Kategoria: Polka w Szwecji
Piastowie
Na obczyźnie tęskni się bardzo za tym, co rodzime.
Każdy tęskni za czymś innym, ja tęsknię głównie za polską kulturą, dlatego korzystam z każdej nadarzającej się okazji, by podtrzymać z nią kontakt.
Dziś wybrałam się na występ taneczny Zespołu Folklorystycznego Piastowie, który miał miejsce w ABF Huset w Sztokholmie.
Duża sala nie była pełna, a szkoda, bo to taneczno – muzyczne widowisko było wyśmienite. Obawiam się, że nie wszyscy mieszkający tu Polacy wiedzą, że ten wielokrotnie nagrodzony zespół istnieje i robi takie piękne pokazy taneczne.
W barwne i skoczne tańce ludowe (dworskie, polki i krakowiaki) wplecione były opowieści o historii Polski i Szwecji, historii tańca ludowego i koronacyjnego oraz solowe występy wokalne.
Pojawił się też taniec w wykonaniu kilkulatków, co było przemiłym akcentem. Frakcja dziecięca pragnie się powiększyć, więc jeśli macie rwącą się do tańca latorośl, mali Piastowie czekają na nowych kolegów i koleżanki z otwartymi ramionami. Młodzież i dorośli też są mile widziani.
Zespół Piastowie liczy sobie już ponad 40 lat, powstał w 1973 roku z inicjatywy Towarzystwa Polaków Ogniwo w Sztokholmie, a przez niego przewinęło się już setki tańczących Polaków. Na początku pieczę nad zespołem sprawowali Zofia i Zdzisław Kraszewscy, ale rok później kierownictwo artystyczne przejęła Grażyna Piątek.
Roztańczeni Piastowie jeżdżą z występami po całej Szwecji, biorą też udział w różnorodnych festiwalach i festynach, występują w zakładach pracy, różnych instytucjach socjalnych, w większości na zaproszenie Szwedów, ale oczywiście występują również na rzecz wydarzeń polonijnych.
Za jeden z celów Piastowie stawiają sobie promowanie kultury polskiej w Szwecji. Na sali było sporo Szwedów, wielu interesuje się folklorem, a polski folklor może naprawdę trafić do serca.
Ja osobiście, na widok tych znajomych ludowych strojów, długich warkoczy i czerwonych korali oraz na dźwięk krakowiaka i polki miałam gęsią skórkę i łzę w oku, bo nie ukrywam, że tęsknię za Polską i jestem z jej kultury i dorobku dumna.
<3
Wielki dzień
Ten niepozorny wtorek, 1 grudnia 2015 to dla mnie wielki dzień.
Podpisałam dziś umowę o pracę na stałe, w państwowym przedszkolu, z pensją i warunkami, o których mi się nawet nie śniło. Nie posiadam się z radości, ale mój radosny śmiech przeplata się ze łzami, bo to słodki owoc moich przesiedzianych nad studiami weekendów i nocy, owoc ciężkiej pracy w różnych miejscach, nagroda za cierpienia doznane u poprzednich pracodawców, spełnione gorące nadzieje i sny, że doczekam się kiedyś tego twardego gruntu pod nogami…
Myślałam, że to wręcz niemożliwe dostać pracę na czas nieokreślony, będąc na obczyźnie stosunkowo krótko. Opłaciło się pracować, zdobywać doświadczenie, opłaciło się weryfikować i kompletować studia, opłaciło się walczyć w pocie czoła o te piękne legitymacje nauczycielskie. Opłaciło się odważyć i szukać pracy w przedszkolu państwowym, w lepszych dzielnicach, biegać na trudne rozmowy kwalifikacyjne, a potem wybrać miejsca, gdzie chciałabym pracować. Dzisiaj spijam tego słodki nektar i jestem pijana ze szczęścia.
Piszę o tym ze szczególną myślą o Was, Polki nauczycielki i przedszkolanki na obczyźnie – zapewniam Was, że praca w Waszym zawodzie jest w Szwecji możliwa, zapewniam Was, że warto walczyć o swoje dokształcanie się i szwedzki dyplom. Warto mierzyć wysoko i warto się cenić. Nie poddawać się, wysilać i marzyć. Niech moje podzielenie się tą wieścią będzie dla Was motywacją do walki o swoje zawodowe szczęście.
Bo szczęście w dużej mierze od nas samych zależy.
To róże, które kupiłam sobie z tej pięknej okazji.
