrahem), gdzie przenocowaliśmy. Kolejnym punktem programu wycieczki na południe Szwecji był Kanał Gotyjski (Göta Kanal).
Ale to już kolejna historia.
Śladami Astrid Lindgren – Astrid Lindgrens Värld
Chcąc wykorzystać ostatnie, tak ciepłe dni lata i pragnąc odwiedzić miejsce, o odwiedzeniu którego marzyłam od dawna wybrałam się do Vimmerby, miasta w którym urodziła się, wychowała i do którego zawsze wracała Astrid Lindgren.
Vimmerby leży w regionie Småland. Sama droga do Småland była piękna, bo w miarę zbliżania się do Vimmerby zmieniał się krajobraz: stawał się pagórkowaty i urozmaicony. Ogromne zielone pola i łąki poprzetykane były szarymi polami uprawnymi. Lasy też były jakby inne. A za tymi polami i lasami, w drzewkach i sadach skrywały się śliczne domki z maleńkimi werandami. Stojące gdzieniegdzie domy i gospodarstwa wiejskie na tle błękitnego nieba i zielonej trawy, pasące się krowy, owce i konie czyniły ten widok tak malowniczym, że we mnie budziła się pokorna wdzięczność za to, że świat jest taki piękny.
Zwiedzanie zaczęliśmy od Świata Astrid Lindgren (Astrid Lindgrens Värld).
To 10 hektarowy park, który mieści w sobie miniatury stworzonych przez Astrid w swoich książkach miejsc, a także odzwierciedlenie kawałka prawdziwego Vimmerby i faktycznie istniejącego Bullerbyn. Tutaj miniatura uliczki w Vimmerby, Storgatan.
Ta miniatura Vimmerby nazwana została Lilla Lilla Staden – Malutkie Malutkie Miasteczko.
Maleńka księgarnia z maleńkimi książeczkami. Uwielbiam księgarnie w każdej postaci!
A to uliczka, przy której mieszkała babcia rezolutnej Kajsy Kavat.
Może tutaj?
Tutaj dziecko na balkonie,
a tu Polka na balkonie. Nie mogłam się oprzeć pokusie obejrzenia Willi Pippi od środka! Rzeczywiście, bałagan ma w domu okropny!
Bardzo mi się podobał cały ten bajkowy świat, ale największą frajdę mają tam oczywiście dzieci. Ich zachwycone oczy patrzyły na Willę Śmiesznotkę
i samą Pippi biegającą po ogrodzie, wspinającą się na drabinę i walczącą z piratami.
Patrzyły jak tańczy Emil z Lönnebergi i przeżywały jego nocnik na głowie.
Promieniały radością biegając po Zamku Mattiasa i Ronji, córki zbójnika.
Zamykały się od środka i urządzały radosne przyjęcia na niby, wpuszczając tylko proszonych gości. Tutaj jeden z domków Bullerbyn. Gdy zapytałam, czy jest ktoś w domu, odpowiedziały: Tak, my! I zamknęły mi drzwi przed nosem.
Muzykalnie i tanecznie dopracowane występy przykuwały uwagę również dorosłych. Dla mnie ciekawe były przedstawienia z fragmentów książek Astrid, które były czarującym obrazkiem z życia dawnej sielskiej szwedzkiej wsi.
Nie brakowało Saltkråkan, Ulicy Awanturników a także dachów, po których zwykł skakać Karlsson. Można zobaczyć na własne oczy sklep, w którym Pippi kupiła 18 kg karmelków.
Wiele z tych miejsc i postaci nie są mi jeszcze znane, bo ze wszystkich książek Astrid Lindgren zaledwie 1/3 została przetłumaczona na język polski, ale już nadrabiam zaległości:-)
Świat Astrid Lindgren to jedyny taki park na świecie, bo Astrid nie zgodziła się na jego kopiowanie. Warto więc zrobić swoim dzieciom przyjemność i przyjechać tutaj. Można wynająć pokój czy domek na kempingu, hoteli też nie brakuje. Bilety są stosunkowo drogie, ale dzieci są tego warte. Dorośli też skorzystają i zapamiętają taką wycieczkę na długo!
