– Co wy kobiety macie z tymi terminarzami?
To pytanie padło z ust mojego męża, gdy z zakupów przyniosłam wczoraj nowy, gruby terminarz na nowy rok.
– Nie można kupić małego, kieszonkowego terminarza? Musi być gruby jak ta encyklopedia, mieć kilka kieszonek, zakładek, gumeczkę, zapinkę i złotą myśl na każdy dzień? Kalendarz w telefonie ci nie wystarcza? I czemu tak wcześnie?
– No nie wystarcza! Faktycznie, musi być gruby, najlepiej z osobną stroną na każdy dzień, tak by zmieściły się na niej nie tylko plany codziennych zajęć, ale i zapiski refleksji z życia.
– Co ty wiesz o życiu… po 38 latach… No dobrze, a na komputerze spisać tego nie możesz? Musisz w kalendarzu? I kwiatuszkami opatrzyć, buźki dorysować? Ech, kobiety…
Hm, niech pomyślę. Rzeczywiście, terminarz w rękach mężczyzny rzecz rzadka.
To przypadłość wyższego stanowiska, gdzie wręcz wypada mieć wypełniony po brzegi umówionymi spotkaniami terminarz w skórzanej oprawie z odciśniętym logo. A taki „przeciętny” mężczyzna w terminarze się nie bawi, a jeśli już, to nie traktuje ich z takim namaszczeniem jak czynimy to my, kobiety. Te kobiety, które znam, uwielbiają terminarze i o kupieniu nowego myślą już w listopadzie.
Więc nie jest to żaden ekscentryzm!
Ja mam ogromny sentyment do terminarzy. Szczególnie do nowych, jeszcze ani jedną notatką nie skalanych. A zamknięty i nienaruszony jest jak obietnica, i jak tajemnica zarazem. Jaki będziesz, nowy roku? Co mi przyniesiesz? Myśli krążą nad terminarzem, po skórze przebiega dreszcz. Czekam, aż rok dobiegnie końca, już chcę napocząć nowy egzemplarz.
Chcę podpisać kolorowym piórem i spisać uroczyście w punktach na pierwszej stronie rzeczy, które chcę osiągnąć, dokonać. Wracam do tej pierwszej strony w grudniu i skreślam to, co mi się udało. Rzeczy niedokonane i niespełnione przechodzą na następny rok. Potem wpisuję urodziny i ważne daty, o których powinnam pamiętać. Na przykład rocznicę ślubu. (No właśnie! Może dlatego mężczyźni nie pamiętają o rocznicach, bo nie mają terminarzy???)
Terminarz, nieodłączny towarzysz. Zna wszystkie moje zaplanowane i wykonane czyny. Zna daty i godziny, pilnuje i trzyma fason mojego dnia. Nie przeoczy też mojego lenistwa ani żadnego dnia, który przeciekł przez palce. Wraz z biegnącym czasem, z czystej „tabula rasa” staje się damskim zwierciadłem, szkatułką pełną kobiecych skarbów. Stopniowo upiększany, czule hołubiony wypełnia się powoli opowieściami z całego roku…
Tak, terminarze to zdecydowanie rzecz kobieca.
Ojej, chyba mysle jak facet. Kalendarz w telefonie to jedyne sluszne rozwiazanie z mojego punktu widzenia 🙂
Może po prostu jesteś bardzo młoda? Ja starej daty jestem, nieelektronicznej 😉
Ja niestety mimo tego, że terminarze kupuję/dostaję to nadal wszystko zapisuję na wydartych kawałkach gazety, starej kopercie, serwetce…na wszystkim co mi wpadnie w ręce, a potem to gromadzę w pudełku, a nawet pudełkach 😀 bo nigdy nie wiem gdzie wkradło się jakieś wspomnienie, złota myśl czy cenny numer telefonu ehhh taką już mam naturę, uporządkowanego bałaganiarza 😀 Uściski!
Takie pudełko to też rzecz kobieca! I skarb!
Ja może mało kobieca jestem. Mam kalendarz pracowy, bez którego żyć nie mogę i w nim notuje też prywatne rzeczy, terminy, spotkania. Ale bez refleksji czy kwiatuszków 😉
Uwielbiam. Szczególnie ten czas, gdy stoję między półkami i je oglądam, przeglądam, kartkuję….Jest moc! Mój mąż się tylko śmieje 😉
A ja najbardziej lubię jak jest wypełniony jakimiś karteczkami dodatkowymi przeze mnie, notatkami, obrazkami, które tworzę nudząc się na jakimś szkoleniu 😉 robi się grubszy, zużyty bardziej, taki osobisty, mój 🙂
Monika, no co ten Maż-Pan…??? Ja mam tak samo jak TY :). Są przepisy, plany, spotkania, lista zakupów na kolejny dzień…, ale nie ma kwiatuszków… 😉
:*
Ja też nie mam kwiatuszków, dla pana męża czerwony kolor to już kwiatuszek 😉
Dobrze Cię rozumiem! Zajrzyj tutaj: http://www.personal-planner.co.uk – ja zamówiłam sobie już spersonalizowany planer na 2015r, a dzięki znajomym w UK będę mieć dostawę do Polski.
Ooooo fajowsko… maja szwedzka strone 😉 Monika, to cos dla Ciebie!!!