Sobie, ale także tym wszystkim, którym w sercu chciałabym podziękować…
… przede wszystkim mojemu mężowi, który pomagał mi i wspierał mnie bardzo przez całą wyboistą drogę tutaj; Rodzicom i przyjaciółce Kasi L., którzy we mnie wierzyli i dopingowali mi gorąco; mojej Halinie, która wpoiła mi, że mam jeden z najlepszych na świecie zawodów – zawód nauczyciela, dzięki czemu zawsze będę miała pracę; dziękuję moim profesorom z wydziału Pedagogiki Uniwersytetu Warszawskiego, którzy dali mi nader wyśmienite wykształcenie, bardzo wysoko cenione tutaj.
Wdzięczność dla Was wszystkich przepełnia mnie teraz od stóp do głów.
Mam nadzieję, że moja radość, moi drodzy czytelnicy, udzieliła się Wam choć trochę. Ściskam Was mocno i przesyłam ocean energii!
<3
Mall of Scandinavia
Dwunastego listopada otworzyli w mojej dzielnicy galerię handlową Mall of Scandinavia.
Piszę o tym, ponieważ w Sztokholmie to duże wydarzenie i sama galeria jest podobno największą galerią handlową w całej Skandynawii, a ponadto ja i mój mąż osobiście cierpieliśmy przez cały długi, (stanowczo za długi), okres budowy tego molocha. Do mieszkania wdzierał się uparcie biały pył, hałasy irytowały, a bezustanne głoszenie, że wkrótce otwarcie irytowało nas jeszcze bardziej.
Na szumną i uroczystą inaugurację poszliśmy, ale tłumy przed galerią nas przeraziły i wróciliśmy do domu, obserwując potem fajerwerki nad galerią w momencie otwarcia. Potem nie było jakoś czasu i potrzeby, ale dzisiaj w końcu poszłam to „cudo” handlowe obejrzeć i ja.
Faktycznie, imponujące.
Galeria jest ogroooomna, butików, kawiarń i restauracji w niej bez liku, wszystko na najlepszym poziomie, aż prosi: wejdź, spróbuj, skosztuj, kup! Kup! Kup!
Ha ha! Kusi, ale na szczęście nie mnie! Mam przysłowiowego węża w kieszeni i rzadko coś mnie pokusi o kupienie sobie nowego ciucha czy lakieru do paznokci. Mój mąż mówi, że przesadzam, ale co ja zrobię? Patrzę na te wszystkie markowe cudowności i mogę spokojnie za pewnym mądrym człowiekiem, Sokratesem powtórzyć: „Zdumiewająca jest ilość rzeczy, bez których potrafię się obejść.”
Cieszę się tylko, że mają tu Inglota!
Ale żeby nie było, że z Mall of Scandinavia wyszłam z pustymi rękami, kupiłam sobie jeden sweterek oraz kalendarz, w końcu zima i nowy rok w drodze…
Fika w ogrodzie Rosendal
Jak ja uwielbiam, gdy ktoś, kto wpadł do Sztokholmu na chwilę, turystycznie, lub kto mieszka tu od niedawna, zaprowadzi mnie w miejsce, którego nie znałam!
Wczoraj moja koleżanka Asia pokazała mi miejsce, w którym się zakochałam i do którego będę wracać, a mianowicie Ogród Rosendal (Rosendals Trädgård).
Właściwie znałam to miejsce, bo latem, przy okazji długiej wycieczki rowerowej widzieliśmy pałac Rosendals slott oraz usiany pomnikami wielki ogród.
Jednak tego niezwykle inspirującego i sielskiego miejsca, w którym można usiąść na fikę i zrobić kwietne zakupy, nie znałam.
Znany z dopieszczonych ekologicznie upraw, z doskonałych wypieków i smacznych dań (wszystko z tego ogrodu), z organicznej (pysznej, zapewniam!) kawy, z szerokiego asortymentu ogrodniczego oraz handlu detalicznego Ogród Rosendal przyciąga tłumy ludzi.
W kolejce stałyśmy długo, co rusz potrącane przez ludzi, którzy zapomnieli słowa przepraszam, ale gdy dostałyśmy wreszcie w posiadanie marchewkowy placek i kawę byłyśmy pełne szczęścia.
Nasza fika w tym miejscu miała dodatkowy urok, dzięki słońcu, które wpadało przez okna szklarni, w której zmuszone byłyśmy usiąść z powodu braku miejsca w głównej kawiarni. Słowa FIKA nie trzeba Wam chyba objaśniać, wszyscy na pewno wiedzą, że to najważniejsze słowo w Szwecji.