Po zwiedzeniu całego parku pojechaliśmy do prawdziwego Vimmerby, do Näs, (Näs jest częścią Vimmerby), posiadłości, na której urodziła się i wychowała Astrid. A potem do Bullerbyn.
O tym wszystkim już wkrótce.
O co nie pytać Szweda?
To był bardzo intensywny tydzień.
Pełen zajęć, wrażeń, nauki, radosnego podniecenia i przerażenia zarazem. Nowy rozkład dnia, nowi znajomi, nowe pomysły, nowe kłody pod nogi, nowa wiedza, głowa mi pęka. Wiem, że się przeorganizuję, nadążę, przyzwyczaję i że… dam radę!
Poza nowymi fakultetami, mój uczelniany świat stał się o tyle ciekawszy, że moimi koleżankami i kolegami są oprócz ludzi z różnych zakątków świata tym razem także Szwedzi. (Głównie oczywiście dziewczyny). Mentalność Szwedów mnie fascynuje, zaskakuje a czasem nawet irytuje więc chciałabym ich zrozumieć, połapać, „rozgryźć”. Dotychczas zdążyłam się z grubsza przekonać się, jacy są, nauczyć, jak do Szweda „podejść”, ale wciąż jeszcze są oni dla mnie jedną wielką zagadką. Dlatego też jestem zadowolona, że będę miała obiekt tej fascynacji pod ręką.
Chciałabym zapoczątkować serię felietonów o szwedzkiej mentalności. Na początek – o pierwszym kontakcie ze Szwedem, czyli: o co nie pytać Szweda.
1. Wakacje. Nie pytaj Szweda, gdzie spędził wakacje i sam tez nie mów. Szczególnie, jeśli były to wakacje na jakiejś rajskiej wyspie.
2. Pieniądze. Choć Szwedzi są w czołówce najlepiej zarabiających narodów Europy, nie pytaj o wysokość zarobków. Nie jestem pewna, czy w ogóle można pytać o pracę, np. rodzaj wykonywanego zawodu. Ogólnie przyjęte jest, że wszyscy należą do klasy średniej i koniec.
3. Ostatnią przegraną Szwecji w meczu hokejowym na lodzie.
4. Orientację polityczną. Absolutnie zabronione! Poglądy na to, co się dzieje w kraju i na świecie też są sprawą na wskroś osobistą.
5. Kwestię wiary.
Najlepiej to w ogóle nie pytać o nic, poza pogodą, jeśli już zdecydujemy się odezwać. Na temat pogody Szwedzi potrafią mówić na wiele sposobów i rozmowa zawsze jest interesująca albo na taką wygląda.
Mam nadzieję, że jutro będzie równie ciepło i słonecznie jak było dzisiaj, a nawet śmiem twierdzić, że pogoda ta utrzyma się jeszcze długo, bo wygląda na to, że lato w tym roku jest wyjątkowo łaskawe.
Miłego weekendu!
Studentka w skowronkach
Nie macie pojęcia jaka ja jestem szczęśliwa! Ja sama też nie miałam pojęcia, że studiowanie daje mi tyle szczęścia!
Dziś zaczęłam (znów) studia i po prostu fruwam z radości! Czuję taki przypływ energii, że nosi mnie, śpiewam, tańczę i nie wiem, czy nie zarwę przez tą energię nocy.
Ale po kolei.