Ostatnio taki test sobie robiłam i wyszło, że w 80% jestem facetem i chyba właśnie dlatego polegam tylko na telefonie, ale po cichu marzę o czymś alla Indiana Jones, z rysunkami z miejsc w których byłam. Niestety nie umiem rysować, więc zawsze mam aparat.
Zgadzam się, coś w tym jest! Osobiście uwielbiam terminarze. Lubię prowadzić je w pewien estetyczny, wręcz pedantyczny sposób, który pozwala mi przeglądać je później z pewną dziwną satysfakcją. Tak, to zdecydowanie dla kobiet. Zdecydowanie.
To prawie, jak wicie wewnętrznego gniazda, czyż nie?
No, oczywiscie ze to rzecz kobieca. A jak jeszcze mozna tam napisac troche poezji to z pewnoscia jest cudownie do tej strony wracac. U mnie wszystkie ale takie co sie mieszcza w kieszeni kalendarzyki sa zapisane i tyle w nich zanotowane, ze az trudno odczytac. Sa jednak i takie niezapisane strony i zastanawiam sie co ja wtedy robilam, ze nic nie napisalam, spalam, czy bylam na urlopie , ha, ha… Uwielbiam wlasnie na takich stronach notowac to co zycie przynosi, czasem radosne chwile , czasem burze, zawsze cos niespodziewanego. Terminarzykowe pozdrowienia 🙂
Uwielbiam rzeczy kobiece. Ale nie znoszę kalendarzy, terminarzy, kartek, świstków, fiszek i książek w formie papierowej, niemożliwej do czytania nocą. Chociaż… no dobra, jeszcze książki ujdą. Ale kalendarze z całą rozkoszą odrzuciłem, gdy poznałem elektroniczny kalendarz w chmurze. Terminarz? Emmm… co to po co? 😉
A jesli wolno wiedziec z jakiego korzystarz kalendarza w chmurze?
Z apple’owego iCloud – mamy z Mo dwa podstawowe kalendarze, takie, które widzimy/edytujemy oboje, dzięki czemu wiemy co kto robi w danym momencie. Nie trzeba rozmawiać, kumasz?! 😉
A dodatkowo mam firmowy kalendarz na Microsoft Exchange, który jest sprzężony z moimi urządzeniami. Gdy mam termin osobisty, wpisuję w kalendarzu osobistym. Gdy coś dotyczy pracy, zapisuję w pracowym i wówczas widzą to moi koledzy z roboty.
Brzmi to jakby było skomplikowane, ale tak naprawdę to wielkie ułatwienie życia.
Bez terminarza nie ma życia. Umarłabym bez organizacji 😀
Ja z tego typu terminarzy korzystałam jak byłam nastolatką 🙂 bardzo miło to zapisywanie wspominam. Teraz u mnie właściwie tylko te elektroniczne funkcjonują. Ale ostatnio szukam dla siebie takiego notesu, w którym mogłabym zapisywać różne swoje sprawy. Natomiast jest coś takiego w moim domu jak 'jagódki’ (zeszyt w kratkę z jagodami na okładce, gdy jeden się skończy, to kupuję kolejny) 😉 W 'jagódkach’ zapisujemy rzeczy, które każdy z nas ma do zrobienia w domu, takie remontowo-porządkowe, raz w miesiącu spisujemy co jest do zrobienia i kto ma to zrobić ;), ale i tak najfajniej jest jak wykreślamy to, co już zrobione :).
Tak się zastanawiam… co robisz z tymi zapełnionymi? 🙂 Chyba nie wyrzucasz?
Jakoś nie wyobrażam sobie innej reakcji mężczyzny na taką miłość do terminarzy. A najbardziej rozbawiło mnie: „I kwiatuszkami opatrzyć, buźki dorysować?” hahaha i że życia w tym wieku znać nie możesz… Też coś takiego kiedyś usłyszałam :). Pozdrowienia dla Twojego męża! I dla Ciebie oczywiście też 🙂
PS. Już nie mogę doczekać się wpisu na 13 grudnia 🙂
O dziękuję, męża pozdrowię 🙂
No właśnie nie wyrzucam terminarzy, strasznie mi ich żal. Więc w sumie nie powinnam się do nich tak „przykładać”, ale co roku tyle się w nich dzieje, tyle zapisze ważnych życiowych wydarzeń, że trzymam… Ale nie długo, kilka lat tylko.
A ja Moniko nie zgodze sie z Toba (nie sadzilam, ze kiedys to napisze! 😉 ), ze kalendarz to rzecz kobieca. Moj maz, humanista, pracownik naukowy juz od pazdziernika wypelnia swoj osobisty kalendarz. Zapisuje, notuje, wykresla… Skrupulatnie planuje wszystkie wyjazdy na konferencje. Pospiesznie notuje biblioteczne sygnatury ksiazek… Co wiecej robi to najczesciej wiecznym piorem 🙂
Po charakterze pisma poznaje w jakim byl wowczas nastroju. I wzruszam sie kiedy posrod tych waznych, zabieganych kartek znajduje zasuszony kwiatek macierzanki…
Ot, takiego mam w domu dinozaura 😀
To fantastyczne! Zazdrosna byłabym o te zapiski 😉