Po kawie i boskim cieście Asia zaprowadziła mnie do kwiaciarni, pełnej już cebulek amarylisów, świątecznych ozdób i pulsującej bożonarodzeniowym klimatem.
Miejsce to jest naprawdę inspirujące i jeśli ktoś lubi piękne rzeczy, na pewno wpadnie w zachwyt. Kwiaty i ozdoby nie są zbyt drogie, a dla szczęśliwców posiadających własny ogród Rosendals Trädgård jest punktem obowiązkowym do częstego odwiedzania.
Za szklarniami, kawiarnią i kwiaciarnią jest mały sklepik z m.in. wyrobami z pól i ogrodów Rosendal.
Kupić i posmakować tu można jedno z najlepszych wypieków w Sztokholmie.
Za ogrodem znajduje się oranżeria, ale…
… na nią zabrakło nam czasu, ponieważ śpieszyłyśmy się na uroczyste włączenie świątecznego oświetlenia w mieście. Robi się już naprawdę świątecznie, do Bożego Narodzenia został właściwie nieco ponad miesiąc!
PS. Do Ogrodu Rosendal dojechać można z centrum miasta tramwajem nr 7, w kierunku Djurgården, wysiąść na przystanku Waldemarsudde, przejść przez ulicę w lewą stronę i dojść 10 minut pieszo.
Listopad zaklęty w broszce
Próbuję się przekonać, że lubię listopad.
Zobaczyć, że jest tak samo piękny, jak chociażby czerwiec. Piękny, ale inaczej, bardziej melancholijnie, ze spojrzeniem w głąb siebie; piękny chłodniej, szarzej, niepokojąco. Uczę się ciągle zamiast przeklinać to, czego nie lubię, znajdować w tym dobre i miłe strony. Być tu i teraz, (mindfulness się kłania!), delektować się każdym dniem, nawet tym listopadowym.
Dzięki temu, coraz częściej, wydaje mi się, że listopad jest jednak piękny, a ku potwierdzeniu sprawiłam sobie listopadową broszkę. Chmurkę z ciężkimi kroplami deszczu.
Broszkę swoimi zwinnymi i utalentowanymi dłońmi wykonała dla mnie na zamówienie Kasia, znana jako NURRGULA. Potraktowałam to śliczne rękodzieło jako symboliczny upominek z okazji trzecich już urodzin mojego bloga. Kasię odkryłam niedawno i chyba zostanę stałą klientką, bo jej biżuteria przypadła mi do gustu. Może i Wam coś wpadnie w oko i skradnie serce?*
*nie jest to post sponsorowany, ja za broszkę zapłaciłam, a Kasia nie prosiła o promocję.
Spacer nad kanałem
Dziś wypadł mi nieplanowany dzień wolny.
Ucieszyłam się, że będę miała czas porobić zaległe rzeczy w domu, ale piękna pogoda i słońce szybko wyciągnęły mnie na spacer. Tym bardziej, że nie mogłam pozbierać jakoś myśli, dołek mnie listopadowy zaczynał dopadać…
Na ów spacer pojechałam nad Djurgårdsbrunnkanalen.
To jedno z najpiękniejszych tras spacerowych w Sztokholmie, miejsce, które odwiedzam rzadko, ale zawsze jestem zachwycona bez względu na porę roku. Niewątpliwy urok tego kanału opisywany jest w wielu przewodnikach, choć nigdy nie widziałam tu tłumów turystów (turyści raczej oglądają go ze statku Stockholm sightseeing), wręcz przeciwnie, tutaj można znaleźć spokój i podczas spaceru wzdłuż wody odpocząć od hałaśliwego i męczącego tętna miasta.
Widoki są przepiękne! Ta wstęga wody, w której przeglądają się dęby i klony ciągnie się około kilometra. Na końcu kanału widzimy mały most, po którym przechodzimy na drugą stronę i skręcamy w lewo, żeby móc dojść do Blockhusudden.
Teraz będziemy mieć wodę po lewej stronie.
Na skraju wyspy stoi kawiarnia, w której można się posilić i odpocząć, jeśli chce się pójść dalej i obejść wyspę Djurgården, ale na to trzeba raczej więcej czasu i cieplejszego, najlepiej letniego dnia. Za kawiarnią jest przystanek autobusowy (B) i jeśli wrażeń wystarczy, albo czasu mało, można wsiąść w autobus powrotny do centrum.