Jak zapewne wiecie, jestem nauczycielem. Z Polski wyniosłam znakomite wykształcenie – skończyłam pięcioletnie magisterskie studia na wydziale pedagogicznym Uniwersytetu Warszawskiego. Te pięć lat to był wspaniały czas, mam cudowne wspomnienia, miałam świetnych profesorów i nauczycieli, wspaniałe i kochane koleżanki (bo to była głównie płcią żeńską wypełniona uczelnia), które oczywiście wciąż pamiętam i mile je wszystkie wspominam (tu westchnienie) a ze szkoły wyszłam z dyplomem w ręku i z przekonaniem, że teraz świat należy do mnie. Marzyłam o pracy nauczyciela i/lub pedagoga, w dobrej szkole podstawowej, ale los mój chciał inaczej. Posłał mnie w świat. Do Szwecji.
Mój piękny polski dyplom stanął wtedy pod znakiem zapytania. Ile jest warte moje wykształcenie ocenić miał Urząd Szkolnictwa Wyższego (Högskoleverket). Złożyłam więc ten dyplom i całe zestawienie zaliczonych przedmiotów wraz z punktacją (na którą w Polsce nie zwracałam uwagi) i zaczęło się nieznośne czekanie.
O pracy w szkole czy przedszkolu mogłam zapomnieć, co mnie zdołowało, bo mnie do życia potrzebna jest praca z dziećmi. Jak większość Polek zaczynałam od pracy przy sprzątaniu. Jeździłam po domach i willach i sprzątałam. Chciałam zatrudnić się jako opiekunka do dziecka, ale z racji tego, że w Szwecji rodzice mają długie i korzystne urlopy rodzicielskie a ponadto dzieci zaczynają przedszkole bardzo wcześnie, instytucja niani praktycznie nie istnieje albo nie jest popularna. Sprzątałam więc i starałam się to robić dobrze a nawet znaleźć w tym plusy. Przebywanie w szwedzkich domach i willach było dla mnie źródłem inspiracji urządzania wnętrz. Jednocześnie chodziłam, ma się rozumieć na lekcje szwedzkiego do szkoły dla obcokrajowców. Wiedziałam, że muszę ten szwedzki opanować, bo inaczej będę sprzątać do końca życia.
Któregoś dnia wisząc nad pewną muszlą klozetową krzyknęłam z rozpaczy: Nie! Jestem nauczycielem i nie będę myć kibli! Koniec! Nie po to zrobiłam takie piękne studia!
Popłakałam się, dokończyłam sprzątanie i nigdy już do tej pracy nie wróciłam. Ze swoim wciąż słabym szwedzkim, (słabym w mowie, bo w piśmie całkiem dobrze sobie radziłam), poszłam do pracy do przedszkola. Po roku pobytu w Szwecji. Pracę znalazłam bardzo szybko, bo jest ogromny niedosyt nauczycieli i opiekunów przedszkolnych. Praca była przy najmłodszych dzieciach, rocznych, więc mogę powiedzieć, ze pracowałam intuicyjnie. Nie potrzebowałam dużo mówić, najczęściej wypowiadałam sformułowania typu: zrobiłeś kupkę? Za to dużo słuchałam. Pracowałam ze Szwedkami (które, oprócz dwóch, bardzo źle mnie traktowały i przez które dużo płakałam) i dzięki temu ciągłemu przysłuchiwaniu się im mój szwedzki poszedł jak burza do przodu. Dużo się też nauczyłam o tym jacy są Szwedzi w środowisku pracy.
Po pół roku odeszłam stamtąd podskakując z radości bo znalazłam sobie nową pracę, tym razem jako nauczyciel zerówki. Jednocześnie dostałam się na studia kompletujące na Uniwersytecie Sztokholmskim. Właściwie to nie musiałam nic kompletować bo Urząd Szkół Wyższych uznał moje studia i zażądał tylko rocznego kursu przygotowawczego „Być nauczycielem w Szwecji” oraz praktyki w przedszkolu i szkole, co czyniłam pracując właśnie. Ja miałam zajęć najmniej, mój indywidualny kurs był okrojony, bo miałam z Polski bardzo dużo punktów. (Ha! Warto było!) I jako jedyna na tym kursie byłam jednocześnie i przedszkolanką i nauczycielem szkoły podstawowej i dzięki temu, jako jedyna robiłam dwie szwedzkie legitymacje nauczycielskie na raz. Dziś nauczyciel w Szwecji musi mieć tzw. legitymację i mnóstwo szwedzkich nauczycieli musi się dokształcać. Ja jedną legitymację – nauczyciela przedszkola już mam (zaliczyłam szwedzki teoretyczny i praktyczny egzamin nauczycielski) a dziś kontynuuję, żeby zdobyć drugą legitymację.
