Wczoraj spędziliśmy dzień w pięknym zakątku na Skärgården – na wyspie Möja.
To jedna z większych wysp i na zwiedzenie i nacieszenie się nią całą potrzeba dwóch dni, dlatego chcemy tam wrócić. A właściwie wracać, bo wyspa jest niezwykle osobliwa i bajecznie piękna.
Zabraliśmy ze sobą rowery składane. Takie rowery (poskładane) można zabrać na autobus i na statek, bez opłaty. Cała podróż od wyjścia z domu do Möja zabrała nam 4 godziny.
To początek wycieczki, ruszamy rowerami pod górkę, ja oczywiście co chwilę się zatrzymuję, żeby zrobić zdjęcie, irytując tym Adama, bo ileż można! Kilka metrów dalej skręciliśmy w las, bo strzałka mówiła, że tam będzie kąpielisko i kawałek plaży.
Zrobiliśmy sobie tam pierwszy piknik. Słońce jak na zamówienie. Prawie żywej duszy dookoła.
Po krótkim, słodkim i przyjemnym odpoczynku wróciliśmy i pojechaliśmy dalej, aż trafiliśmy do wsi Hamn.
Dech mi tam zaparło w piersiach, bo to tak, jak by cofnąć się w czasie i zobaczyć Szwecję 50 lat wcześniej! Obrazki jak z planu filmowego Dzieci z Bullerbyn, prawdziwie idylliczne widoki. I taki spokój, cisza, i tylko od czasu do czasu słychać śmiech małych dzieci bawiących się na górce.
Ktoś siedzi na ganku i czyta książkę. Ktoś prawdziwą kosą kosi trawę. Kobieta wiesza pranie na sznurze. Czułam zapach poziomek. Docieram na koniec wsi, staję na brzegu kamienia, nad wodą i czuję jak oczy wypełniają mi się łzami ze wzruszenia.
Ten widok wydał mi się tak romantyczny, jak ze starego filmu…
Nie widzieć takiej wsi to nie widzieć Szwecji w ogóle. Nie zobaczyć tych ludzi to nie poczuć szwedzkiej duszy i jej pragnień znalezienia się na odludziu, tak blisko natury, gdzie nikt nie przeszkadza…. Boże kochany, jak pięknie! Opuszczałam wioskę ze ściśniętym gardłem. Trzeba jechać dalej, jeśli chcemy zwiedzić wyspę.
Mieliśmy do wyboru wrócić tą samą drogą do Berg i potem jechać prawą stroną w górę wyspy, do portu Ramsmora albo pójść przez las na przełaj i wtedy z Ramsmora jechać na południe z powrotem do Berg. Wybraliśmy drogę na „skróty”. Na mapie wydawało się niedaleko, a droga okazała się długa, choć na początku przyjemna, z czasem trudna i coraz bardziej uciążliwa.
Zabraliśmy te rowery na wyspę, żeby na nich wyspę objechać,
ale rowery miały z nas ubaw, bo przez ponad dwie godziny prowadziliśmy je po tych kamieniach i korzeniach. Gdy momentami opuszczały mnie siły, mój mąż prowadził oba rowery i niósł oba plecaki.
Ta droga przez las miała swój urok – urok przygody, niewygody i minimalnego wysiłku jaki człowiek musi od czasu do czasu z siebie dać. A kontakt z surową naturą, zapach rozgrzanego runa leśnego, smak spotkanych po drodze poziomek oraz przede wszystkim towarzystwo kochanego człowieka sprawia, że całość daje poczucie prawdziwego szczęścia.
Gdy już ukazała nam się droga i zabudowania, dostrzegliśmy w oddali maleńki port – Fiskehamn. Tam zrobiliśmy sobie drugi piknik, który smakował jeszcze lepiej. Obeszłam port dookoła uwiecznić go na zdjęciach:
Nasz czas na Möja dobiegał końca, za chwilę ostatni statek. Pokochaliśmy tę wyspę, mało nam było i wiemy, że tam wrócimy.
I właśnie w takiej Szwecji chcę żyć! 🙂
Już niedługo, Małgosiu!
Te klimaty sa tez exotyczne w swoim rodzaju!Tu czlowiek tez czuje spokoj i tradycje.
Smak wsi i oddali od zycia codziennego.
I to Szwedzi kochają i za tym właśnie tęsknią najbardziej!
Jesteś bardzo wrażliwa:) I to jest piękne:)
Wspaniałe wzruszenia w sobotni poranek :-)! Już nie mogę doczekać się sierpnia. Już niedługo…