Dojechać do kanału można autobusem 69, spod stacji kolejowej centralnej Centralen (przystanek naprzeciwko City Terminalen) i wysiąść na przystanku Djurgårdsbrunn (A). Przejść przez ulicę i iść wzdłuż kanału, a na jego końcu przejść przez most na drugą stronę i iść dalej, jak pokazuje czerwona linia.
Na niedzielny spacer z rodziną, ukochanym/ną czy samotnie, tak jak ja, ta trasa jest wprost wymarzona. Gorąco polecam!
Gdybym była Bogiem…
Dziś przypada 108. rocznica urodzin Astrid Lindgren.
Chciałam opowiedzieć Wam historię związaną z jej córką, ale w związku z tymi przerażającymi wydarzeniami w Paryżu, przychodzi mi tylko na myśl jej wiersz. Przychodzi mi on na myśl ZAWSZE wtedy, gdy dzieją się nieszczęścia, których nie ogarniam i w które aż trudno uwierzyć.
Gdybym była Bogiem
płakałabym nad ludźmi
których stworzyłam
na swoje podobieństwo.
Jakżebym płakała nad ich złem
i podłością
i okrucieństwem
i głupotą
i ich nieszczęsną dobrocią
i bezradną rozpaczą i smutkiem.
I jakże bym płakała
nad każdym przedśmiertnym krzykiem
i cała krwią, która płynie nadaremnie
tak strasznie nadaremnie
i nad głodem
i beznadzieją
i nędzą
i wszystkimi szalonymi mękami
i samotną śmiercią
i nad torturowanymi,
którzy krzyczą i krzyczą
i nad torturującymi jeszcze bardziej.
I nad wszystkimi dziećmi
wszystkimi wszystkimi dziećmi
nad nimi płakałabym najbardziej.
Tak, gdybym była Bogiem
to płakałabym nad nimi gorzko,
bo nie myślałam, że będzie im
tak jak jest.
Rzekami rzekami bym płakała
żeby mogli się potopić
w moich łez wielkiej wodzie
wszyscy biedni ludzie
i wreszcie
nastałby spokój.
<3
Co to jest szczęście?
Końcówka roku, szczególnie listopad ma to do siebie, że sprzyja refleksji.
W każdym razie ja tak mam. W listopadzie trudno znaleźć powody do radości, bo mało co cieszy oczy. Jest to dla mnie czas narastającej ciemności, co mnie dołuje i odbiera radość życia.
Dzisiaj na spacerze, w tę słoneczną i niebywale, jak na szwedzki listopad ciepłą niedzielę poczułam się szczęśliwa. Jak latem, gdy czuć się szczęśliwą jest bardzo łatwo. A gdy pojęłam, dlaczego znów poczułam się szczęśliwa, prawie pofrunęłam nad ziemią z radości.
Słońce, przestrzeń, otwarte niebo nade mną dało mi do zrozumienia, że szczęście to stan umysłu, a nie warunki zewnętrzne! Widok przybranego jesienią traktu i świadomość, że ja ten trakt o własnych nogach przemierzam; błękit nieba ubrany w firanki z gałęzi i bursztynowych liści i świadomość, że ja mam oczy, które to widzą; kładąca się powoli do snu przyroda i świadomość, że za kilka miesięcy zobaczę, jak ona się powoli z tego snu budzi…
Świadomość, że żyję i że mam życie przed sobą z całym jego dobrodziejstwem i całą jego niedoskonałością. To daje mi poczucie, że jestem szczęśliwą osobą. Że poruszam się o własnych siłach i że mam zmysły. Że nasz świat jest piękny i że ja dostałam bilet wstępu do tego świata. Świadomość, że jestem tu i chciałabym być jak najdłużej.
Tak, życie jest szczęściem.
Jesień w Sztokholmie
Na początku chciałabym wszystkim podziękować za tę lawinę ciekawych i cennych komentarzy pod ostatnim wpisem.
Przykro trochę, że znów polało się, zarówno na mnie, jak i na Was nawzajem, trochę żółci i hejtu (komentarzy poniżej krytyki nie wpuściłam, ale to, co w nich zobaczyłam, już nie „odzobaczę”).
Ale ja już zapominam o niedogodnościach i idę dalej.