No więc walczę o swoją przyszłość dalej. Tegoroczny kurs to Nauczanie czytania i pisania. (Polka uczy szwedzkie dzieci czytać i pisać po szwedzku, do czego to doszło!) Na dodatek wzięłam na siebie również kurs języka migowego, który jest w Szwecji bardzo popularny. Czeka mnie mnóstwo nauki i zajęć, nowe znajomości i nowe przeżycia. Uwielbiam biegać na uczelnię, wydeptywać ścieżki między regałami ogromnej biblioteki, słuchać mądrych wykładów. Lubię ten dreszcz na skórze, gdy dowiaduję się czegoś nowego i fascynującego. Uwielbiam pisać i notować, rozwijać się i kwitnąć. Teraz atrakcyjnym dodatkiem do studiów jest szwedzkie towarzystwo. W zeszłym roku w mojej grupie byli sami obcokrajowcy a teraz połowa grupy to Szwedzi. To będzie bardzo dla mnie ciekawe doświadczenie!
Kończę moje wyznania i mam nadzieję, że dodadzą Wam one tej energii, której mam teraz tak dużo! Mam również nadzieję, że moja radość i motywacja się Wam udzieliła i byłabym jeszcze szczęśliwsza, gdyby się komuś z Was przydała.
Dobrej nocy!
Haga Park
Mieszkam w sztokholmskiej gminie Solna.
To bardzo ciekawa i piękna okolica i podobno najlepsza gmina w całej Szwecji. Ja tego osobiście nie odczuwam, ale od siebie mogę powiedzieć, że mieszka mi się tu w miarę spokojnie, mam blisko do dwóch wielkich parków przy wodzie – Haga oraz Råstasjön, a także Brunnsviken, co dla mnie – wielbicielki roweru i natury jest na wagę złota.
Do Haga Parku mam bardzo blisko i odpoczywam tam tak często jak mogę. Najchętniej oczywiście na rowerze.
Albo na zwykłym nieśpiesznym spacerze… O każdej porze roku.
Dziś w Koppartälten (to ten niebieski wielki namiot), można było obejrzeć zabawną operetkę „Jak Król Gustaw III reżyseruje Wesele Figara”. Dowiedziałam się o tym przedstawieniu z kwartalnika „Kultura i wydarzenia w Solna” (na pewno każda gmina ma podobną książeczkę), którą biorę z naszej miejskiej biblioteki i dzięki której nie omijają mnie ciekawe rzeczy.
Nie żebym była taka dobra ze szwedzkiego, ale poszłam na to przedstawienie głównie po to, żeby posłuchać jak śpiewają. A śpiewali pięknie!
Sztukę z grubsza zrozumiałam i miałam naprawdę przyjemną muzyczną godzinkę.
W sztuce tej jednym z bohaterów był Carl Michael Bellman i o nim nie mogę nie wspomnieć, bo to jeden z najważniejszych poetów i kompozytorów szwedzkich, okresu klasycyzmu. Skomponował on pieśń dla króla Gustawa III i nadał jej tytuł Toast dla Gustava.
Na zdjęciu Pawilon Gustawa III, zdjęcie zrobiłam cztery lata temu.
W Haga Parku stoi również pałac księżniczki Victorii, następczyni tronu, która mieszka tam wraz ze swoim mężem Danielem i córeczką Estelle. Pałac jest gęsto otoczony krzewami i drzewami i nie sposób cokolwiek zobaczyć.
Haga Park to też Dom Motyli, do którego wybieram się co roku zimą.
Najbardziej podoba mi się jednak ten szmaragdowy pawilon. W tym pawilonie można posłuchać muzyki, od czasu do czasu ktoś bezinteresownie daje swój muzyczny koncert. Przyjemnie jest wtedy usiąść w pobliżu na kocu i pozwolić muzyce pieścić ucho.
Wiele przemiłych chwil spędziłam w tym parku i jestem szczęśliwa, że mam tak blisko do niego. Miło patrzeć na wypoczywających w nim ludzi, na drzewa, na wodę. Wierzcie mi, trudno usiedzieć w domu mając taki park niedaleko domu.
Taki zwykły niezwykły park.
:-*
Chciałabym Wam podziękować za życzenia urodzinowe pod wpisem 27 sierpnia oraz na fanpage’u Polki. Za wszystkie Wasze serdeczne, zarówno napisane jak i wypowiedziane, a nawet za te tylko pomyślane słowa ściskam Was mocno! Choć większości z Was nie znam osobiście, czuję od Was ciepło i sympatię. A to daje mi siłę do dalszego pisania.
Dziękuję!
fot. Jonna Jinton
Surströmming
Dziś w sąsiedzkim Sundbyberg odbyła się wielka uczta raków i kiszonych śledzi, kräft- i surströmmingsskiva.
Swoją prywatną raczą ucztę miałam dwa dni temu, w domu a tutaj przyjechałam spróbować słynnych kiszonych śledzi (surströmming).
Pierwszy raz usłyszałam o nich w szkole szwedzkiego, że kiedyś, aby zrobić zapasy na długą i surową zimę, między innymi kiszono bałtyckie śledzie. Ryby (których w Szwecji pod dostatkiem) kiszono bo sól, która ma właściwości konserwujące była kiedyś droga i używano jej oszczędnie. Fermentowały i kisły więc sobie te rybki w wielkich beczkach, lekko zasolone, wydając bulgoczące odgłosy…
Rok temu przypadek chciał, że znalazłam się w Sundbyberg właśnie, gdy zaczynał się festyn i byłam przekonana, że w mieście pękło szambo. Smród był taki, że musiałam zakryć nos chusteczką. Patrzyłam na zadowolonych ludzi, stojących w długich kolejkach po swoją porcję śledzi a moje oczy robiły się coraz większe ze zdumienia.
Dziś stanęłam w tej kolejce i ja.
Za całe 70 koron kupiłam sobie najbardziej śmierdzącą kolację mojego życia.
Te rybki to kiszone śledzie. Poddawane są przez 2 miesiące fermentacji a potem zamykane w puszkach, gdzie fermentują sobie dalej. Rok, a najlepiej dwa. Puszki takie otwiera się tylko na powietrzu, a jeżeli już w domu, to pod wodą, żeby ani kropla nie spadła na ubranie, bo będzie do wyrzucenia. Takie prosto z puszki muszą być straszne, dlatego jada się je z cebulą, śmietaną, ziemniaczkami albo z cienkim chlebem. Do tego pije się wódkę, można i piwo.
Do pierwszego kęsa przymierzałam się długo, panie na przeciwko przy stole wspierały mnie serdecznie, jedna z pań chciała mi dać swoje sztućce przyniesione z domu, bo plastikowe są za miękkie. Ze względów higienicznych nie skorzystałam. Rybkę trzeba „otworzyć”, wyskrobać wnętrzności, nabrać cebulki, umaczać w śmietanie i potem szybko pogryźć chlebem. Ach!
Smakowało lepiej niż „pachniało”. Ale nie wiem, czy będę te degustacje ponawiać co roku.
Dla zobrazowania smaku i zapachu polecam do obejrzenia filmik (klik) znaleziony w sieci. Chłopak mówi po angielsku, ale jest tak sugestywny, że znajomość angielskiego nie jest tu konieczna:-)
Czy próbowaliście tych śledzików? Macie to już za sobą?
Najnowsze komentarze