W biegu i karuzeli codziennych spraw staram się spojrzeć na tę kończącą się w spektakularnym stylu jesień. A pogoda nas tej jesieni naprawdę rozpieszczała i oczarowywała. Nie mogłam się napatrzeć, gdy po długiej chorobie cały weekend spędziliśmy na nadrabianiu zaległości w jesiennych spacerach i delektowaniu się jesiennymi barwami. Przy okazji, zupełnie niechcący odkryliśmy nieznane nam miejsca…
Dużo słońca, przyzwoite ciepło i bezdeszczowe dni to cechy nietypowe dla szwedzkiego października. Zdążyliśmy zobaczyć jesień w jej najpiękniejszym rozkwicie, nacieszyć się nią, zanim drzewa lada chwila staną się nagie i smutne.
Taki jest (był) Sztokholm w złotej szacie…
***
***
***
***
***
***
***
***
***
Teraz już pierwsze przymrozki, poranny szron na trawnikach, czuć, że zima jest blisko. Właśnie zaczyna się listopad, jeden z dwóch najbardziej nielubianych przeze mnie miesięcy. Ale, tak jak i we wszystkim innym, także i w listopadzie znajduję coś pozytywnego i pięknego.
Melancholię i zadumę nad przemijającym życiem.
Spacery wśród zmarłych i wspominanie tych, których kochałam i których już tu na ziemi nie ma.
Spływający po szybie płacz deszczu.
Ciepło i blask świec w domowym zaciszu…
Życzę Wam pięknego listopada, trzymajmy się!
<3
Rzeczy w Szwecji, do których się nigdy nie przyzwyczaję
W ramach kolejnego projektu Klubu Polki na Obczyźnie przyszło mi napisać, co w kraju mojej imigracji mi przeszkadza i do czego nie mogę się przyzwyczaić.
Do tej pory pisałam dobrze o Szwecji, a skargi na to, co mnie w tym kraju uwiera, pozostawiałam dla siebie. Chcę, by mój blog był lekturą przyjemną i zabierającą czytelnika w wymarzony nieco świat, ale żeby nie było, że płynę sobie tak przez to życie z wiecznym uśmiechem zadowolenia na ustach, postanowiłam i ja przyłączyć do jesiennego projektu.
Do czego nie mogę się przyzwyczaić w Szwecji *
Po sześciu latach życia w Szwecji wiele rzeczy stało się dla mnie normalnych i zwykłych. Zasymilowałam się w miarę lekko i szybko, ale wciąż są sprawy, które mnie przygnębiają, choć podejrzewam, że to kwestia mojego własnego sumienia.
Edukacja i wychowanie przedszkolne
Zacznę od szkolnictwa, bo pracuję w przedszkolu i trochę na te tematy wiem. Uważam, że dzieciaki są ZA MAŁO edukowane i zbyt wiele czasu daje się im na swobodną, często do niczego nieprowadzącą, zabawę. Inna rzecz, która mnie wręcz boli, to to, że nie winduje się tu dzieci szczególnie utalentowanych. Moje próby na skierowanie uwagi i zajęcie się szczególnie uzdolnioną plastycznie dziewczynką spełzły na niczym, co bardzo opłakałam. Prawo szwedzkie mówi, że wszyscy mają być równi, ale w praktyce wygląda to tak, że dużą pomoc ofiaruje się dzieciom z kłopotami w nauce (co jest bardzo fajne, mądre i pożyteczne), ale za to z dziećmi wybitnymi szkoła nie robi nic.
Bezmyślność
Właściwie drobiazg. Niby Szwedzi wynalazczym narodem są, ale często mam wrażenie, że nie myślą. Płynie taki strumień ludzi chodnikiem, ale żaden NIE USTĄPI drogi idącemu z naprzeciwka, trzeba zejść na ulicę. Ludzie stoją czasem tak w grupie gdzieś, na stacji, w przejściu, czy korytarzu i blokują innym drogę. Kładą torby na siedzeniach obok, nie myśląc, że może nad nimi stoi ktoś i marzy o tym, żeby usiąść.
Prostactwo
A już po prostu NIENAWIDZĘ, gdy ktoś, w pociągu kładzie buty na siedzeniu na przeciwko! Krew się we mnie gotuje, gdy widzę to karczemne zachowanie. Inna rzecz, do której się nie przyzwyczaję, są zostawione pod siedzeniami torby po fast foodach i puszki. Czasem wsiadam do pociągu i widzę, że czeka mnie podróż wśród rozrzuconych wszędzie gazet, kubków po kawie, opakowań po słodyczach, po prostu podróż w morzu śmieci. Każdy pociąg jest sprzątany na końcowej stacji, ale już w połowie drogi powrotnej wygląda jak po imprezie. I pomyśleć, że to cywilizowany kraj!
Zdjęcie to zrobiłam w czystym jeszcze pociągu na pierwszej stacji.
Brak dżentelmenów
Brakuje mi tego, co miałam w Polsce, gdzie mężczyźni są dżentelmenami w stosunku do kobiet. Otwierają przez nimi drzwi, poniosą ciężką torbę. Tutaj kobieta nie jest tą „słabą” płcią, którą trzeba potraktować z szacunkiem, ulżyć jej, otoczyć elementarną TROSKĄ. Raz zapytałam kolegę na uczelni, dlaczego nie pomoże swojej, ulubionej zresztą, koleżance nieść ciężką torbę. Odparł, że to jej torba, a nie jego. Tu kobieta jest równa mężczyźnie i równie dobrze ona może wnieść wózek z dzieckiem po schodach lub nieść ciężkie zakupy, dlaczego on, mężczyzna ma to robić za nią?
Żebractwo
Choć żal mi tych ludzi i już mi nie nastarcza pieniędzy, żeby rzucić każdemu, zaczynam się bezsilnie irytować, bo widzę, że żebraków jest coraz więcej i coraz nachalniejsi się stają. Potrafią nawet wejść do ogródka restauracyjnego i trząść kubeczkiem z monetami nad uchem klienta wciągającego smakowitą woń właśnie podanego obiadu. KAŻDY kurs metrem czy pociągiem to minimum jedna osoba (najczęściej wiele, w różnych odstępach), która idzie i prosi o datki. Żebrzący są pod każdym sklepem, na każdej stacji, mam wrażenie, że są dosłownie wszędzie, (ostatnio spotkałam ich w miejskiej bibliotece, odrywali ludzi od książek).
Ciemności
Pory roku w Szwecji dzielę na JASNĄ oraz CIEMNĄ. Dziś właśnie nadejdzie ta ciemna, bo przestawiamy zegary na czas zimowy. Nadejdzie to, do czego chyba nikt się nie przyzwyczai – ciemności i szaroburości. Wygląda to tak, że człowiek ten krótki, jasny odcinek dnia, spędza w pracy, natomiast, kiedy do niej idzie, lub z niej wraca, jest ciemno. Zupełna ciemność już o czwartej po południu może naprawdę wystawić człowieka na ciężką próbę. Dlatego wiele przedsiębiorstw zaleca wyjście z pracy na mały spacer w południe. Ja, mimo, że codziennie jestem z dziećmi na dworze, nie mogę wciąż zaakceptować tej ciemnej pory roku.
Rozpędziłam się w tym narzekaniu! Ale tym ciemnym akcentem zakończę moje utyskiwanie a Was zapraszam do poczytania, co uprzykrza życie Polce żyjącej w Aoście, a jutro zajrzyjcie do Polki mieszkającej w Meksyku. Polecam lekturę całego jesiennego projektu, bardzo ciekawe rzeczy piszą klubowiczki o krajach, do których wyemigrowały.
PS. Jako, że od każdej reguły są wyjątki, spotkałam prawdziwego Szweda dżentelmena, są przedszkola, gdzie dzieci mają mnóstwo zajęć, są ludzie, którzy myślą o innych, a ja podczas ciemnej pory roku miewam wyśmienity nastrój, więc nie jest do końca beznadziejnie.
Projekt zadedykowany jest akcji Przemka Skokowskiego Autostopem dla Hospicjum. Przemek to charyzmatyczny chłopak o złotym sercu, który wyruszył w podróż autostopem z Gdańska na Antarktydę. Celem tej podróży jest zbiórka pieniędzy na Fundusz Dzieci Osieroconych oraz na rzecz Domowego Hospicjum dla dzieci w Gdańsku. Więcej o akcji przeczytacie na stronie Się pomaga, na której można też bezpiecznie przekazać dowolną kwotę. Zachęcam Was gorąco do wsparcia akcji.
* Moje skargi przykładam do Sztokholmu, nie tylko dla tego, że tutaj właśnie mieszkam, ale i dlatego, że jest to stolica, miasto ogromne, mieniące się różnymi kulturami, społeczeństwo jest bardziej zabiegane i obce sobie nawzajem. Poza Sztokholmem, i w innych miastach, na wsiach, żyje się zupełnie inaczej, bo i ludzie są inni.
O tym też kiedyś napiszę.
Najnowsze komentarze